Miłosna wojna

 KINO OKO 

W momencie, w którym piszę dla Państwa tę recenzję, o filmie Pawła Pawlikowskiego Zimna wojna napisano i powiedziano już niemal wszystko. Obsypany nagrodami, wśród których na czoło wysuwa się Złota Palma w Cannes za reżyserię, film jest jednym z najczęściej omawianych obrazów tego roku nie tylko w Polsce. Nie odkryję przed Państwem żadnej z Ameryk i nie zaskoczę niczym nowym, mogę jedynie podzielić się swoimi własnymi odczuciami i nie będę się wymądrzać na temat dzieła, bo bez dwóch zdań dziełem ten obraz jest.

Wojna jest w tej historii słowem kluczem, pojawia się w tytule, pojawia się jako tło historyczne, ale –  co najważniejsze – jest metaforą wielkiej miłości. Miłość bohaterów jest trudna, ale i największa na świecie. Bywa infantylna i złośliwa, wyniszczająca i trzaskająca drzwiami. Miłość to ciągłe pole bitwy, walki podjazdowe i agresywne batalie na otwartym polu. Pomimo tego miłość jest tak silna i zapierająca dech w piersiach, że nie można bez niej żyć.

Po gwałtownych rozstaniach następują czułe powroty, po emocjonalnych ucieczkach od siebie nastają intensywne próby odszukania siebie nawzajem. Symboliczne porównanie miłości do wojny to również ukazanie tego, do jak ogromnych konsekwencji może prowadzić banalny gest czy słowo użyte pod wpływem emocji. Wojna wybucha z powodu drobnostki, iskry żaru, rodząc płomień ognia nie do zatrzymania. Kilkunastoletni związek głównej pary bohaterów – kompozytora Wiktora (Tomasz Kot) i piosenkarki Zuli (Joanna Kulig) – to swoista odyseja, której poszczególne etapy poznajemy tylko dzięki punktom zwrotnym.

Nie ma tu przegadanej fabuły, opowiadającej nam każdy szczegół, rok po roku, poznajemy tylko fragmenty kolejnych etapów tej miłosnej podróży. Widz dostaje strzępy, skrawki historii, obejmującej okres od lat 40. do 60. poprzedniego stulecia. Akcja rozgrywa się zarówno w powojennej Polsce Ludowej, zatopionej w socjalizmie, jak i w Jugosławii oraz Berlinie Zachodnim i Paryżu. Z tych puzzli miejsc, dat i wydarzeń przed naszymi oczami powstaje historia, która mimo oszczędności fabularnej buduje ogromne napięcie. Znamy przecież wszyscy schemat melodramatu: on ją kocha, ona jego też, nie mogą być razem, chociaż chcą, a gdy mogą, to jakiś drobiazg doprowadza do konfliktu i odchodzą od siebie.

Nie ma w tej opowieści nic odkrywczego, a mimo to wbija nas w fotel. Zasługą jest tu wizualna oprawa tego schematu oraz minimalistyczne podejście do fabuły i narracji. Malarskie kompozycje kadrów z dbałością o każdy element kompozycji, oszczędność słowa, światło jako środek dramaturgiczny i muzyka korespondująca z emocjami głównych bohaterów to moi prywatni, główni bohaterowie tego filmu. Niedopowiedzenia w poszczególnych etapach opowieści to dodatkowe pole interpretacyjne, podarowane przez reżysera każdemu z widzów. Aktorstwo na najwyższym poziomie to już wisienka na torcie. Polecam gorąco!

Magdalena Marszałkowska

MP2018/11