TO WARTO WIEDZIEĆ
Dnia 22 września 1881 roku czytelnicy „Wędrowca”, popularnego nie tylko w Warszawie tygodnika podróżniczo-geograficznego, przeczytali krótki artykuł-ogłoszenie, zatytułowany „Propozycja”, podpisany przez nieznanego oficera rosyjskiej marynarki wojennej.
Autor informował, iż wkrótce zamierza udać się do Afryki Równikowej i w niezbadanym dotąd Kamerunie założyć stację naukowo-badawczą. Dalej pisał: „Z radością powitałbym pomiędzy zjednoczonymi siłami mej wyprawy towarzysza podróży z ojczystej niwy, który zechciałby ze mną dzielić trudy i owoce…”.
W historii odkryć geograficznych dzieje poznawania Afryki mają charakter wyjątkowy. Zapoczątkowane przed około 5 000 lat przez fenickich żeglarzy zakończyły się dopiero w początkach XX wieku. Udział Polaków w poznawaniu Czarnego Lądu był skromny i do pojawienia się wspomnianego ogłoszenia sprowadzał się do paru indywidualnych wypraw o charakterze bardziej podróżniczym niż badawczym oraz uczestnictwa w wyprawach innych krajów.
Polacy najczęściej trafiali do Egiptu, toteż zapowiedź polskiej wyprawy badawczej do Kamerunu w czasach, gdy Polska nie istniała na mapach świata, była zaskakująca. Warto więc wiedzieć, kim był śmiałek, który taką wyprawę zapowiadał.
Ów oficer rosyjskiej marynarki wojennej urodził się 14 kwietnia 1861 roku w Kaliszu, w rodzinie przemysłowca Ludwika Scholtza i Malwiny z Rogozińskich, córki znanego warszawskiego adwokata, i otrzymał imię Stefan. Rodzina była świetnie sytuowana, o co postarał się przede wszystkim dziadek naszego bohatera Karol Scholtz, którego do Kalisza, znanego ośrodka włókienniczego, sprowadzono z Brzegu na Dolnym Śląsku jako majstra do fabryki sukna.
Karol ożenił się z córką jej właściciela Beniamina Repphana – Fryderyką. Jego syn, czyli ojciec przyszłego podróżnika, był już znanym i szanowanym przemysłowcem. Pod wpływem atmosfery miasta, a głównie dzięki żonie Malwinie, rodzina Scholtzów częściowo się spolonizowała, w wyniku czego Stefan, po dojściu do pełnoletniości, spolszczył pisownię swego nazwiska na „Szolc” i dodał do niego drugi człon – nazwisko rodowe matki „Rogoziński”.
Nim to się jednak stało został wysłany w 1873 roku do szkoły niemieckiej we Wrocławiu. Miał wówczas 12 lat. I tam jego pasją stała się literatura podróżnicza, o którą we Wrocławiu nie było trudno. Jej lektura rozbudziła w chłopcu zainteresowanie odległymi, nieznanymi krajami.
Po latach wspominał: „Nie raz byłem karany za rysowanie mapek podczas lekcji, lub za kreślenie marszrut na mapach szkolnych”. Fascynowała go przede wszystkim Afryka – na kreślone przez siebie mapki pieczołowicie nanosił wszystkie dotychczasowe odkrycia, by stwierdzić, że pozostało na nich jeszcze wiele białych plam, czekających na odkrycie.
We Wrocławiu zdał maturę i wrócił do Kalisza, gdzie niecierpliwie oczekiwał go ojciec Ludwik Scholtz, wiążący przyszłość syna ze swą dobrze prosperującą fabryką. Stefan miał jednak własny pomysł na życie; wbrew woli ojca zgłosił się jako ochotnik do rosyjskiej szkoły marynarki wojennej w Kronsztadzie, który od początku XVIII wieku był główną bazą rosyjskiej Floty Bałtyckiej.
Uczniem był nie tylko wybitnie zdolnym, ale również niezwykle pracowitym. Trzyletni kurs szkolny ukończył w półtora roku. Gdy 29 kwietnia 1880 roku złożył egzamin końcowy i został mianowany oficerem, miał 19 lat i należał do najmłodszych oficerów rosyjskiej marynarki wojennej. Zamustrowano go na żaglowcu-krążowniku „Generał Admirał”, udającym się w długi rejs do Władywostoku, po drodze opływającym Afrykę.
