Nie ma to jak przyjaźnie! Za sprawą znajomego Słowaka spod Bratysławy postanowiłam sprawdzić, czy w mojej okolicy mieszkają i pracują jego rodacy. A nuż ktoś ze Słowacji na trwale zakochał się w Gdańsku?
Niby sprawa prosta. Trzeba zajrzeć do urzędu. W województwie pomorskim mieszka 77 Słowaków. Dane ze spisu ludności. Ale jak ich znaleźć ? O to zapytałam oczywiście urzędnika.
– Nie mam pojęcia. Słowacy w Trójmieście ani na Pomorzu nie są zrzeszeni ani stowarzyszeni – odpowiedział, jakby usprawiedliwiając swoją niewiedzę.
Zaczęłam szukać, drążyć. Głośno było i jest o piłkarzu ze Slovana Bratislavy, którego za duże pieniądze kupiła Lechia, gdańska drużyna piłki nożnej. Napastnik tego zespołu Lukaš Haraslin podoba się nie tylko na stadionie. Szukałam dalej. Upór czyni cuda.
Rozbawił mnie blog „Vezmeš si ma, czyli słowacki galimatias” charakternej Polki, żony mądrego Słowaka, mamy uroczej małej Słowianki i podbijającego serce Słowianina. Autorka pochodzi z Wybrzeża, dwa lata temu przeprowadziła się do Bratysławy. Nie ukrywa, że czasami dopada ją nostalgiczna tęsknota. „Bo na Wybrzeżu są moi rodzice, babcie, brat, mnóstwo dalszej rodziny.
Bo tam nad morzem, jest dwadzieścia lat mojego życia, znajome kąty, znajome widoki. Nie chcę zapomnieć” – pisze. I dodaje od razu: „Mam kochającego męża, fantastyczne dzieciaki, ciepły otwarty dom dla przyjaciół. Na Słowacji. Tu jest teraz moje miejsce. Mam już pierwsze kontakty z Polonią za sobą, będę szukać kolejnych. Przede mną sporo wyzwań”.
Z prawdziwą radością zaczęłam korespondować z Natalią Konicz-Hamałą. To ona dała mi kontakt na Ivanę Szablową. Zadzwoniłam, umówiłyśmy się na spotkanie w klimatycznej kawiarni na gdańskim Starym Mieście.
– Przyjdę z psem, dobrze? – raczej stwierdziła, niż zapytała Ivana. Oczywiście zgodziłam się natychmiast, bo lubię zwierzaki.
Przyszła punktualnie. Weszła z labradorką bez kagańca. Spokojna suczka Kaja, dostojna, bardzo posłuszna, położyła się przy stoliku.
– To pies ratownik – zakomunikowała Ivana. I wtedy zobaczyłam charakterystyczny znaczek na obroży. Był to znaczek WOPR (Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe).
Ivana opowiada o sobie:
– Pochodzę z Bratysławy, studiowałam języki obce, ekonomię i księgowość. Przyjechałam do Polski, bo bardzo chciałam. Zawsze ciągnęło mnie w świat. Na Cyprze, gdzie pracowałam, poznałam chłopaka z Polski. I tak to się zaczęło, choć potem się rozstaliśmy.
Kiedy przyjechałam do Polski w 2011 roku było ciężko, przez ponad dwa miesiące nie miałam żadnej pracy, ale postanowiłam się nie poddawać. Języki to moja pasja, podobnie jak psy. Mój brat bliźniak nigdy nie był taki ciekawy i niecierpliwy jak ja.
Jeszcze nie był za granicą. Nie ciągnie go. Teraz już ma swoją rodzinę, został tatą, a ja szczęśliwą ciocią małego Levoslava. Moja mama pracuje w biurze w Bratysławie, tata w przemyśle gazowym. Mój dziadek był Czechem, znanym kolarzem, jeździł w wyścigach.
– W Wyścigu Pokoju? – pytam.
– Nie wiem, możliwe. Ja też jeździłam zawzięcie na rowerze, na nartach, kochałam snowboard, ale posypały mi się kolana – mów Ivana – to teraz pauzuję.
Ivana pracuje w firmie, która handluje ze Słowacją i Czechami, zajmuje się gadżetami reklamowymi. Ma już własne mieszkanie, które kupiła dzięki wsparciu rodziców. Ale początkowo z pracą nie było łatwo. Musiała zaciskać zęby. Aż spotkała swoją dobrą bratnią duszę, Kamilę Jarzombek- Ormianin, mistrzynię w pływaniu kraulem i ratowniczkę pracującą z psami.
