Wizyta w Polsce, urlop za granicą!

Wiele lat temu, kiedy pojechałem do Polski po raz pierwszy po długiej przerwie, rodzina witała mnie niezwykle serdecznie. Następnym razem grono znajomych zmówiło się, by zaskoczyć mnie na lotnisku formą powitania – koleżanki wypożyczyły stroje ludowe i na trawniku (a było to jeszcze stare lotnisko na Okęciu) urządzono mi powitanie na ludowo! Wyglądało to niekonwencjonalnie i odrobinę przypominało legendarne powroty zza oceanu, ale było nadspodziewanie miłe.

W późniejszych latach przeżyłem wiele powitań w różnych miastach. Dawno niewidziani przyjaciele, kuzyni, znajomi chyba się starali, bym je zapamiętał na długo. Wreszcie moje coroczne wizyty spowszedniały na tyle, że powitania straciły na formie – jakbym wracał z wakacji czy dłuższej delegacji. Przecież wymienialiśmy internetową i tradycyjną korespondencję, wysyłałem zdjęcia.

Byłem w pamięci obecny i spodziewano się mnie każdego roku. Sam też tęskniłem do rodziny i przyjaciół, ale mimo gęstej sieci połączeń lotniczych odległość między przyjaciółmi jakby się zwiększała. Jest prawdą, co zanotowała pewna polska literatka, wracająca czasami do kraju urodzenia, iż „Trudno znaleźć wspólny język z dawnymi przyjaciółmi. Kiedyś tyle nas łączyło, a teraz zastanawia mnie, skąd wziął się w nich szowinizm, agresja, anachroniczny nacjonalizm. Oni też pewno tego nie rozumieją”.

Wśród Polaków za granicą słyszę wiele narzekań na to, że urlopy, spędzane w kraju, są męczące. Są takimi, jeśli przebywamy wśród rodziny w rodzinnym mieście. Bo wówczas narażamy się na przyspieszone korepetycje z nieudolności rządu, głupoty polityków i wszyscy w Polsce traktują nas jak nierozgarniętych gamoni. Bo nic nie wiemy o jakiejś ostatniej aferze bliskorządowej czy incydencie kryminalnym, który poruszył cały kraj. Zwłaszcza, że ze Sztokholmu czy Bratysławy jest do Polski naprawdę blisko!

My Polacy w Szwecji czy na Słowacji nie wiemy o aktualnych incydentach, gdyż w kraju zamieszkania mamy swojskie afery i kryminalne aferki. Ale codzienność polską śledzimy w telewizji czy Internecie. Omijając szczegóły, wiemy z grubsza, co w Polsce piszczy i na jaki temat. A powinniśmy wiedzieć równie dobrze, jak oni w kraju. Przecież jesteśmy Polakami! Nie wiemy i to jest główny zarzut, kierowany pod naszym adresem.

Zatem po przybyciu do ojczyzny na wstępie musimy udowodnić naszą znajomość krajowej codzienności, streszczając ostatnie wydarzenia, i wówczas, jeśli mało znanym szczegółem zaimponujemy odpytywaczom, zaprzestaną oni naszego dokształcania. Ale nie na długo, bo zacznie się sesja porównań.

Czy w Szwecji w szkołach są mundurki? Dlaczego alkohol jest u was prawie reglamentowany? Czemu Szwedzi nie chcą oddać Polsce książek, ukradzionych przed wiekami? Oczywiście przybysze z innych krajów zasypywani są innymi, choć bardzo podobnymi pytaniami. Z tymi, co przyjeżdżają ze Słowacji, prowadzone są zapewne spory na temat przynależności narodowej Janosika czy jakości dróg w Polsce i na Słowacji.

Zawsze jednak pytania się mnożą, a my mamy za zadanie wytłumaczyć ciekawskim zjawiska, których nie da się wyjaśnić jednym zdaniem. Za tymi pytaniami istnieje w polskich gospodarzach mimowolna chęć udowodnienia, że w Polsce jest lepiej niż w Szwecji czy na Słowacji, chociaż przed kwadransem nie zostawiali na krajowej rzeczywistości suchej nitki. Wtedy my, w końcu na urlopie, decydujemy się na wyjazd do Sopotu. No i słyszymy: „Zostań tutaj, gdzie się będziesz włóczył po Polsce! W Trójmieście roi się od kieszonkowców! W domu najlepiej!”.

Ponieważ codzienną polityką na poziomie krajowym się nie interesuję, więc powinienem w Warszawie odegrać rolę spowiednika. Dlatego jest to sytuacja męcząca i mało urlopowa. Wolałbym dowiedzieć się innych szczegółów z życia w Polsce, a tu tylko narzekanie…

Gdy jednak się sprzeciwimy opinii bliskich i wyjedziemy dalej, np. do jakiegoś Buska Zdroju czy Krakowa, urlop zaczyna być odpoczynkiem. Bo tam nic nas nie dotyczy i nikt nie dokształca i można przeżyć tydzień lub dwa bez bliskiego kontaktu z mało fascynującą sceną polityczną czy telewizją. A nawet, gdy ma się chęć obserwować politykę, nikt nam nie streszcza poprzednich afer ani nie wieszczy zarazy czy gradobicia.

Do tego wszystkiego oczywiście dochodzą prezenty, bo odwiedzając bliskich powinniśmy ich obdarować. Ale z tym jeszcze pół biedy. Gorzej, że sami jesteśmy obdarowywani i musimy to wszystko przytargać do Sztokholmu czy Bratysławy. Mogą to być rzeczy dane od serca, ale zupełnie nam niepotrzebne.

Wizyty są męczące! Zatem – jak na urlop, to w Polskę nieznaną!

Mam wielu znajomych, jeżdżących do Polski na urlopy wędrowne. Chcą być tam, gdzie za młodu nie zdążyli dojechać, a jeśli byli, to chcą porównać te miejsca z tymi z czasów swojej młodości z dzisiejszym. Czy widać jeszcze rolników orzących za pomocą koni? Czy rzeczywiście na coraz rzadszych słomianych strzechach widać anteny satelitarne? Czym różni się polska młodzież od młodzieży z innych krajów? Na takie i inne pytania można samemu znaleźć odpowiedź. Nie trzeba pytać rodziny, bo z tą przy tych antenach satelitarnych można się pokłócić.

Znajomi po zeszłorocznym urlopie w Polsce mieli naprawdę dużo do opowiadania. Korzystając z książkowego przewodnika, w drodze do Krakowa znaleźli wiele regionalnych cudów i oczywiście smakołyków.

Polska się zmieniła, myśmy się zmienili i tylko szkoda, że zmęczonym krajowym Polakom paszporty same się w kieszeni otwierają. Niektórzy z nich co prawda już wracają, ale to nic pewnego… Ale nie pytajcie o to rodziny, bo to temat szeroki i zdradliwy. Lepiej sami się przekonajcie i dokształćcie w miejscu nieznanym, a uroczym lub bliskim i znajomym, w którym być może warto spędzić przyszły urlop?

Tadeusz C. Urbański, Sztokholm

MP 7-8/2010