W czasie rejsu powrotnego 14 listopada 1880 roku „Generał Admirał” uległ katastrofie na Oceanie Atlantyckim. Przymusowe zejście na ląd młody oficer wykorzystał na zwiedzenie Maroka i Algieru. Chłopięce marzenia o odkrywaniu białych plam na mapie Afryki odżyły z nową siłą. Podczas całej podróży interesowały go przede wszystkim mało dotąd znane kraje Afryki Równikowej, szczególnie Kamerun. Z niesłychaną energią, tak właściwą młodym ludziom, rozpoczął realizację dziecięcych marzeń.
Na początku maja 1881 roku przybył do Paryża, gdzie w Paryskim Towarzystwie Geograficznym przedstawił swe spostrzeżenia z krótkiego pobytu w Afryce i usiłował zaprezentować własne plany badawcze. Prezentacja ta została oceniona pozytywnie i Stefan Szolc-Rogoziński zyskał członkowstwo tegoż Towarzystwa. Z Paryża udał się do Neapolu, by z tamtejszymi badaczami Czarnego Lądu, skupionymi w Klubie Afrykańskim, skonfrontować własne plany wyprawy w głąb Kamerunu i opracować pierwszy, już konkretny program ekspedycji. Potem wrócił do Kronsztadu, a później pojechał do Warszawy.
W połowie grudnia po długiej przerwie powrócił do Kalisza. Święta Bożego Narodzenia pragnął spędzić z rodziną. Jednak nie tylko tęsknota za atmosferą tych wyjątkowych świąt sprowadziła go do rodzinnego miasta – przy okazji usiłował namówić ojca na sfinansowanie swej afrykańskiej wyprawy. Realistycznie myślący przemysłowiec pozostał jednak nieugięty – stanowczo odmówił jakiegokolwiek wsparcia finansowego, wierząc zapewne, że to spowoduje powrót marnotrawnego syna do fabryki. Ale ten środek wychowawczy zawiódł…
Po śmierci matki, która miała miejsce w 1887 roku, Stefan Szolc-Rogoziński swój udział w spadku po niej postanowił przeznaczyć na wyprawę, mającą urzeczywistnić jego marzenia. W sprawach finansowych jednak marzycielem nie był. Zdając sobie sprawę, że spadek nie pokryje kosztów wyprawy, zdecydował się odwołać do społeczeństwa.
Wrócił do Warszawy, gdzie po opublikowaniu we wrześniu 1881 roku wspomnianego na wstępie artykułu-ogłoszenia rozgorzała wielka dyskusja o celowości polskiej ekspedycji badawczej do Kamerunu. Dyskusja ta podzieliła społeczeństwo polskie. Niektórzy uważali, że realizacja polskiej wyprawy jest nie tylko niemożliwa, ale sam pomysł jest absolutnym nonsensem.
Gdy okazało się, że jej organizator ma zaledwie dwadzieścia lat, zajadłość przeciwników osiągnęła swój szczyt i nie pomagały wyjaśnienia, że jest oficerem rosyjskiej marynarki i rzeczywistym członkiem Paryskiego Towarzystwa Geograficznego i Klubu Afrykańskiego w Neapolu. Najgłośniej i najzajadlej pomysł afrykańskiej wyprawy zwalczał czołowy ideolog pozytywizmu Aleksander Świętochowski, który grzmiał: „Nawet gdybym był krezusem ze stu milionów rubli nie dałbym pięćdziesięciu kopiejek na tę wyprawę”.
Projekt Rogozińskiego gorąco jednak poparli znany już geograf Wacław Nałkowski, Bolesław Prus i Henryk Sienkiewicz. Cała ta trójka nie żałowała swych piór. W dziennikach i czasopismach, z którymi stale współpracowali, zamieszczali artykuły, uzasadniające sens polskiej wyprawy badawczej do Kamerunu.
Poparcie otrzymał Rogoziński także od cieszącego się popularnością nie tylko w zaborze rosyjskim, ale w całym kraju tygodnika podróżniczo-geograficznego „Wędrowiec”, którego wydawca i redaktor Filip Sulimierski bez zastrzeżeń przekonywał swych czytelników do zasadności projektu. A i sam Rogoziński dwoił się i troił, by przekonać nieprzekonanych. Wygłosił cały cykl odczytów na temat celów i programu ekspedycji. Nie ukrywał, że obok chęci poznania chce poprzez wyprawę badawczą zwrócić uwagę opinii światowej na to, że Polacy są zdolni i przygotowani do rywalizacji z krajami bardziej rozwiniętymi.