– Od tego momentu wszystko się zmieniło na dobre. Jej zawdzięczam niemal wszystko – mówi Ivana. – Zajmowaliśmy się profilaktyką bezpiecznej kąpieli. Kamila mówiła, że jeden pies może doprowadzić do brzegu nawet troje tonących, a człowiek najwyżej jednego. Nasze psy ratują ludzi. To wymaga stałych treningów. Kamila bardzo o to dbała, byśmy pracowali sumiennie. Ratowała innych, a sobie nie umiała pomóc. Właśnie niedawno odeszła…
Tu opowieść Ivany wyraźnie się rwie. Śmierć Kamili to bolesne i świeże doświadczenie Ivany.
– Ale my chcemy kontynuować jej dzieło – zaczyna po chwili mówić dalej – i rozwijać to, co w nas zaszczepiła. Z psem ratownikiem trzeba umieć pracować, nie można go psychicznie zmęczyć. Moja labradorka Kaja musi patrolować plażę. Jest cudowna, ma siłę, energię i świetny kontakt z człowiekiem. Jest gwiazdą, a ja podaję jej miski. Razem ćwiczymy w wodzie, od wiosny nawet trzy razy dziennie.
Pasję Ivany podziela jej chłopak i jego mama.
– Wszyscy jesteśmy psiarzami – z uśmiechem dodaje.
Ivana ma jeszcze drugiego psa, dwuletniego wilczura Ranczo. Kiedy pytam o marzenia, mówi z radością:
– Spełniły się. Mieszkam nad morzem, bo bardzo chciałam, mam psy, myślę o rodzinie. Pasję i hobby udało mi się połączyć – dodaje.
Pavla Penińsko i Anię Kaczmarek poznaję dzięki Ivanie. Spotykamy się w sobotnie kwietniowe przedpołudnie. Widać od razu, że Pavel i Ania są zakochani – w czasie rozmowy trzymają się cały czas za ręce i uśmiechają do siebie.
Pavel w sierpniu ubiegłego roku obronił doktorat na Uniwersytecie Technicznym w Zvoleniu, a więc jest doktorem inżynierem leśnictwa, a Ania robi doktorat na Wydziale Mechanicznym Politechniki Gdańskiej i prowadzi zajęcia ze studentami. Poznali się w Zvoleniu. Ania była tam na Erasmusie, a potem jeszcze na stypendium doktoranckim.
– Pierwszy mój kontakt z językiem polskim to był film Chłopaki nie płaczą – mówi Pavel. – Spotykałem też Polaków, którzy przyjeżdżali ze Śląska do mojego ojca po drewno, a potem poznałem Anię. Lubię języki słowiańskie, jestem fanem słowackich dialektów. Polski poznawałem powoli. Początkowo nie wiedziałem, które słowa są brzydkie, więc popełniałem niekiedy językowe faux pas. Byłem takim słowiańskim dzikusem. To mnie bawiło – dodaje.
Do Polski Pavel przyjechał z miłości do Ani. Jak mówią oboje, rok temu w lecie zrobiło się między nimi ciepło.
– Jechałem do Ani autostopem wiele godzin, utknąłem w Łodzi, ale dojechałem.
Pavel też nie mógł od razu znaleźć pracy w Polsce. W końcu trafił na stację benzynową BP, a teraz znalazł pracę w korporacji, w której ma szefa Słowaka. Pavel kocha góry i cały czas myśli, jakby tu uciec od gwaru i zgiełku wielkiego miasta.
– Moja dusza leśnika tęskni do borów. Na szczęście w okolicach Gdańska są wzgórza morenowe i lasy. Jestem dzieckiem natury – dodaje. – Fascynuje mnie folklor słowacki, polski, a denerwuje moda na angielszczyznę. Nawet w muzyce.
Kiedy pytam, co go drażni w Polsce, chwilę się zastanawia.
– Nie lubię, jak tutaj nie mówią wprost, co myślą. Rozprawiają tak trochę na okrągło, jak dawna szlachta – mówi Pavel. I opowiada pewną historię, która mu się przydarzyła, gdy kupował telefon w jednej z sieci.
– Ja mam temperament i chcę wszystko szybko załatwić, a tu niepotrzebne trudności, gadanie bez sensu. Muszę się uczyć cierpliwości – dodaje.
A o czym marzy ta para? O spokojnym, ustabilizowanym życiu rodzinnym. Myślą, że uda im się to zrealizować w Polsce.
– Będziemy się kochali, będziemy mieli dzieci i zwierzaki: psa, kota. Taki mamy pomysł na najbliższe lata – mówi Pavel. – I będziemy mieszkać pod lasem.
Alina Kietrys