WYWIAD MIESIĄCA
Ponad 400 przedsięwzięć kulturalnych, przy czym na każde składa się kilka wydarzeń, huczna inauguracja pod hasłem „Przebudzenie“, zaplanowana na weekend 15 – 17 stycznia.
Weźmie w niej udział ponad 1300 artystów, 200 chórzystów, 50 żołnierzy, około 300 rowerzystów i za którą odpowiedzialny jest brytyjski reżyser Chris Baldwin (współtwórca m.in. ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich w Londynie) – to tylko skrót tego wszystkiego, co czeka we Wrocławiu jego mieszkańców i turystów. Miasto to w tym roku pełni zaszczytną funkcję Europejskiej Stolicy Kultury. I między innymi o tym, a także o innych aktualnych tematach rozmawialiśmy z prezydentem Wrocławia Rafałem Dutkiewiczem.
Czym może poszczycić się Wrocław – Europejska Stolica Kultury 2016 roku? Co w przygotowaniu?
Po pierwsze to rozbudowa infrastruktury kulturalnej. Dzięki temu, że jesteśmy Europejską Stolicą Kultury, uruchomiliśmy Narodowe Forum Muzyki, wcześniej wyremontowaliśmy Teatr Muzyczny „Capitol”. To są przykłady inwestycji, których by nie było, gdyby nie wyzwanie związane z Europejską Stolicą Kultury, na której siedzibę przeznaczyliśmy dawny, kiedyś kultowy bar „Barbara”.
TEN dawny bar „Barbara”? Koło przejścia podziemnego przy ulicy Świdnickiej?
Tak. Kiedyś, za moich czasów studenckich tam się chodziło na bigos i krem sułtański. Z kolei w Rynku będzie otwarte Muzeum „Pana Tadeusza“, czyli muzeum dedykowane relikwii piśmiennictwa polskiego, bowiem rękopis „Pana Tadeusza“ znajduje się właśnie we Wrocławiu. Otworzymy Muzeum Teatru na placu Wolności. To będzie muzeum poświęcone gównie Henrykowi Tomaszewskiemu (reżyser, tancerz, założyciel i dyrektor Wrocławskiego Teatru Pantomimy – przyp. od red.). Po trzecie otworzymy Centrum Historii „Zajezdnia”.
To też rodzaj muzeum, centrum wystawiennicze, gdzie będziemy opowiadać o tożsamości Wrocławia, o tym, jak ludzie przyjeżdżali do Wrocławia po II wojnie światowej i co się działo w mieście – dekada po dekadzie aż po okres, kiedy Polska odzyskała wolność.
Oprócz tego uruchomimy trzy albo cztery nowe domy kultury. Infrastruktura kulturalna Wrocławia jest więc dużo bogatsza. Drugi aspekt naszej całorocznej imprezy to program, który zawiera 400 różnych przedsięwzięć, a na każde przedsięwzięcie składa się kilka wydarzeń. W programie imprezy różnego charakteru, jak na przykład wręczenie Europejskich Nagród Filmowych pod koniec roku czy olimpiada teatralna.
Ale także wydarzenia mniejszej rangi, np. koncerty zespołów ze szkół wrocławskich w kilkunastu parkach miejskich. Będą wydarzenia, w których wrocławianie, mam nadzieję, będą masowo brali udział, tak jak uroczysta inauguracja Europejskiej Stolicy Kultury.
Będą też kameralne wydarzenia, czyli dla każdego coś miłego. I wreszcie trzeci aspekt związany z Europejską Stolicą Kultury to nasza ogromna nadzieja, że do Wrocławia przyjedzie więcej turystów, a z drugiej strony, że wrocławianie będą jeszcze chętniej, jeszcze częściej odwiedzać muzea, teatry, sale koncertowe, domy kultury.
Jeśli chodzi o gości zagranicznych, liczycie głównie na Niemców?
Liczymy na sąsiadów, czyli Słowaków, Czechów, Niemców. Oczywiście liczymy też na niedaleko od nas położoną 5-milionową aglomerację berlińską.
Niemieccy goście już odkryli kulturalne uroki Wrocławia, od wielu lat bowiem magnesem dla nich są na przykład przedstawienia opery wrocławskiej.
