OKIENKO JĘZYKOWE
Tyle już razy chciałam napisać o różnych pomysłach poprawiania polskiej ortografii, ale zawsze znalazł się jakiś inny temat, którym ze względu na swoją aktualność trzeba było się zająć. Problem polskiej pisowni jest stale na czasie, zatem tym razem kilka słów właśnie o nim.
Przyznam, że kiedy czytam niektóre polskie czaty czy blogi internetowe, to krew mnie zalewa. Jacy ludzie to piszą? Jednak zaraz potem uświadamiam sobie, że i ja, korzystając z przeróżnych komunikatorów, zwłaszcza w komunikowaniu się po polsku z innymi stronami świata, i wysyłając SMS-y, używam bardzo uproszczonej pisowni i np. nie stosuję znaków diakrytycznych – opuszczam wszystkie haczyki w „ę” i „ą”, miękkości w „ć”, „ź”, „ś”, „dź”, bo nie jestem pewna, czy mój odbiorca zamiast tekstu polskiego nie dostanie jakichś trudnych do odczytania „robaczków”.
Ale nigdy nie napiszę „morze”, jeśli chodzi mi o „może”!!!
Kiedyś przez przypadek trafiłam na stronę www.nonsopedia.wkia.com, na której przeczytałam oryginalną definicję „ortografii”. Jej fragment pozwolę sobie zacytować, bo chyba warto: „nałka zajmójonca siem poprafnościom jenzykowom. Stfożona rzeby zapobiec rarzoncym błendą ortograficznym kture óstawicznie morzna pszeczytadź w wypowiedziah lódzi. Wiele osup popełńa błendy ortograficzne zamjast fcześniej zajżedź do suownika. Nie ktuży mogom miedź wrodzone prąblemy z ortograffijjom – muwi śe ftedy, rze som dysortografikamii”.
Uśmiałam się do łez, albowiem tekst ten musiałam przeczytać bardzo uważnie, aby zrozumieć jego treść. Oczywiście definicja ta jest swoistym żartem autora (sam tytuł strony – „nonsopedia” – to podkreśla), który zakpił sobie z polskich norm ortograficznych, ale uświadomiła mi ona, że nieprzestrzeganie tych norm prowadzi do zamętu.
Na innych stronach internetowych (www.racjonalista.pl) zapoznałam się z opiniami internautów na temat, jak to zostało podkreślone, „świętej krowy pisowni polskiej”. Już samo określenie ortografii jako „świętej krowy” jest pejoratywne i zdradza stosunek do niej autora wypowiedzi. Oczywiście jego stosunek do ortografii, nie do świętej krowy! Dalej ten sam autor zadaje pytanie: „Po co uczyć się na pamięć bezsensownych zasad ortografii, jakiejś dziwacznej wymiany, wyjątków itp., itd., gdy pisownia nie ma żadnego pokrycia w wymowie?”. I nóż, nie żaden „nusz”, w kieszeni mi się otworzył! Co za ignorancja!
Pomysłów na zmiany pisowni nigdy nie brakowało i nie brakuje. To trochę tak, jak z polityką – trzy osoby i trzy opcje. Gdyby je wszystkie zebrać i próbować wprowadzić w życie, to dopiero powstałby bałagan. Przede wszystkim w porozumiewaniu się! A przecież jakoś nie protestujemy, kiedy uczymy się języków obcych i zmuszeni jesteśmy do przyswojenia sobie pisowni w tych językach.
Sami Państwo wiecie, ile kłopotów sprawia Polakowi pisownia słowacka – jedna mała kreseczka nad samogłoską lub jej brak i różne znaczenia wyrazu, np. sud i súd, muka i múka. Jasne, sami Słowacy mają niekiedy z tym problem. Język słowacki w swej historii przeszedł kilka poważnych kodyfikacji, które jednak pewnych spraw związanych z pisownią nie rozwiązały do końca. Nad standaryzacją (i poprawnością) języka francuskiego czuwa od roku 1635 Akademia Francuska, skupiająca największych mistrzów słowa francuskiego.
Ale już nad pisownią angielską nie czuwa nikt. Nie ma żadnych ortograficznych uchwał czy komitetów, zajmujących się tym problemem. Sprzyja temu dawna tradycja angielska, respektująca przede wszystkim dawność i zwyczaj (także w dziedzinie prawa – dziś chyba nawet nie potrafimy sobie wyobrazić angielskiego sądu bez tak charakterystycznych peruk, niezmiennych od stuleci). Ucząc się angielskiego, przyswajamy sobie zasady jego pisowni i jakoś się nie burzymy, że są one „bezsensowne”.
Oczywiście, niekiedy polskie przepisy nie są klarowne – co trochę mnie irytuje, zwłaszcza kiedy przeprowadzam korektę „Monitora”. Ostatnia poważna reforma polskiej ortografii miała miejsce w 1936 r., kiedy to zdecydowano m.in. o zakresie stosowania wielkich liter i tym, że dziś piszemy Maria, komunia czy Juliusz (wcześniej obowiązywał zapis: Marja, komunja, Juliusz).
Późniejsze ważniejsze zmiany w pisowni polskiej (1957 r. i 1997 r.) można traktować jako kosmetyczne. Obecnie nad poprawnością pisowni i interpunkcji czuwa Rada Języka Polskiego (www.rjp.pan.pl), w której zasiada 36 specjalistów zarówno z zakresu językoznawstwa, jak i innych dziedzin, np. prawa, medycyny, informatyki). Niestety, moim zdaniem, jej decyzje, publikowane w specjalnym biuletynie „Komunikaty Rady
Języka Polskiego” (dostępnym także w Internecie), nie docierają do mas. Masom, a właściwie tym, którzy odczuwają potrzebę sprawdzenia pisowni, wystarczają słowniki ortograficzne, których na polskim rynku do wyboru i do koloru. Tylko, że niektóre z nich są przestarzałe i niepełne, co zwykłego użytkownika właściwie nie obchodzi.
Czy zatem polskiej ortografii potrzebna jest ścisła standaryzacja pisowni, swoista w tym zakresie rewolucja (eliminująca np. „ę” i „ą” czy wyrównująca pisownię „ż” i „rz”, „u” i „ó” itp.), której dość często domagają się zwłaszcza internauci?
Polszczyzna potrzebowała prawie ośmiuset lat, aby osiągnąć swój obecny stan. Cały czas się rozwija, bo takie jest naturalne prawo języka. Chociaż czasem się prosi o ingerencję z zewnątrz, o to, żeby coś zmienić. Tylko po co zmieniać coś, co działa? A jeśli już zmieniać to nie radykalnie i na siłę, ale stopniowo. I niech o tych zmianach decydują raczej osoby kompetentne, a nie domorośli „językoznawcy”.
Nie oburzajmy się, kiedy czasem nie możemy znaleźć konkretnych, standardowych rozstrzygnięć polskiej pisowni. Natura obdarzyła nas zdolnością myślenia, a więc korzystajmy z tego daru, także pisząc po polsku.
Maria Magdalena Nowakowska
MP 11/2008