Rzadko się zdarza, aby ostatni dzień wakacji i urlopu obfitował w nadzwyczajne wydarzenia. Zamiast natchnionych myśli najczęściej towarzyszą nam całkiem przyziemne lęki przed powrotem do zwykłej codzienności. Jak się jednak niedawno przekonałem, nie musi to być regułą…
Ostatni dzień wakacji spędzałem w Budapeszcie. Czekając z koleżanką na powrotny autobus, łapaliśmy ostatnie promienie słońca w miejskim parku. W powietrzu unosił się nieokreślony zapach zbliżającej się jesieni, a wrażenie to potęgowały raz po raz zrywające się do lotu parkowe kaczki i kormorany. Niewiele brakowało, abyśmy popadli we wspomnianą już wyżej pourlopową nostalgię.
Uratowały nas dobiegające zza pobliskich drzew dźwięki. Bluesowe riffy elektrycznych gitar przywodziły na myśl nostalgię innego rodzaju – tę, związaną z amerykańskimi bezdrożami i niekończącymi się autostradami. To właśnie od tego momentu ostatni dzień wakacji zaczął się różnić od całej reszty podobnych dni przeżywanych przez ludzi na całym świecie. Czy organizatorzy rockowego koncertu w namiotowym piwnym ogródku zdawali sobie z tego sprawę?
Nie pamiętam momentu, w którym zajęliśmy miejsce za długim stołem; to, że zostaniemy w tym miejscu jak najdłużej, było dla nas oczywiste. Wydarzenie, którego byliśmy świadkami, nie było przecież zwykłym koncertem. Grane z niesamowitym oddaniem utwory były tak naprawdę czymś w rodzaju egzystencjalnej ekspresji.
Wydawało się, że celem życia obecnych na scenie muzyków jest tylko i wyłącznie oczarowywanie publiczności nutami, wydobywającymi się z gitar i ust zachrypniętego na jankeską modłę wokalisty. Było niemal pewne, że serca wykonawców przestaną bić wraz z wybrzmieniem ostatniej nuty finałowej piosenki.
Dwie, półamatorskie grupy muzyków trochę różniły się scenicznym wyglądem. Pierwsza zdecydowała się na klasyczny niepokój czarnej skóry. Drugi zespół łączył kowbojskie kapelusze z dżinsami, w klimacie których dobrze czuła się również dama grająca na rasowej, czarnej gitarze basowej.
Tym, co łączyło obie grupy, była prawdziwa i rzadko dzisiaj występująca w takiej dawce pasja. Pasja, dzięki której granie sprawiało muzykom jawną i dziką przyjemność. Pasja, która w mgnieniu oka wytworzyła prostą i serdeczną więź z publicznością. Pasja, która udzieliła się wszystkim, znajdującym się tego dnia w piwnym namiocie.
Młodziutki kelner w mgnieniu oka realizował zamówienia gości, usprawiedliwiając ewentualne niedociągnięcia kłanianiem się w pas i szerokim uśmiechem. Publika, która statystycznie powinna składać się w połowie z osób nieśmiałych i zmęczonych życiem, zapomniała tego wieczoru o regułach rządzących socjologią. Tańczący pod niewielką sceną ludzie nie różnili się wcale od tych, którzy z braku miejsca kołysali się z radością przy swoich stołach.
Pasja, rozumiana jako radość i oddanie się w pełni swoim zainteresowaniom, bez wątpienia jest jednym z największych motywatorów w naszym życiu. Ostatni dzień ostatnich wakacji znów uświadomił mi tę oczywistą, lecz zapominaną często prawdę. Nawet jeśli praca, którą wykonujemy na co dzień, nie jest spełnieniem naszych marzeń, nawet jeśli zdrowie niedomaga – wszystko da się jakoś znieść dzięki pasji.
Zespołom, które spotkałem, nie życzę wcale rozgłosu i sukcesu. Nie życzę wielkich kontraktów płytowych, które pasję zmieniają zwykle w żądzę pieniędzy. Nie życzę wielkich tras koncertowych, które energię zmieniają w zmęczenie i znudzenie. Młodemu kelnerowi również nie życzę awansu i pracy w ekskluzywnej restauracji. Tam bowiem snobistyczni goście wielkimi napiwkami niszczą takie naiwne hrabalowskie przekonanie, iż służenie gościom przy stole jest najważniejszą profesją na świecie.
Kiedy po raz ostatni dałem się porwać pasji i radości z odkrywania wspaniałości tego świata? Czy usprawiedliwia mnie to, że nie jestem już dzieckiem? Dzieci dostają w darze radość naturalną, którą daje poznawanie otoczenia i zachwyt nad wszystkim. Wygląda na to, że zamieniliśmy nasze dzieciństwo na krótkie okresy wakacji, podczas których i tak myślimy o pracy.
Być może nadszedł czas, aby podczas pracy myśleć o wakacjach i tych ostatnich urlopowych dniach, podczas których zdecydujemy, co będzie odtąd sensem naszego życia. Tak, aby układany codziennie z trudów życia pasjans zamienić po prostu w życiową pasję.
Arkadiusz Kugler