Weekend menedżera z laserem

 OKIENKO JĘZYKOWE 

Obiecałam, że napiszę o angielskich zapożyczeniach w języku polskim i słowackim i słowa dotrzymuję. Ponieważ temat przerasta format „Okienka”, skupię się tylko na niektórych procesach przyswajania obcych wyrazów w dwu pokrewnych językach.

Zapożyczamy z tego samego źródła, ale efekty tych pożyczek są często różne. Polacy śmieją się ze słowackiego „vikendu”, albowiem przejęli graficzną formę angielską „weekend” (wymawianą jako: [łikend]). Nie poprzestali jednak na tym, bowiem dostosowali ją do polskiego systemu gramatycznego i bez żadnych oporów odmieniają ją przez swojskie przypadki (weekendu, weekendzie itd.). Słowacy zaś przysposobili obcy wyraz w inny sposób – jako kompilację graficzno-fonetyczną, od której również tworzą odpowiednie formy gramatyczne.

Która pożyczka jest lepsza? Polakom oczywiście wydaje się, że polska, Słowakom bardziej podoba się ich własna wersja. Z formalnego punktu widzenia obie formy są do przyjęcia. Odwrotnie jest z angielskim skrótem laser (Light Amplification by Stimulated Emisson of Radiation), który Polacy wymawiają zgodnie z zapisem graficznym, zaś Słowacy zgodnie z fonetyką angielską jako [lejzer]. W języku słowackim możliwa jest też wymowa tego wyrazu zgodna z pisownią, ale spotyka się ją znacznie rzadziej.

Przejmując słownictwo angielskie, najpierw w formie obcej, mimowolnie adaptujemy je do języków rodzimych, choć często inaczej. Najczęściej są to wyrazy dotyczące sfery ekonomicznej, terminologii naukowej, techniki komputerowej, muzyki popularnej. J

ako przykład niech posłuży ang. manager, który w języku polskim wg obecnych norm występuje w trzech (!) postaciach: manager, menażer, menedżer, zaś w słowackim w dwu: manager (forma nie odnotowana jeszcze w słownikach, z których korzystam, ale nagminnie pojawiająca się w prasie) i manažér.

Czy istnienie wielości form jest dowodem braku odpowiednich norm? Nie, rozchwianie normy to proces naturalny adaptowania obcego słownictwa – jedna z tych form prawdopodobnie zwycięży. Ale która? Czas pokaże.

Jeszcze niedawno twierdziłam, że nie doczekam czasów, gdy ang. dealer będzie można zapisać w formie spolszczonej jako diler. Niestety pomyliłam się – diler dziś jest formą równouprawnioną, a ja, dzięki Bogu, żyję nadal. W słowackim zaś ta pożyczka występuje tylko w zapisie angielskim, ale oczywiście ze słowackimi końcówkami gramatycznymi. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby i Słowacy „zesłowacczyli” jej pisownię. Przykłady można mnożyć.

Czy zatem bronić się przed anglicyzmami, które zalewają nie tylko nasze języki? Jeśli wnoszą one do systemów leksykalnych wyrazy, które nie mają odpowiedników rodzimych i tylko uzupełniają te systemy, to nie powinniśmy się ich bać. Jeśli zaś są tylko przejawem snobizmu, a ich używanie powoduje brak zrozumienia tekstu przez odbiorcę, to takie zachowania językowe należy uznać za naganne.

Maria Magdalena Nowakowska

MP 2006/1