Tak, to prawda. Przyjeżdżają za kulturą, a potem odkrywają smaki kulinarne, odwiedzają restauracje. To bardzo miła turystyka, nie tylko za piwem.
Jaka jest rola Europejskiej Stolicy Kultury?
Nikt tak do końca nie wie, na czym to polega, każdy próbuje ogarnąć to wyobraźnią i każdy ma różnego rodzaju oczekiwania.
Dlaczego bardzo prężny multikulturowy Wrocław będzie prezentował się pod hasłem „Przebudzenie“, jakby do tej pory spał?
Trzeba by zapytać autora projektu, czyli Chrisa Baldwina (brytyjski reżyser przedstawień performance – przyp. od red.), co konkretnie miał na myśli. Ja to odczytuję w ten sposób, że jak się coś zaczyna, to jest potrzebny sygnał. W biegach start wyznacza strzał z pistoletu, lekcje w szkole rozpoczynają się na dźwięk dzwonka, natomiast w połowie stycznia na wrocławskim Rynku rozdzwonią się dzwonki, które zainicjują początek przedsięwzięcia i spowodują, że się obudzą duchy Wrocławia.
To przebudzenie dotyczy nie tyle nas, co duchów. Tych będzie kilka, ale nikt z nas, oprócz Chrisa, nie wie, jakie to duchy. Wszystko owiane jest tajemnicą. W ten sposób Chris chce opowiedzieć o historii Wrocławia, a duchowość ma wypełnić rok 2016.
Doczytałam się, że Wrocław liczył na 100 milionów złotych dotacji państwowej. Dostał ją?
Tak.
Wystarczy na wszystkie projekty?
To jest dużo pieniędzy. W normalnych okolicznościach na różnego rodzaju wydarzenia z zakresu kultury wydajemy rocznie z budżetu Wrocławia 150 milionów, a w tym roku dokładamy dodatkowo 50 milionów, więc w sumie dysponujemy 300 milionami.
Czyli Wrocław zaprezentuje się z rozmachem?
To bardzo dużo pieniędzy, ale ważne jest, by pieniądze zostały wydane tak, aby pozostał po nich ślad materialny bądź mentalny w głowach wrocławian i przyjezdnych.
Z której imprezy Pan się najbardziej cieszy?
Jest ich kilka. Wystawa „Siedem cudów Wrocławia“, adresowana jest do gości zagranicznych, ale też i do Polaków. Przez wiele lat Wrocław był na mapie Polski nie tyle zapomniany, co pomijany.
Takie Pan odnosi wrażenie?
Tak było. Wystarczy otworzyć atlasy z lat 70., z którego dzieci uczyły się historii, na których zaznaczone były: Kraków, Warszawa, Gniezno, Poznań. W latach 80. pojawił się jeszcze Gdańsk jako kolebka „Solidarności“, ale tu, gdzie leży Wrocław, było puste miejsce. My więc dopełniamy aktu wpisywania Wrocławia w mapę Polski i mapę świata.
W jaki sposób?
Na przykład mówiąc o siedmiu cudach, czyli – tak jak już wspomniałem – o rękopisie „Pana Tadeusza“. Albo proszę bardzo, o pierwszym zdaniu zapisanym po polsku w Księdze Henrykowskiej, która również znajduje się we Wrocławiu. Będziemy ją pokazywać w ratuszu. Ta księga została ostatnio wpisana na listę Pamięć Świata UNESCO.
Księga Henrykowska jest średniowiecznym przykładem na to, że przestrzeń, w której mieszkamy, ma wielokulturowe tradycje, bowiem została napisana przez niemieckiego mnicha po łacinie, a zdanie, które jest pierwszym polskim zdaniem, jest zapisem wypowiedzi Czecha, mówiącego do swojej żony Polki. I co więcej, to zdanie genderowo jest właściwe, bo on do niej mówi: ‘odpocznij, a ja będę za ciebie pracował’.
A jak to brzmi w oryginale?
Nie potrafię tego zacytować – ówczesny polski brzmiał trochę jak mieszanka czeskiego, słowackiego i polskiego.
Czym jeszcze może się Wrocław pochwalić?
