Kolumbia: kraina zapomnienia

 ROZSIANI PO ŚWIECIE 

Zmrok to punktualny gość, przychodzi zawsze o godzinie osiemnastej. Dzień wypala się, po czym szarzeje, a potem gaśnie. Jestem w Kolumbii, zamknięta niczym w kuli – pamiątce, którą można potrząsnąć i ujrzeć szalony miniwszechświat.

 

Europejczyk – przybysz z innej planety

Jest coś magicznego w tej ziemi, bo trudno się tu żyje, ale też trudno stąd odejść. Nie potrzeba słynnej koki, aby znaleźć się w innych obszarach świadomości. Życie tutaj przypomina bowiem sen na jawie, lekarstwo w kraju, w którym strzeże się radości. Europejczyk w Kolumbii to przybysz z innej planety, mitycznej Europy. Niepokojąca i fascynująca lokalna gwiazda. Przyjechał do Kolumbii, więc na pewno ma pieniądze.

Nie wiem, czy posiadamy fortuny, ale na pewno jesteśmy bogaci w historie – historie kobiet i mężczyzn, rzucających pracę i długoletnie związki, historie ludzi, szukających swojej ścieżki. Można odnieść wrażenie, że przelecieliśmy przez Atlantyk, aby odrobić zaległą lekcję życia. A Kolumbia to wspaniały nauczyciel. Ludzie często mnie pytają, co robię w Kolumbii. Odpowiadam prosto: żyję!

Los Gringos i Los Rolos

Różnorodność Kolumbii zachwyca. Mieszkam godzinę drogi od Bogoty, do której przylatują turyści w krótkich spodenkach, wypełnieni wizjami palm oraz egzotycznych pejzaży. A tam deszcz strzyka po łydkach. Bogota to lodówka Kolumbii. Mieszkają w niej tzw. rolos, czyli rodowici mieszkańcy miasta. Jednakże wystarczy wsiąść w samochód, aby pod dwóch godzinach drogi od Bogoty rozluźnić skostniałe dłonie i poczuć ciepły wiatr we włosach… Kolumbia to trzydzieści dwa departamenty, trzydzieści dwa światy.

Od gorącego wybrzeża, poprzez chłodne Andy, aż po wibrującą dzikością Amazonię. Na wybrzeżu cieszą się słońcem los costeños, w Bogocie łapią za parasol los rolos, a Medellin, krainą wiecznej wiosny, trzęsą los antioqueños. Każdy z departamentów Kolumbii różni się klimatem, zwyczajami, ukształtowaniem terenu, dialektem i kuchnią.

I choć kraj został podbity przez Hiszpanów, opanowany przez język hiszpański, to przedstawiciele poszczególnych regionów różni wiele. Los Rolos śmieją się z akcentu Los Pastusos (Pasto), z lenistwa mieszkańców wybrzeża, ale reszta kraju nie pozostaje im dłużna, nazywając Bogotę zapomnianą przez słońce lodówką Kolumbii. Jednak wszystkich Kolumbijczyków koi i łączy miłość do picia i jedzenia: króla tinto i królowej arepy.

 

Arepita rica!

Arepa to królowa – matka głodnych Kolumbijczyków. Złoty placuszek z mąki kukurydzianej jest dobry i na śniadanie, i jako typowy street food. W wersji na słono, arepa wypełniona serem (arepa boyacense) bądź nadziana jajkiem (arepa de huevo), wiotka i słodka arepa de chochlo czy konkretna arepa rellena. A jak arepa, to i tinto, pieszczotlwie tintico, czyli mocna i słodka kawa bez mleka, podawana w niedużej filiżance, ukochana towarzyszka długich konwersacji, na przykład w duecie z papierosami bez filtra (Piel Roja). Kawa zagryzana słodkimi bułeczkami (el pan), towarzystwo queridos amigos i niczego więcej nie potrzeba.

Zgrozą byłoby nie wspomnieć o superkolumbijskich płynnych szczęściach. Aqua panela, czyli lek na całe zło. Jest ci zimno? Napij się paneli na rozgrzanie! Jesteś chory? Sprawę załatwi panela z sokiem z limonki! Chce ci się pić? Napij się schłodzonej paneli…

Panela to nic innego jak przetworzony sok z trzciny cukrowej, następnie utwardzony i sprzedawany w kostkach. Panela, nazywana pogardliwie napojem biedoty, jest w szafkach większości domów moich przyjaciół, a na temat jej jakości i cen toczą się zawzięte dyskusje przy rodzinnym stole.

A tam, gdzie panela rozgrzać nie podoła, tam aquardiente pośle… Jego nazwa nie wzięła się z niczego, bo trunek to ognisty i słodki. Serwowany w maleńkich, plastikowych kieliszkach, najchętniej w gronie przyjaciół, gdzieś na dachu budynku, w rytm reggaetonu i kropli deszczu spadających na skórę.

 

La Chica Polaca

Przyleciałam w białej letniej sukience i złotym bolerku. Pierwsze, co ujrzałam podczas lądowania samolotu, to szare chmury. Wypatrywałam palm, ale schowały się za soczyście zielonymi górami. Siedziałam w busie, który z dziką szybkością przecinał ciemności. To był mój pierwszy środek lokomocji w Ameryce Południowej. Pamiętam mijane w pędzie jakieś palmy, jakieś mosty, jakieś stragany.

