Naftowy boom na Podkarpaciu

 TO WARTO WIEDZIEĆ 

Dziś, gdy dostęp do pól naftowych wywołuje niejeden konflikt, gdy przykręcenie czy odkręcenie kurków „wielkiej rury” staje się miernikiem temperatury stosunków międzynarodowych, gdy ropy poszukuje się na dnie mórz, a trasy ropociągów mają znaczenie strategiczne, trudno sobie wyobrazić, że nie tak dawno temu, bo w okresie międzywojennym, Polska była pod względem tego najważniejszego surowca samowystarczalna, ba, miała nawet jego nadwyżkę, którą eksportowała. A  to dzięki złożom ropy naftowej w Karpatach.

Każdego, kto wybierze się na wędrówkę szlakami dawnej Galicji, uderzą liczne „ropopodobne” nazwy miejscowe, takie jak np. Ropa, Ropianka, Ropica i in. Nic dziwnego, od dawna ta przedziwna, tłusta i cuchnąca substancja wyciekała z tamtejszych skał, mieszała się z wodą górskich strumieni i zbierana była przez tzw. łebaków.

Miejscowi nazywali ją olejem skalnym i używali do smarowania kół wozów, impregnowali nią dachy, ale przede wszystkim służyła jako środek leczniczy w medycynie ludowej. Ponoć była doskonałym lekarstwem na choroby skórne zarówno ludzi, jak i zwierząt. W 1534 roku Stefan Falimierz w dziele O ziołach i o mocy ich tak pisał o oleju skalnym: „Jest olej, który idzie z kamienia, jest subtelny (zwłaszcza biały). Ma moc trawiącą i ku otworzeniu, gdy się zatkają żyły. Też pomaga, kiedy kogo z przyczyny zimnej w uchu boli i na bielmo na oczu idzie” (cyt. za Edwin Bendyk: Karpacki Kuwejt, „Polityka” 2003 nr 24, na którym m. in. opieram swą informację o początkach przemysłu naftowego w Galicji).

Upłynęły ponad trzy stulecia, gdy z owego leczniczego oleju stała się nafta, a na Podkarpaciu zapanował naftowy boom.

Twórcą polskiego przemysłu naftowego jest lwowski aptekarz Ignacy Łukasiewicz (1822 – 1882), który w 1852 roku w wyniku destylacji ropy wydzielił naftę. Rok później, w marcu 1853 roku skonstruowana przez niego lampa naftowa zajaśniała w witrynie lwowskiej apteki Mikolasa, w której Łukasiewicz pracował, a 31 lipca tegoż roku przy świetle podobnej konstrukcji lamp lekarze lwowskiego szpitala na Łyczakowie przeprowadzili pilną nocną operację.

W grudniu Ignacy Łukasiewicz i współpracujący z nim Jan Zeh opatentowali proces destylacji nafty z ropy naftowej. W 1854 roku w Bóbrce pod Krosnem Łukasiewicz rozpoczął pierwsze w Polsce wydobycie ropy naftowej. To tam w 1862 roku jako pierwszy zastosował metodę wiercenia udarowego. Założył też w 1856 roku w Ulaszowicach koło Jasła pierwszą w Polsce destylarnię (rafinerię).

Lata 70. i 80. wieku XIX przyniosły kolejne odkrycia bogatych złóż ropy naftowej w Borysławiu, Bibkowie i Słobodzie Rungurskiej, a co za tym idzie powstawanie nowych szybów na Podkarpaciu. Do pracy w nich tłumami ściągała biedota z galicyjskich wsi. Martin Pollack w książce Po Galicji („Borussia”, 2002) pisze: „Robotnicy byli traktowani jak siła niewolnicza. Do 1900 roku werbowano ich codziennie i po szychcie wypłacano dniówkę; książeczki pracy były nieznane, co pozwalało przedsiębiorcom z łatwością tuszować wypadki śmiertelne. Po prostu kazali wrzucać zwłoki nieszczęśników do któregoś z nieczynnych, ale stojących otworem szybów, a następnie przykrywać je gruzem z hałd”.