Choćby tym, że iloraz inteligencji wymyślił jeden z wrocławskich naukowców, i tym, że z przedwojennego Wrocławia pochodziło 10 noblistów. Poza tym chciałbym zwrócić uwagę na postać kardynała Bolesława Kominka, który w latach sześćdziesiątych był jednym z ojców pojednania europejskiego. W 1965 roku biskupi polscy wysłali list do biskupów niemieckich, w którym napisali: „Wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. Autorem tego listu był właśnie wrocławianin.
Mało tego, kardynał Kominek, zapytany, dlaczego napisał list tej treści, argumentował już w 1966 roku (!), że nacjonalizmy są z przeszłości, Europa jest naszą przyszłością. Że należy myśleć o rozwiązaniach dla przyszłej Europy, w której znikną granice, a każde z państw członkowskich jakiejś federacji będzie musiało zrezygnować z części swojej suwerenności. Tylko wtedy w Europie zapanuje pokój i dobrobyt. Zwracam uwagę, że to była połowa lat sześćdziesiątych!
Skoro mówimy o zrzekaniu się części suwerenności, to niedawno na wrocławskim Rynku odbyła się demonstracja nacjonalistów, którym wyraźnie nie podoba się takie pojmowanie świata. Podpalili nawet kukłę symbolizującą Żyda. To psuje wizerunek miasta.
Przez Europę płynie fala ruchów prawicowo-nacjonalistycznych, którym trzeba się przeciwstawiać. Złożyłem zażalenie do prokuratury i mam nadzieję, że przestępca, który spalił kukłę Żyda, będzie ukarany. Świat jest tak skonstruowany, że nie ma społeczeństw idealnych. Ani Bratysława, ani Berlin, ani Paryż nie mogą poszczycić się tym, że nie mają złodziei. I choćbyśmy się nie wiem, jak starali, to takie karygodne występki będą się zdarzały. Chodzi o to, by były one w wyraźnej mniejszości i by je natychmiast potępiać i eliminować.
Podczas różnych wyborów w Polsce listy nacjonalistów nie cieszą się zbytnim powodzeniem, co jest dobrym zjawiskiem. Relatywnie najmniej głosów zyskują oni właśnie we Wrocławiu. Owszem, w naszym mieście jest pewna grupa nastawiona nacjonalistycznie, ale ona jest społecznie odsuwana i nie zyskuje aplauzu wyborczego. Wrocław stanął na wysokości zadania i wrocławianie na moją prośbę przybyli na plac Wolności, by zaprotestować przeciwko tejże nacjonalistycznej ekipie.
Wśród przemawiających byli rektorzy różnych wrocławskich uczelni, ale i przedstawiciele wszystkich wyznań i kościołów reprezentowanych we Wrocławiu. Wszyscy stanęli solidarnie, ramię w ramię, i powiedzieli, że nie ma zgody na takie zachowanie.
Wrocław, podobnie jak inne duże polskie miasta, stał się też miejscem innej manifestacji – Komitetu Obrony Demokracji. Jak Pan odbiera ten sygnał?
Polskę elektryzują też inne napięcia pomiędzy dwoma, bardzo silnymi prądami ideowymi. Niestety, pomiędzy tymi prądami pogłębia się już i tak już bardzo głęboka przepaść. Jedna ze stron koncentruje się wokół partii rządzącej, czyli Prawa i Sprawiedliwości, które podziela prawicowo-republikańskie myślenie.
Z drugiej strony wyrasta coraz silniejszy nurt demokratyczny. Problem polega na tym, że PiS, dążąc do reformowania państwa, zdaje się naruszać pewne reguły państwa prawa, co wywołuje tego właśnie rodzaju napięcie.
Może to mieć wpływ na zaplanowane przedsięwzięcia kulturalne we Wrocławiu?
Mam ogromną nadzieję, że wrocławskie przedsięwzięcie, zwane Europejska Stolica Kultury, ominą wszelkie konteksty polityczne.
Ale hasła płynące z Europejskiej Stolicy Kultury mogą być lepiej słyszalne, więc któraś z demonstrujących stron może to wykorzystać.