W marcu 1882 roku podobny cykl odczytów wygłosił w rodzinnym Kaliszu, gdzie jego sprzymierzeńcem został „Kaliszanin. Gazeta miasta Kalisza i jego okolic”, wydawana dwa razy w tygodniu. Właściciele pisma nie tylko informowali o planach przyszłego podróżnika, ale w całości drukowali jego wystąpienia, regularnie zamieszczając informacje o przygotowaniach, a potem o przebiegu wyprawy. Projekt Rogozińskiego pozytywnie przyjęło też Rosyjskie Towarzystwo Geograficzne i wyjednało mu w petersburskiej admiralicji urlop.
Akcja propagandowa przyniosła rezultaty – znaleźli się mniejsi i więksi sponsorzy. Wśród tych większych był hrabia Konstanty Branicki, mecenas nauk przyrodniczych, kolekcjoner zbiorów zoologicznych, oraz hrabia Michał Tyszkiewicz, znany kolekcjoner sztuki starożytnej. Stefan Szolc-Rogoziński przekonał w końcu także swego ojca, który dołożył brakujące pieniądze, dzięki czemu wyprawa mogła dojść do skutku.
W dniu 13 grudnia 1882 roku na zakupionym przez siebie niewielkim lugrze żaglowym „Łucja-Małgorzata” Stefan Szolc-Rogoziński z geologiem Klemensem Tomczekiem oraz meteorologiem i etnografem Leopoldem Janikowskim rozpoczęli swą wyprawę na Czarny Ląd. „Łucja-Małgorzata” wypłynęła pod banderą francuską.
Na wodach kanału La Manche szef wyprawy zorganizował uroczystą odprawę załogi: po trzykrotnym salucie armatnim, odśpiewaniu hymnu Jeszcze Polska nie zginęła, marynarz wachtowy wciągnął na najwyższy maszt banderę armatora z herbem Warszawy – Syrenką, która zastępowała nie istniejącą w rejestrze międzynarodowym flagę biało-czerwoną.
Szalupy wiosłowe umocowane na pokładzie nosiły nazwy „Syrena” i „Warszawianka”. Stateczek, płynący pod trzema żaglami, miał w swym magazynie prezenty dla murzyńskich wodzów i towary na handel wymienny, m.in. 200 fuzji skałkowych, niebieskie koszule i spodnie, chusty żółte i czerwone, koraliki, tkaniny, mydła, lusterka, dzwonki, noże, gwoździe, cukier, spirytus, liście tytoniu i zwoje mosiężnego drutu.
Rejs pierwszej polskiej wyprawy badawczej do Kamerunu nie odbył się bez przygód. Uszkodzona w czasie sztormu „Łucja-Małgorzata” przybiła do portu Fuchnal na Maderze, gdzie dzięki pomocy mającemu tam własną przystań okrętową podróżnikowi hrabiemu Benedyktowi Tyszkiewiczowi została wyremontowana.
Dalej statek popłynął na Wyspy Kanaryjskie i Wyspy Zielonego Przylądka, a następnie wzdłuż wybrzeży Liberii. W czasie postoju w liberyjsk iej stolicy Monrowii Rogoziński, Tomczek i Janikowski zwiedzili dzisiejszą Ghanę i Wybrzeże Kości Słoniowej.
W dniu 29 kwietnia 1883 roku „Łucja-Małgorzata” zarzuciła kotwicę w przystani Santa Izabel na wyspie Fernando Po (dziś: Bioko). Ta wulkaniczna wyspa w zatoce Biafra w pobliżu Kamerunu, będąca pod panowaniem hiszpańskim, spodobała się członkom wyprawy, ale ostatecznie swą stację naukową założyli na wysepce Mondolech w Zatoce Ambos, znajdującej się w pobliżu angielskiej faktorii Victoria.
Stefan Szolc-Rogoziński kupił ją od miejscowego kacyka za czarny tużurek, cylinder i trzy skrzynki dżinu. Na trzy lata wysepka stała się bazą ekspedycji, która stąd wyprawiała się w głąb Kamerunu. Wyprawa Stefana Szolc-Rogozińskiego zbadała góry Kamerunu, źródła i górny bieg rzeki Rio del Rey, dorzecze rzeki Mungo, odkryła szereg wodospadów i jezior, w tym Jezioro Słoniowe (Balombi-O-M’Bu).
Po roku pobytu na wyspie Mondolech na żółtą febrę zmarł geolog wyprawy Klemens Tomczek, bliski przyjaciel Rogozińskiego z lat szkolnych. Zdążył jeszcze opublikować w prasie polskiej 10 artykułów na temat wyprawy, a wcześniej wydać w Hamburgu pracę naukową O handlu wymiennym w Środkowo-Zachodniej Afryce (1880-1881), w rękopisie pozostawił siedem zeszytów zapisków geograficznych i etnograficznych oraz słownik języka kumańskiego.