Dla mieszkańców galicyjskich wsi przemysł naftowy stanowił jednak wielką szansę. Jeżeli robotnikowi udało się przepracować trzy lata w którejś z podkarpackich kopalń, to mógł on myśleć o przyszłości – mógł kupić ziemię, zbudować dom z kominem, kryty dachem, a nie słomianą strzechą. I tak wydobycie ropy naftowej przynosiło cywilizacyjny postęp do najbardziej zacofanego zakątka monarchii habsburskiej, gdzie dotąd podstawą utrzymania było prymitywne rolnictwo, pasterstwo i wyręby lasów.

Rok 1900 to początek wielkiej kariery zagłębia drohobycko-borysławskiego, gdzie wydobycie ropy rozpoczęli Feliks Vincez i Stanisław Prus-Szczepanowski. W Borysławiu powstała jedna z największych rafinerii. Na całym Podkarpaciu – od Jasła po Kołomyję – nieprzerwanie pracowały szyby, wydobywając „czarne złoto”.

W latach 80. XIX wieku wydobycie ropy naftowej w Galicji wynosiło 32,0 tys. ton, w 1900 roku ropa galicyjska stanowiła 1,2 proc. produkcji światowej, ale już w 1909 roku jej wydobycie przekroczyło 5 procent.

To przede wszystkim dzięki ropie i jej przeróbce wszechstronnie rozwijały się galicyjskie miasta, takie jak np. Jasło, Drohobycz czy Kołomyja, odwiedzane przez kanadyjskich i amerykańskich nafciarzy i inwestorów. Galicja wraz z ropą zyskała okno na świat.

W 1912 roku na Podkarpaciu powstał pierwszy koncern naftowy – „Gazolina”, założony przez Mariana Wieleżyńskiego. To właśnie w „Gazolinie” przebiegał oryginalny eksperyment społeczny akcjonariatu pracowniczego. Z naftą związany był też późniejszy prezydent Polski Ignacy Mościcki. Jeszcze jako profesor chemii w 1916 roku założył we Lwowie spółkę naukowo-badawczą „Metan”, która po przeniesieniu do Warszawy przekształciła się w Chemiczny Instytut Badawczy.

Galicyjska nafta w kopalniach w Mardarce, Gorlicach, Bóbrce, Łodyni, Borysławiu, Rypnym, Piasecznej, Wietrznie, Równem czy Słobodzie Rungurskiej obficie tryskała z licznych szybów na 120 metrów w górę. Na tej nafcie zbijano fortuny. Nic dziwnego więc, że przyciągała zarówno wydrwigroszów, jak i poważnych przedsiębiorców, którzy w „czarnym złocie” widzieli szansę na zmianę bytu materialnego biednej ludności galicyjskiej oraz cywilizacyjnego i kulturalnego rozwoju regionu.

Taką wizję cywilizacyjnej rewolucji niewątpliwie posiadali założyciele kopalni w Słobodzie Rungurskiej (1879 r.) na Huculszczyźnie Feliks Vincez i Stanisław Prus-Szczepanowski. Przyświecała ona również temu, który pierwszy odkręcił kurek z galicyjską ropą – Ignacemu Łukasiewiczowi. To on, jako współwłaściciel (pozostali to Klobassa i Trzeciecki) kopalni w Bóbrce, która przyniosła półtora miliona guldenów czystego zysku, fundował szkoły, wspierał budowę dróg, inwestował w szkolenie pracowników, wybudował we Wietrznie szkołę dla wiertaczy, zdolnych inżynierów na swój koszt wysyłał na szkolenie do Stanów Zjednoczonych, tworzył jedne z pierwszych w Polsce kas brackich, będących formą ubezpieczeń społecznych. Kasy brackie Łukasiewicza zapewniały pracownikom renty, zapomogi i posagi.