Jak to jest być tak daleko od domu? Fizycznie nie czułam odległości. Ale poczułam coś nowego – obcość, której wcześniej nie zaznałam w żadnym miejscu w Europie.

 

Kolumbia jak szalona impreza

Podróż, zwłaszcza samotna, to szansa na spotkanie innej siebie. Ale zanim to duchowe doświadczenie nastąpiło, na horyzoncie pojawiły się pejzaże ostukiwane deszczem z nierównych dachów. Przywitały mnie sfory ogromnych bezpańskich psów, krajobrazy śmieci oraz bezdomni, poszukujący w nich aluminiowego złota. Kadry moich wspomnień są zintensyfikowane, a biedę i brud, które tu zastałam, należy pomnożyć przez dziesięć. Kolumbia jawiła mi się jako szalona impreza turpistyczna.

Kiedy rok temu pakowałam się jak szalona, aby zdążyć na pociąg do Berlina, nie wiedziałam, że zostanę w Kolumbii dłużej niż planowane trzy miesiące. Dostałam urlop w pracy, później znalazłam lokatorkę, która zamieszkała w moim mieszkaniu. W Sylwestra 2015/2016 roku żegnali mnie zdziwieni i rozbawieni moją decyzją znajomi. „Sylwia Kokaina!” – śmiali się ze mnie przed wyjazdem.

 

Ona i On

Tak więc pochowałam stare życie i ruszyłam za ocean. Nie miałam pracy, planów ani opanowanego hiszpańskiego. Za to wiedziałam, że na lotnisku będzie czekać On. Po dwóch latach wirtualnej znajomości w końcu mogliśmy być razem. Wcześniej nie wierzyłam, że kiedykolwiek uda się nam spotkać. Że będziemy razem mieszkać w jego kraju. Że marzenie stanie się ciałem. Tutaj jestem szczęśliwa.

Jestem jak egzotyczny ptak, zwłaszcza w malutkiej Zipie. Moje włosy, moja europejskość, mój angielski, te detale kuszą Kolumbijczyków. Pragną ze mną rozmawiać i tańczyć, zadają niekończące się pytania: Czy w Polsce jest zimno? Czy są u nas Indianie? Czy rośnie u nas papaya? Czy też jemy ryż na obiad? Nie? Niemożliwe! Tutaj ryż się jada codziennie…

 

Obcokrajowiec jak gwiazda filmowa

Sylwię – Polkę – traktuje się z lekkim dystansem, bo czasem czegoś nie rozumie, chwali się za szybką naukę hiszpańskiego, w pracy obchodzi się jak z jajkiem, pomaga się na każdym kroku, bo biedna dziewczyna na pewno zgubi się z ogromnej Bogocie…

Obcokrajowiec w Kolumbii to prawie gwiazda filmowa, tylko taka gwiazda musi uważać, aby nie zostać wyrolowana przez cwanych i kreatywnych lokalsów, którzy chętnie opchną im pamiątki po o wiele droższej cenie niż swoim pobratymcom lub srogo policzą za kurs taksówką. Na (nie)szczęście wszyscy jesteśmy równi w konfrontacji ze słynnymi kolumbijskimi ñeros – młodymi cwaniakami wyposażonymi w noże, patrolującymi ulice w poszukiwaniu brzęczących monet. Nie warto reagować na poufałe zaczepki, bo można skończyć z ostrzem na gardle, bez portfela, a w skrajnych wypadkach pomknąć do domu na bosaka.

 

 

Hola Linda! 

Wielu Kolumbijczyków uważa Europejczyków za creidos oraz gente de dedo parado, czyli w wolnym tłumaczeniu nadętych bufonów. Jednak tak jak ñeros zatracają się w kontakcie z środkami płatniczymi, tak tutejsi faceci szaleją za wszelakimi odmianami kobiecej urody.

I nie przepuszczą żadnej. Jak jesteśmy na ulicy, gwiżdżą albo zaczepiają w cichociemny sposób, półszeptem rzucając krótkie Hola Linda! (Cześć, Piękna!) czy inne Buenos Dias, Hermosa! Nigdy nie ukrywają swojego zachwytu, a ich ciemne oczy, tak jak w reklamie, mówią więcej niż tysiąc słów.

Tęsknię za przyjaciółmi, za bliskością, której nie umiem wyhodować w parę miesięcy. Brakuje mi polskiego chleba i komfortu.

 

Kolumbia – nieoszlifowany szmaragd

Kolumbijczycy lubią się bawić i zawsze znajdą chwilę na pogawędkę. Czas w świecie bez pór roku płynie wolniej, a zieleń trwa w najlepsze. Słynny kolumbijski piosenkarz Carlos Vives śpiewa o krainie zapomnienia (La Tierra del Olvido). Świat zapomniał o Kolumbii, a Kolumbia przez wiele lat była krajem zamkniętym.

Teraz przyszedł jednak czas, aby odkurzyć ją z podejrzanie białego proszku. W rankingu Lonely Planet Kolumbia zajęła drugie miejsce na liście najwspanialszych dziesięciu destynacji roku 2017. To nieoszlifowany szmaragd, który ma szansę zalśnić mocniej. W Kolumbii można zapomnieć o szarym, europejskim płaszczu, by zmienić się w egzotycznego ptaka. I lśnić pełną gamą barw.

Sylwia Włodyga, Kolumbia

MP 4/2017MP 5/2017