Klemens Tomczek nie był jedyną ofiarą pasji poznawania Czarnego Lądu; wyprawy badawcze w głąb Afryki pochłonęły bowiem w latach 1800-1894 życie 374 badaczy (dane wg Encyklopedia geograficzna świata, Wydawnictwo OPRES, Kraków 1997).
Po śmierci przyjaciela Stefan Szolc-Rogoziński i Leopold Janikowski kontynuowali program ekspedycji. Przemierzyli terytoria plemienne Mungo, Balunga i Bakudu. Zdobyli szczyt Góry Bogów Fako (4070 m) w wulkanicznym masywie Kamerun nad Zatoką Gwinejską. Jeden z trzech wierzchołków wulkanu nazwali Mons Rogoziński, drugi Górą Kraszewskiego. Z wypraw badawczych sporządzili szereg doskonałych i precyzyjnych map.
Pocztą morską wysyłali do Warszawy i Krakowa skrzynie pełne eksponatów etnograficznych, wśród których były m.in. pieniądze muszelkowe, którymi mieszkańcy Kamerunu i okolicznych wysp posługiwali się w rozliczeniach międzyplemiennych, narzędzia używane do pracy na roli, maski rytualne, rzeźby i różne ozdoby. Później te niezwykle cenne zbiory umożliwiły powstanie w Warszawie muzeum etnologicznego i stały się przedmiotem badań wielu naukowców.
Rogoziński o swych odkryciach informował zarówno Klub Afrykański, Paryskie Towarzystwo Geograficzne, jak i Królewskie Towarzystwo Geograficzne w Londynie. Obaj członkowie ekspedycji nie zapominali też o polskiej prasie – do „Wędrowca”, „Kaliszanina” i innych warszawskich czy krakowskich czasopism słali listy, a wydawcy je drukowali, by czytelnicy mogli się dowiedzieć nie tylko o odkryciach, ale także o niezwykłych przygodach naszych badaczy na Czarnym Lądzie.
Po kilkudziesięciu latach, które upłynęły od chwili, gdy wyprawa Szolc-Rogozińskiego założyła swą bazę na wysepce Mondolech, Leopold Janikowski ujawnił, że prawdziwym celem ekspedycji było „…wyszukanie odpowiedniego terenu dla kolonizacji polskiej, jako przyszłej ostoi dla tych, którym nie tylko materialnie, ale i duchowo było za ciasno pod rządami trzech zaborców”. A co na ten temat sam Rogoziński?
Wiosną 1894 roku cieszył się, że „…główny kacyk, a mianowicie król Jerzy z Boty, oddał rządy nad swoim krajem w moje ręce, wkrótce zaś poszli za nim i inni sąsiedni kacykowie. Nabyłem równocześnie własność ziemską owych klanów, posiadając takim sposobem i ziemię, i rządy nad krajowcami takowej”. Praktycznie nie oznaczało to nic innego jak założenie kolonii Królestwa Polskiego w Kamerunie.
Cóż z tego, że miała ona około 30 km2 powierzchni i tak naprawdę to nie wiadomo, na jakich zasadach mogłaby funkcjonować. Trwanie tej swoistej kolonii było jednak krótkie. W tym samym roku 1884 pojawiły się w Zatoce Biafry niemieckie okręty wojenne, aby objąć protektoratem Wilhelma II całe wybrzeże Kamerunu. Szolc-Rogoziński szukał ratunku dla swej kolonii u Brytyjczyków.
W dniu 28 sierpnia na kanonierce „Forward” podpisał z brytyjskim konsulem Johnem Hevettem układ o przekazaniu swego terytorium pod protektorat Wielkiej Brytanii, w którym m.in. czytamy: „Jej Królewska Mość, Królowa Wielkiej Brytanii i Irlandii etc. etc, stosując się do życzenia p. S. S. Rogozińskiego i Króla i Kacyka Boty, podejmuje się rozpościerać nad nim i nad krajem znajdującym się pod ich władzą i jurysdykcją Swą łaskawą opiekę i protekcję ”.
Podpisanie układu odbyło się w dramatycznych okolicznościach, w których mało brakowało, by zginął Leopold Janikowski. Niemcy ostrzelali wówczas łódkę, płynącą w kierunku „Forwardu”, myśląc, że to płynie sam Rogoziński.
Patronat brytyjski nie trwał jednak długo. W 1885 na kongresie berlińskim Anglicy zrezygnowali z Kamerunu na rzecz Wilhelma II, a Rogoziński stał się personą non grata. Sam kanclerz Bismarck grzmiał przeciw niemu w Reichstagu. W tej sytuacji Rogoziński i Janikowski zakończyli swój pobyt w Kamerunie i przez Londyn, Hawr i Paryż wrócili do kraju.
