Komedia o umieraniu

 KINO OKO 

Długo czekałam na polski film, który w sposób niebanalny podejmie się mariażu komedii z tragedią. Ileż to już mieliśmy filmów „na ważny temat“, które tak nas dołowały swoim przekazem, że po wyjściu z kina mieliśmy ochotę popełnić harakiri?

A ile było już komedii, które próbowały rozbawić nas w sposób tak żenujący i wymuszony, że zamiast szczerego śmiechu powracała nam ochota na skok na główkę do basenu bez wody? Dla tych kinomaniaków, którzy porzucili już nadzieję na szczery i poruszający śmiech przez łzy, mam dobrą wiadomość: film „Moje córki krowy” Was nie zawiedzie!

Nie wiem, gdzie do tej pory ukrywała się reżyserka Kinga Dębska, ale rok 2015 należał do niej. Najpierw rewelacyjny dokument „Aktorka” o Elżbiecie Czyżewskiej (artykuł na ten temat ukazał się w styczniowym numerze „Monitora“), a teraz film fabularny „Moje córki krowy”, który nie tylko wyreżyserowała, ale do którego też napisała scenariusz na podstawie własnej książki. Dębska to taka kobieta-orkiestra, która ostatnio czego się nie dotknie, zamienia w filmowe złoto.

Historia opowiedziana w „Moich córkach…” jest stara jak świat i dlatego bliska nam wszystkim. Jest to rodzinna opowieść o rywalizacji rodzeństwa, o dokonywaniu trudnych wyborów oraz o tym, że w obliczu śmierci bliskich, wszystkie nasze plany i ambicje nie są nic warte. Marta (Agata Kulesza) to kobieta sukcesu, znana aktorka serialowa, której udało się osiągnąć zarówno popularność, jak i pieniądze.

Nie poprzewracało się jej w głowie, nie gwiazdorzy, twardo stoi na ziemi, lecz nie udało się jej ułożyć sobie życia prywatnego. Jej siostra Kasia (Gabriela Muskała) jest jej przeciwieństwem: niestabilna emocjonalnie, rozedrgana, pozornie mająca poukładane życie osobiste, męża (Marcin Dorociński), syna i masę kompleksów na punkcie siostry.

Ich konflikt i niechęć są jawne i obie czterdziestolatki nawet nie udają, że się rozumieją. W obliczu śmierci jednego z rodziców kobiety odkrywają na nowo siebie i siłę, którą daje rodzina. Marta i Kasia są niemal zmuszone do zbliżenia się i wspólnego działania w sytuacji kryzysowej.

Jest to film prawdziwie wzruszający i bawiący jednocześnie. Dębska wykazała się niezwykłą wrażliwością w odnajdowaniu nieoklepanego komizmu w sytuacjach tragicznych. Stworzyła ciepłą, głęboką i świetnie zagraną (przez wszystkich aktorów) opowieść o trudnych relacjach rodzinnych. Bez egzaltacji, sztuczności, tanich chwytów, znanych z wyciskaczy łez, bez sentymentalnych przegięć.

Tak mądrego filmu o rzeczach zwykłych nie było w Polsce już dawno. Za dodatkową rekomendacje niech posłużą fakty, że „Moje córki krowy” na 40. Festiwalu Filmowego w Gdyni były przez ponad pięć minut oklaskiwany na stojąco. Na tymże festiwalu film otrzymał Nagrodę Dziennikarzy, Nagrodę Sieci Kin Studyjnych i Lokalnych oraz, chyba najważniejszą dla każdego reżysera,Nagrodę Publiczności.

Magdalena Marszałkowska

MP 3-4/2016