Czego chcą polskie feministki (?)

 OKIENKO JĘZYKOWE 

Nie, nie będzie tu rozważań na temat praw kobiet, dyskryminacji słabej płci i jej wykorzystywania przez płeć brzydką. Będzie o pewnej tendencji językowej, obserwowanej przeze mnie od dłuższego czasu.

Otóż coraz częściej słyszę i widzę w polskich mediach (które, chcąc nie chcąc, są dla ogółu wzorem językowym) żeńskie formy nazw różnych prestiżowych zawodów. Mieszkającym na Słowacji Polakom formy typu profesorka, doktorka, docentka osłuchały się już do tego stopnia, że nie rzadko przenoszą je do rodzimego języka. Te formy są zgodne ze słowacką normą słowotwórczą, ale polszczyźnie są, a może były (?), do tej pory obce.

Ponoć emancypacja kobiet przyczyniła się do tego, że Polki jeszcze w XX w. były wręcz dumne, kiedy nazywano je formami męskimi, np. kierowca, dyrektor, kierownik. Zrównywały one obie płci i brzmiały dostojnie. O tym, czy chodzi o mężczyznę czy kobietę, decydowała (czas przeszły?) odmiana, a właściwie jej brak w przypadku form żeńskich, np. o (pani) kierownik, z (panią) kierownik, dla (pani) kierownik

Współczesne polskie feministki nawołują (o czym przez przypadek doczytałam się na stronach internetowych) do zmian w polszczyźnie. Nie chcą już być nazywane po męsku, chcą podkreślić swoją żeńskość również w nazwach wykonywanych zawodów. I w tym tkwi problem. Do tej pory żeńskie nazwy zawodów funkcjonowały w przypadku, gdy wykonywały je głównie kobiety, np. sekretarka, asystentka, tancerka, fryzjerka.

Ale nazwać poważną panią docent „docentką” zakrawało na lekceważący stosunek do osoby (tu kobiety), ew. dowcip. Do dziś pamiętam, kiedy to nasi koledzy ze studiów – przyszli lekarze (płci oczywiście męskiej), chcąc nas trochę upokorzyć, nazywali nas „filolożkami”. A dziś?

Otóż we współczesnej prasie (wcale nie tej podrzędnej, bulwarowej) udało mi się znaleźć formy reżyserkafilozofka, a w telewizji usłyszałam teolożka. I właśnie ta ostatnia forma stała się inspiracją do zajęcia się problemem.

Co to się porobiło?

Norma się jednak nie zmieniła (przynajmniej na razie!), a to znaczy, że te ostatnie formy są zgodne z systemem języka polskiego, ale niezgodne z jego normą. Owszem, można ich używać w języku nieoficjalnym, ale w oficjalnym to błąd. Przynajmniej na razie. Często przyczyną niemożności utworzenia żeńskiej formy zawodu są przeszkody formalne.

Wiele z takich potencjalnych nazw zostało już wykorzystanych do nazwania, ale nie kobiet, np. „szoferka” to kabina szofera, „kolejarka” to czapka kolejarza, zaś „konduktorka” to torba konduktora. Z kolei takie formy, jak „prezydentowa” – nazwa prezydenta-kobiety, „sędzina” – często tak się mówi o sędzi-kobiecie, ze względu na funkcję dodawanych przyrostków -owa i -ina, które to tworzą nazwy żon, również są nieprzydatne do nazwania kobiet wykonujących funkcje prezydenta czy sędziego.

Z kolei w tworzenie innych form żeńskich przeszkodą mogą być czynniki fonetyczno-morfologiczne. Trudno bowiem urabiać nazwę żeńską od zawodu, którego nazwa kończy się grupą spółgłoskową, np. architekt – architektka (?), adiunkt – adiunktka (?). Znów zgodne to z systemem, ale kto to wymówi? A jak tworzyć żeńskie odpowiedniki męskich nazw zawodowych, kończących się na –owiec, np. sportowiec?

Formalnie powinna to być sportówka (!), a jest? Nie! Ponieważ w tym przypadku nazwa żeńska wydaje się niezbędna, utworzono ją, korzystając trochę z angielskiego, trochę z polskiego i wyszła… sportsmenka, nielogiczne to, jak się bliżej przyjrzymy (kto powiedział, że język musi być logiczny!), ale się przyjęło.

Co zatem robić? Tworzyć nazwy żeńskie czy nie? Odpowiedź przyjdzie z czasem. A na razie w języku oficjalnym do nazwania prestiżowych zawodów i tytułów kobiet używajmy nadal form męskich (oczywiście jeśli ich żeńskie odpowiedniki nie są zwyczajowo przyjęte), ale nie odmieniajmy ich. W języku potocznym możemy natomiast eksperymentować, jednak z umiarem.

Maria Magdalena Nowakowska

MP 10/2006