Przywiezione kolekcje eksponatów etnograficznych i antropologicznych przekazali warszawskiemu i krakowskiemu muzeum. Wygłosili liczne odczyty. W 1885 roku Rogoziński w dowód uznania za osiągnięcia badawcze w Kamerunie został przyjęty do prestiżowego Królewskiego Towarzystwa Geograficznego w Londynie, a w 1886 roku ukazały się drukiem dwie jego książki: Żegluga wzdłuż brzegów Zachodniej Afryki i Pod równikiem.
Na jednym z odczytów Bolesław Prus przedstawił Rogozińskiego ekscentrycznej pisarce Helenie Janinie Boguskiej, pisującej pod pseudonimem Hajota naiwne i sentymentalne powieści o tematyce salonowej i romansowej. Ta, zafascynowana bohaterem dalekich podróży, zakochała się w nim z wzajemnością. Owa płomienna miłość nie przeszkodziła jednak Rogozińskiemu wrócić do Afryki, gdzie kupił plantacje kakaowca na wyspie Fernado Po, którą polubił jeszcze w czasie wprawy.
Ciężko pracował, zbierał ziarno kakaowe, oczyszczał teren w celu rozszerzenie plantacji, zbudował dom i słał listy miłosne do pięknej Hajoty. W 1888 roku niespodziewanie pojawił się w Warszawie, a 29 sierpnia ożenił się ze swoją ukochaną. Ich ślub należał do głośnych wydarzeń towarzyskich. Po miodowym miesiącu Rogoziński pospiesznie wrócił na swoją wyspę – plantacja czekała! W styczniu 1889 roku dołączyła do niego piękna małżonka.
Jednak wyspa Fernado Po nie przyniosła im szczęścia; zyski ze zbiorów z plantacji nie zapewniały dobrobytu i nie wystarczyły na planowane przez Rogozińskiego kolejne wyprawy w głąb Afryki, a gorąca miłość nie wytrzymała konfrontacji z codziennością. Po dwu latach, w lutym 1892 oboje małżonkowie wrócili do Europy, „z małpką tylko i psem”. Ona udała się do Warszawy, on do Egiptu, by podreperować nadwerężone chorobami tropikalnymi zdrowie.
Pobyt Rogozińskiego w Egipcie był jednak krótki, już w lecie 1893 roku schorowany i załamany psychicznie pospiesznie wrócił do kraju, gdzie leczył się w zakładzie dla nerwowo chorych w Krakowie W tym samym roku żona wystąpiła o unieważnienie małżeństwa. Pisała też i publikowała. Historycy literatury polskiej są zgodni w ocenie, że pobyt Hajoty w Afryce stał się wyraźną cezurą w jej twórczości literackiej.
Wszystko, co napisała po pobycie na wyspie Fernando Po, jest znacznie lepsze niż jej wcześniejsze utwory. Szczególnie pozytywnie oceniane są jej powieści i nowele, oparte na obserwacjach przyrody, obyczajów afrykańskich i autentycznych przeżyciach; są to nowele, zebrane w tomie Z dalekich lądów (1893 r.), oraz powieści Ostatnia butelka (1902 r.) i Rosa Nieves (1925 r.).
Stefan Szolc-Rogoziński, choć schorowany, snuł plany kolejnej afrykańskiej wyprawy. W 1896 roku wyjechał do Paryża z zamiarem ich urzeczywistnienia z pomocą Paryskiego Towarzystwa Geograficznego. Magia Czarnego Lądu towarzyszyła mu do końca życia – 1 grudnia 1896 roku zginął tragicznie pod kołami paryskiego omnibusu. Miał wówczas tylko 35 lat.
Stefan Szolc-Rogoziński nie zdobył wprawdzie kolonii, ale, i to jest najważniejsze, zorganizował pierwszą polską wyprawę badawczą do Afryki. I on, i jego towarzysze – Klemens Tomczek i Leopold Janikowski – wnieśli niemały wkład w poznanie Kamerunu. Nazwisko Rogozińskiego noszą dziś ulice Warszawy, Łodzi i Kalisza.
W tym ostatnim znajduje się muzeum, posiadające wiele pamiątek, związanych z jego życiem. Przywiezione przez niego z Afryki eksponaty do dziś znajdują się w muzeach krakowskich i warszawskich, a w ogrodzie botanicznym kameruńskiego miasta Victoria umieszczona jest tablica, upamiętniająca uczestników pierwszej polskiej wyprawy afrykańskiej.
Danuta Meyza-Marušiak