Człowiek jest winien ogromnej zbrodni: najpierw wykradł bogom ogień, by zaraz potem wynaleźć elektryczność.
Boski monopol na rozgraniczanie dobra i zła runął już dawno, teraz człowiek mógł wreszcie określać granice między nocą a dniem. Noc jest w odwrocie – zmuszona wstydliwie chować się przed światłem latarni, neonów i żarówek, których ostre światlo przesącza się zza żaluzji naszych mieszkań.
My, mieszkańcy miast, na własne życzenie straciliśmy poczucie rytmu dnia. O nastaniu nocy nie decyduje już zachód słońca, a nowego dnia nie ogłasza nam piejący kogut. Cieszyć się mogą jedynie farmaceutyczne koncerny, oferujące nam – jak zwykle – cudowne lekarstwa na brak snu czy też raczej brak nocy. Melatonina w proszku zamiast mleka w szklance. Dzień-dobra-noc.
Człowiek to jednak istota atawistyczna i od instynktów przodków w żaden sposób odciąć się nie może. Tęsknota za odwieczną granicą jawy i snu, dnia i nocy kazała użyć techniki, by w sztuczny sposób przywrócić dawny porządek. Ta sama technika, która wszystko zepsuła, teraz ma ruszyć z odsieczą lunatykującym mieszkańcom miast. Pewnego dnia wreszcie odkryłem ze zdumieniem, w czym rzecz.
Pierwszy poranny autobus. Pierwszy tramwaj. I pierwszy trolejbus. Pierwszy piktogram w lewym górnym rogu każdego rozkładu jazdy. Coś, dzięki czemu my, zaspani i zgubieni na osi czasu wędrowcy, wiemy już bez żadnych wątpliwości. Na przystanek podjechał zwiastun naszej drogi do pracy. Zaczął się nowy dzień.
Natura próbuje bawić się z człowiekiem w kotka i myszkę; tak było od zawsze. Latem słońce wstaje wcześnie, próbując wmówić nam, że nie warto spać. Zimą jest najgorzej. Choć dla nas pracowity dzień już dawno się zaczął, słońce nie pali się do pracy. Wtedy jest najłatwiej o pomyłkę. My, ludzie, jesteśmy bardzo łatwowierni.
Na szczęście dla nas istnieje pierwszy poranny kurs. Choć każdy z nas doświadczył tego, że wyczekiwany w środku dnia autobus czy tramwaj nie przyjechał lub potwornie się spóżnił, nic takiego wczesnym rankiem nie może mieć miejsca. Jak świat światem nikt nigdy nie widział, aby pierwszy poranny kurs nie odbył się dokładnie w określonym czasie.
W przypadku autobusu to pierwszy błysk w odbiciu szyby po tym, jak pojazd wyłania się zza niedalekiego zakrętu. Tramwaj ową granicę nowego dnia przekracza już z oddali; znakiem tego są bowiem delikatne wibracje szyn.
Nie ważne, jak czarna jest noc lub jak wysoko jest słońce – nie ma nowego dnia bez owego majestatycznego przybycia autobusu czy tramwaju na pierwszy w kolejności przystanek. Ulice są puste, a zmęczone miasto jeszcze głęboko śpi.
Pasażerowie cicho zajmują miejsca w pojeździe. Panuje idealny porządek. Tylko tak może zacząć się nowa dzień w kalendarzu. Z jego biegiem chaos będzie rósł z każdą godziną, z każdym pasażerem, z każdą zakorkowaną ulicą. Pośpiech i zmęczenie – nieodzowni partnerzy wieczornej, doskonałej entropii. Nieporządek, jak łatwo się domyślić, swoje apogeum osiąga z ostatnim, wieczornym kursem. Potem przychodzi ukojenie.
Fascynują mnie kierowcy i motorniczy pierwszych porannych kursów. Czy zdają sobie sprawę, jak ważna jest ich misja? Być może nikt do tej pory im tego nie powiedział. Skądś jednak bierze się ów wyostrzony wzrok wczesnym rankiem, brak jakiegokolwiek zaspania w oczach i dumna, wyprostowana postawa za kierownicą. Są jak niebiańscy posłańcy, mający władzę oddzielania dnia od nocy. Pracują, by każdego ranka na nowo stwarzać świat. Rozkład jazdy – Księga Rodzaju człowieka XXI wieku.
Niebiosa zlitowały się nad nami, wygnańcami z raju. Dostąpiliśmy łaski uczestnictwa w tym codziennym widowisku, choć może nie dzieje się to tak spektakularnie, jak zapisano w Biblii. Jutro, jak zawsze, wsiądę wczesnym rankiem do trolejbusu.
Rozejrzę się po cichej kabinie i zatrzymam wzrok na zdumionych owym niezmiennym porządkiem pasażerach. Uśmiechnę się do siebie i pomyślę, że właśnie zaczął się nowy dzień. Dzień, w którym wszystko, dosłownie wszystko jest możliwe. A jeśli nic się nie uda i nowego świata nie uda się zbawić, to nic straconego. Następnego dnia rano na przystanek znowu przyjedzie autobus…
Arkadiusz Kugler