Jako społecznik zatrudniał powstańców styczniowych, rozdawał naftę do oświetlania klasztorów, kościołów czy łemkowskich cerkwi, finansowo wspierał nawet ruch wędkarski. Musiał być człowiekiem niezwykle zorganizowanym i dynamicznym, skoro znalazł także czas na wieloletnie posłowanie do Sejmu Krajowego, który był organem władzy ustawodawczej w Galicji i regulował na jej terenie przede wszystkim sprawy kultury, robót publicznych, samorządu i szkolnictwa. W uznaniu zasług społecznych Pius IX mianował Ignacego Łukasiewicza szambelanem papieskim.

Dodajmy jednak, że nie każdy z ówczesnych baronów naftowych był takim społecznikiem, jak wspomniani już założyciele kopalń w Słobodzie Rungurskiej czy Ignacy Łukasiewicz. Profesor Hugo Steinhaus – światowej sławy matematyk, który wraz ze Stefanem Banachem utworzył Lwowską Szkołę Matematyczną, poznał syna Karola Klobassy – Wiktora, którego tak wspomina: „…dowiercił się o milę od Jasła takiej ropy, że szacowano jego dochody na 400 tys. guldenów rocznie.

Wybudował sobie pałac, założył wspaniały park, trzymał ekwipaże i konie w Londynie, Paryżu i w Wiedniu. Pewnego razu sprowadził do Wiednia całą operetkę paryską. Udał się do Rzymu, aby starać się o rękę hrabianki Ledóchowskiej, siostrzenicy kardynała Rampoli. Była tam wtedy wystawa psów rasowych; hrabianka pochwaliła jakiegoś wyżła czy charta, a nazajutrz lokaj pana Klobassy przyprowadził jej psa z obrożą wysadzaną drogimi kamieniami, wartości kilkunastu tysięcy guldenów”.

Co stało się z obrożą nie wiemy, ale wiemy, że do dziś ludzie mówią, iż drogi w okolicach Bóbrki wybrukowane są dukatami Łukasiewicza.

Galicyjski boom naftowy znalazł swe odzwierciedlenie w literaturze polskiej. Wiele powieści, inspirowanych zapachem galicyjskiej nafty, nie wytrzymało próby czasu, ale do klasyki literatury popularnej wpisała się Nafta Ignacego Maciejowskiego (Sewera) oraz Szambelan Sar Adolfa Neuwerta Nowaczyńskiego.

Pozostało też dzieło wybitne, a tym są Sklepy cynamonowe Brunona Schulza. Te ostatnie, przełożone na dziesiątki języków urzekają opisem Drohobycza i Borysławia z czasów tzw. drugiego boomu naftowego. Sklepy cynamonowe nie trafiłyby do czytelników, gdyby ich wydania nie sfinansował brat autora Izydor Schulz, dyrektor „Galicji”, jednej z największych rafinerii ropy naftowej w międzywojennej Polsce.

Po dawnym boomie naftowym w Galicji pozostały tylko nieliczne ślady zarówno po stronie polskiej, jak i ukraińskiej. Nie ma śladu po licznych rafineriach w Dukli, Cergowej, Ulaszowicach, nie ma śladu po licznych szybach, z których kiedyś wysoko tryskała ropa, ale w Bóbrce, gdzie wszystko się zaczęło, kiwaki leniwie pompują ropę z czynnych tu kilku szybów.

Tu też znajduje się muzeum – skansen przemysłu naftowego, które warto odwiedzić, by dziś, gdy ropa wydobywana na dawnych ziemiach galicyjskich w Polsce i na Ukrainie nie odgrywa większej roli w gospodarce paliwowej obu państw, przypomnieć sobie czas, kiedy Podkarpacie było Kuwejtem.

Danuta Meyza-Marušiak

MP 11/2007