Fałszywy bohater

 WSPOMNIENIA (NIE)DAWNE 

Historia, którą przypominam, należy raczej do wstydliwych i jako taka szybko została zatuszowana. Może jednak warto ją dziś odkurzyć z okazji zbliżającej się kolejnej rocznicy Słowackiego Powstania Narodowego?

Bohater

Co roku z okazji obchodów kolejnej rocznicy Słowackiego Powstania Narodowego przybywał na Słowację bezpośredni jego uczestnik o pseudonimie Marian. Przystojny, inteligentny, elokwentny, o wyglądzie amanta filmowego. Słowem – bohater! Towarzyszyli mu miejscowi działacze partyjni, przedstawiciele Związku Bojowników Antyfaszystowskich i przedstawiciele polskiej placówki dyplomatycznej.

Stał na trybunach w Martinie i w Bańskiej Bystrzycy, przemawiał, zaprzyjaźnił się z dowódcą powstania, Ukraińcem Wieliczką. Potem twierdził, że był adiutantem Wieliczki ds. specjalnych, pisał artykuły i nawet książki o SNP. Tak było przez kilka lat. Któregoś lata wstąpił do Ośrodka Polskiej Kultury (dziś: Instytut Polski) sam.

Jedna z nas, pracowniczek ośrodka, powiadomiła o wizycie tak ważnego gościa dyrektora, ale ten okazał się bardzo zajęty. Poczęstowałyśmy więc gościa kawą, którą wypił z markotną miną, a po chwili odszedł. Więcej go nie spotkałyśmy. Byłyśmy oburzone takim potraktowaniem tak wybitnej osoby.

„Oklepana“ historia

Sprawa wyjaśniła się rok później. Już jako tłumaczka miałam towarzyszyć pisarzowi, który napisał książkę o bezpośrednim uczestniku SNP o pseudonimie Marian. Jej bohater jako 19-letni chłopiec pracujący w fabryce broni w Skarżysku Kamiennej został wywieziony przez hitlerowców wraz z całą załogą fabryki do pracy w zakładach o podobnym profilu na obrzeżach Drezna.

W czasie bombardowania miasta przez samoloty amerykańskie udało mu się zbiec i przez Czechy dotarł na Słowację, do podgórskiej wsi w pobliżu Martina. Do Polski bał się wracać w obawie, że będzie tam poszukiwany. Na Słowacji pomagał chłopom przy pracy w gospodarstwie rolnym.

Po wybuchu Słowackiego Powstania Narodowego w sierpniu 1944 r. zgłosił się na ochotnika jako pierwszy, by wziąć w nim udział. Nienawidził Niemców i chciał z nimi walczyć. Po wyzwoleniu Marian wrócił do Polski i słuch o nim zaginął.

Pisarz, który napisał książkę na podstawie opowieści Mariana, nie ukrywał, że często wysłuchiwał ich przy wódce. Dopiero potem zdecydował się na wyjazd na Słowację dla sprawdzenia wiarygodności tych relacji i spotkania z ludźmi, którzy znali jego bohatera.

Przyznam, że towarzyszenie w charakterze tłumacza owemu pisarzowi wcale mnie nie pociągało. Tematyka jego książki wydawała mi się „oklepana“, bowiem miałam wrażenie, że o SNP napisano i powiedziano już chyba wszystko. Ale rzeczywistość okazała się zaskakująca. Nie tylko dlatego, że pojawił się nowy wątek, który mógłby stanowić materiał do napisania kolejnej, może jeszcze ciekawszej książki.

 

Marian to nie Marian?

Mieszkańcy owej wsi pamiętali Mariana, bardzo się z nim zaprzyjaźnili, chwalili jego odwagę i determinację, która zresztą często była powodem ich poważnych kłopotów, bo do spokojnej do tej pory wsi sprowadzała Niemców. Rozmowa z tymi mieszkańcami i ich relacje były zaskakujące.

Wróćmy jednak do Mariana. Po wielu latach po wojnie wybrał się z rodziną do Bułgarii i po drodze postanowił odwiedzić przyjaciół z owej wsi. Ci przywitali go z pretensjami i pytaniami, dlaczego nigdy ich nie odwiedził, skoro tyle razy przyjeżdżał do Czechosłowacji na zaproszenie władz jako bohater SNP.

Marian zaś twierdził, że od czasu wojny przyjechał w to miejsce po raz pierwszy. Wtedy stało się jasne, że ktoś się pod Mariana podszywa. Mieszkańcy wsi postanowili więc wybrać się na najbliższe uroczystości z okazji SNP, by oszusta po prostu sprać.

Nie zostali jednak dopuszczeni do niego. Udali się więc do Związku Bojowników i przedstawili całą sprawę. A potem poinformowano pisarza o tym, jak do tego doszło, że Marian to nie Marian.

Fałszywy partyzant

Otóż w latach 60. na zaproszenie którejś z gazet przybył do Bratysławy młody warszawski dziennikarz. W trakcie wizyty opowiedziano mu o SNP i o tym, że był tu taki odważny partyzant z Polski o pseudonimie Marian. Dziennikarz zaś oświadczył, że to właśnie on jest owym Marianem.

Poproszono go więc o umieszczenie w prasie pozdrowień dla współbojowników, co też uczynił, a ponadto serdecznie im podziękował za chleb, słoninę i serce. Na to odezwał się gajowy z owej wsi, który napisał do Mariana serdeczny list pełen wspomnień. Fałszywy Marian nie próbował nic prostować, tylko poprosił gajowego, by ten potwierdził jego uczestnictwo w powstaniu, co gajowy uczynił.

Wtedy obowiązywała zasada, że każdy podający się za partyzanta musiał mieć świadectwo dwu żyjących osób, uznanych już wcześniej za uczestników powstania. Po otrzymaniu potwierdzenia i załatwieniu następnego fałszywy bohater rozpoczął swoją karierę bezpośredniego uczestnika SNP i bohatera.

W czasie wizyt na Słowacji nigdy jednak nie odwiedził wsi, w której ponoć spędził wojnę, i nigdy nie próbował się spotkać z ludźmi, których podobno znał. Oni bowiem w postawnym mężczyźnie nie rozpoznaliby zapewne niepozornego, niewysokiego chłopca. Związek Bojowników poinformował o całej aferze polską placówkę i na tym sprawa ucichła.

Przypadki fałszywych partyzantów zdarzały się też wśród słowackich uczestników powstania – niektórzy z nich podobno byli wcześniej aktywnymi członkami hlinkowych gard.

Stanisława Hanudelová

MP 7-8/2016