BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI
Książka Marcina Szczygielskiego „PL-BOY, czyli dziewięć i pół tygodnia z życia pewnej redakcji” ma już dziesięć lat, od pierwszego wydania okupuje listy bestsellerów i jest ciągle wznawiana. Można zatem powiedzieć, że osiągnęła status powieści kultowej, a nawet doczekała się kontynuacji. Ja przeczytałam ją dopiero niedawno i zastanawiam się, jak mogłam wcześniej przegapić taką perełkę. Ale – jak mówi przysłowie – lepiej późno, niż wcale.
O ile niektóre książki potrafią rozbawić czy rozśmieszyć, to „PL-Boy” doprowadza czytelnika wręcz do rechotu i to w najmniej spodziewanych momentach. Człowiek jest przygotowany na to, że uśmiechnie się półgębkiem, czytając tę powieść, albo co najmniej dyskretnie zachichocze, ale nic z tego! Wybucha gromkim śmiechem, którego salwy powracają co kilka stron, w sposób niekontrolowany, bez względu na to, gdzie się akurat znajduje.
Z czego składa się tajemnicza mieszanka wybuchowa Marcina Szczygielskiego? Z niesamowitego zmysłu obserwacji, lekkiego pióra, drobnych uszczypliwości i oceanów poczucia humoru. „PL-Boy” to historia młodego dyrektora artystycznego, pracującego w luksusowym miesięczniku dla panów. Bohater, otoczony przyjaciółmi i wrogami, wplątany w intrygi i manipulacje, przeprowadza nas przez redakcję poczytnego magazynu od kuchni.
Dowiadujemy się więc, co kryje się za błyszczącą okładką luksusowego miesięcznika, jak wygląda świat rodzimych yuppies, ekskluzywnych produktów, polskich gwiazd i gwiazdeczek, zakulisowych rozgrywek personalnych, sesji fotograficznych i… piersi, które prawie zawsze poprawiane są w fotoshopie. Miło się dowiedzieć, że te wszystkie przepiękne modelki wyglądają w rzeczywistości zupełnie inaczej, a ich roznegliżowane boskie ciała to nie dzieło Boga, ale grafika komputerowego.
Wiadomo, że najlepsze historie pisze samo życie, a Szczygielski, zanim zaczął pisać książki, przez wiele lat był dyrektorem artystycznym w Playboyu i życie jego redakcji poznał lepiej niż ktokolwiek inny. Chwała mu za to, że uchylił przed nami rąbka tajemnicy i zdemitologizował idealny obraz życia medialnych „wyższych sfer”. Pod naporem humoru runęła fasada i okazało się, że kolorowy, bogaty świat mediów to często talon na balon, rozdmuchane, napompowane wielkie nic.
Świetne dialogi, fantastycznie skrojone postaci, lekki język i błyskotliwy humor to największe atuty „PL-Boya”, którego pochłania się z prędkością światła. Dla tych, którzy książkę przeczytają i będzie im mało, mam dobrą wiadomość! Oto bowiem Wydawnictwo „Latarnik” wypuściło na rynek specjalną edycję „dwa w jednym”, zawierającą zarówno pierwszą część przygód redakcji, jak i jej kontynuację, czyli „Wiosnę PL-Boya”.
Drogi Czytelniku, pod żadnym pozorem nie czytaj „PL-Boya” w tramwaju, u fryzjera czy w poczekalni u dentysty, bowiem możesz być posądzony o zażywanie nielegalnych substancji rozśmieszających.
Magdalena Marszałkowska