Używanie kultury do celów politycznych jest nadużywaniem kultury. Ja oczywiście niezwykle cenię wolność wyrażania myśli i zgromadzania się. Doceniam też skalę i chęć demonstrowania poglądów, natomiast mówiąc o Europejskiej Stolicy Kultury, mówimy o wydarzeniach artystycznym. To jest innego rodzaju przestrzeń.
Nie chciałbym, żeby wydarzenia kulturalne roku 2016 były wydarzeniami odnoszącymi się bezpośrednio do kwestii politycznych, bo w takim przypadku przyczynią się do polaryzacji, a zatem będą dzielić, a ja bym chciał, żeby rok 2016 był dla wrocławian rokiem, który będzie ich łączyć.
Ale nie zawsze wydarzenia kulturalne łączą. Niedawno przecież spektakl „Śmierć i dziewczyna“, wystawiany przez wrocławski Teatr Polski, wywołał spore kontrowersje. Głównie z powodu nagości. Głos w tej sprawie zabrał nawet minister kultury, poddając w wątpliwość zasadność wystawiania tego typu sztuk.
W moim przeświadczeniu zabieg, którego dokonał Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego, był zabiegiem marketingowym.
Prowokacją?
Tak mi się wydaje. I nie wiem, czy w dobrym stylu. W żaden sposób nie odnoszę się do spektaklu jako takiego, który moi znajomi, ci, którzy go widzieli, oceniają jako bardzo dobry.
Widział Pan to przedstawienie?
Nie, właśnie z tego powodu, że nie szanuję tego rodzaju marketingowego podejścia. Krzysztof Mieszkowski chciał sprowokować i sprowokował. Ale – według mnie – ta prowokacja dokonywała się w innej niż artystyczna przestrzeni. Mój odbiór tego wydarzenia w tym znaczeniu jest nieco krytyczny, ponieważ Teatr Polski jest tak dobrym teatrem, że nie potrzebuje tego rodzaju operacji marketingowych. Dlatego uważam, że jego dyrektorowi należy się za teatr – absolutny szacunek, za to jak prowokuje – nie do końca.
A jak będzie się Panu współpracowało z nowym rządem?
W żadnym z dotychczasowych rządów nie miałem tylu bliskich znajomych, ponieważ w obecnym rządzie jest silna reprezentacja z Dolnego Śląska.
Ale Pan sympatyzuje z Platformą Obywatelską?
Tak, jestem wprost związany z Platformą. Wie pani, ja tutaj (w ratuszu – przyp. od red.) siedzę już 13 lat. W okresie rządów Sojuszu Lewicy Demokratycznej, których byłem wielkim przeciwnikiem, nie było żadnego problemu, kiedy trzeba było podejmować wyzwania na skalę krajową. Różniliśmy się ideowo, ale wspólne realizowaliśmy projekty, niezależnie od tego, że politycznie ich krytykowałem. Potem, za czasów kolejnych rządów, było już tylko gorzej.
Teraz można krytykować?
Tego nie wiem. Bardzo bym chciał, aby obowiązywała zasada, że tramwaje, przedszkola, dzieci w przedszkolach nie mają ideowego charakteru. Z niepokojem obserwuję, iż podziały w Polsce się pogłębiają i nabierają charakteru plemiennego, czyli albo jesteś z naszej bandy, albo nie. To bardzo szkodliwe.
Kolejne pytanie dotyczy Polski i Słowacji…
Czy Janosik był Polakiem? (śmiech)
A Pan sądzi, że był?
Nie, był Słowakiem, ale to ważna postać w legendach po obu stronach Tatr. No i okazał się ważny w pewnej sytuacji. Posłużył jako pretekst do zaczepki.
Zaczepiał Pan „na Janosika“?
Tak. Kiedy się ubiegaliśmy, by to właśnie we Wrocławiu znalazła się siedziba europejskiego instytutu technologicznego, chciałem się spotkać z komisarzem unijnym ze Słowacji, Janem Figlem. Unikał spotkań ze mną, więc sprawdziłem w kalendarzu, kiedy będzie obecny w parlamencie europejskim w Strasburgu i wybrałem się tam.
Czekałem na niego na korytarzu, a kiedy go zobaczyłem, zapytałem głośno po polsku, czy Janosik był Polakiem. On się zatrzymał i powiedział, że oczywiście był Słowakiem. W ten sposób rozgorzała dyskusja pomiędzy nami, a potem przeszliśmy do tematu, który chciałem z nim omówić.
Ach, ta bliskość Słowaków i Polaków! Chciałabym zwrócić Pana uwagę na jeszcze jeden aspekt tejże bliskości – chodzi o podobieństwo nazw dwu miast, Wrocławia, znanego też pod łacińską nazwą Vratislavia, i Bratysławy. Czy to dostateczny powód, by nawiązać bliższą współpracę?
Tak, Vratislavia i Bratislava. Tym bardziej, że V i B są często mylone. Zainteresuję się tym. Chętnie bym się wybrał do Bratysławy. To piękne miasto. Dawno temu, kiedy wracaliśmy z żoną z wakacji w dawnej Jugosławii, zatrzymaliśmy się w Bratysławie i spaliśmy na jakimś skwerze. Była noc, nawet nie rozbijaliśmy namiotu, tylko nadmuchaliśmy materace. Kiedy się obudziliśmy, zobaczyliśmy imponujący widok – nad nami był zamek!
Wróćmy do Wrocławia: którzy wrocławianie, według Pana, są wizytówką miasta?
Z historycznych postaci przywołałbym jednym tchem: Grotowskiego, Tomaszewskiego i Różewicza.
A ze współcześnie żyjących?
Jedną z najfantastyczniejszych instytucji kultury we Wrocławiu jest Ossolineum, czyli znakomita biblioteka, więc wymieniłbym dyrektora Adolfa Juzwenkę, dzięki któremu Ossolineum się odrodziło. Tak się składa, że przyjaźnię się z Władkiem Frasyniukiem i razem działaliśmy w stanie wojennym. On jest ikoną tej ważnej dekady „Solidarności“.
Pewnym symbolem Wrocławia jest też kardynał Gulbinowicz, nasz senior, który przyjechał do nas z Wilna. To on jest autorem pomysłu stworzenia Dzielnicy Wzajemnego Szacunku, gdzie się mieszczą świątynie czterech wyznań. Przywołałbym też dyrektor opery Ewę Michnik, jako wielkiej klasy artystkę i znakomitą autorkę innowacji, czyli wielkich plenerowych spektakli operowych, na które przychodzą dziesiątki tysięcy wrocławian i przyjezdnych.
Przywołałbym artystów związanych z teatrem: z jednej strony Konrada Imielę jako szefa i kreatora Teatru Muzycznego „Capitol”, który jest najlepszym teatrem muzycznym w Polsce, i Krzysia Mieszkowskiego, niezwykle kontrowersyjnego człowieka, twórcę wspaniałego teatru.
A pisarz Marek Krajewski?
Jak najbardziej! I w aspekcie literackim, i w aspekcie promocyjnym Wrocławia. Większość swojego czasu spędzają we Wrocławiu pianista Leszek Możdżer i reżyser Waldek Krzystek. Gdyby zaś zapytać Polaków o popularnych wrocławian, to myślę, że wymieniliby przede wszystkim językoznawcę profesora Jana Miodka, który jest naszym najbardziej rozpoznawalnym skarbem, choć muszę zdradzić, że raz w jakimś plebiscycie udało mi się z nim wygrać.
Pan wygrywał różne plebiscyty i zyskiwał różne nagrody, m.in. tygodnika „Newsweek” za pierwsze miejsce w rankingu prezydentów miast. I to trzykrotnie! Otrzymał też Pan tytuł „Superprezydenta“ w 2013 r. Co trzeba mieć w sobie, by odnosić takie sukcesy?
Odpowiem żartem, dobrze? Zanim zostałem prezydentem miasta byłem headhunterem, czyli łowcą głów. Kiedyś przedstawiałem kandydata na wysokie stanowisko menedżerskie w firmie IBM. Ten kandydat przeszedł już rozmowy kwalifikacyjne w Londynie i Stanach Zjednoczonych. Przed nim było ostatnie spotkanie w Warszawie. Z wykształcenia był matematykiem, podobnie jak ja. Komisja poprosiła go, by krótko powiedział coś o sobie. On się zastanowił i oświadczył: „No, bystry jestem!” (śmiech).
Małgorzata Wojcieszyńska, Wrocław
Zdjęcia: Stano Stehlik