My, którzy chodziliśmy do szkoły w czasach poprzedniego ustroju, pamiętamy, że uczono nas „innej“ historii. Tej prawdziwej, dotyczącej naszego narodu, uczyliśmy się z zakazanych źródeł. Pamiętam, jak moja koleżanka ze szkolnej ławy opowiedziała mi o tragicznej śmierci swojego dziadka, który zginął w Katyniu.
Potem w naszym domu pojawiły się skrypty, nielegalnie drukowane w podziemiu, w których opisywano mroczną prawdę o zbrodni katyńskiej. Jakie piętno wywarła ta zbrodnia na rodzinach ofiar, którym przyszło żyć pod rządami komunistów?
Przedstawiamy historię życia pani Zofii Timoszewskiej, której ojciec – rotmistrz Jan Kurnicki wraz z tysiącami polskich żołnierzy został zamordowany w bestialski sposób w Katyniu.
Pierwsza tragedia
W powietrzu wisiała wojna. Nic więc dziwnego, że w marcu 1939 roku rotmistrz Jan Kurnicki – instruktor jazdy konnej, służący w Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu, dostał powołanie do udziału w manewrach wojskowych. W tym czasie jego ciężarna żona wraz z 4-letnim synem pojechała do swojej matki do Kielc.
W czerwcu na świat przyszła Zosia, a niespełna 2 tygodnie później jej matka zmarła. „Zszokowany ojciec przyjechał na pogrzeb, gdzie po raz pierwszy i, jak się potem okazało, ostatni mógł mnie zobaczyć“ – wspomina Zofia Timoszewska.
Niemowlęciem zaopiekowała się siostra matki wraz z mężem, natomiast brata naszej bohaterki przygarnęła inna ciocia. Rozwiązanie miało być tymczasowe, bowiem nikt nie miał wówczas wątpliwości, iż dziećmi zaopiekuje się ich ojciec po powrocie z wojska. Los jednak chciał inaczej.
Tragedia druga
Po napaści bolszewików na Polskę Jan Kurnicki znalazł się w obozie w Starobielsku, gdzie zgrupowano ok. 4 tys. internowanych polskich żołnierzy, niemal wyłącznie oficerów. Mimo trudności można było początkowo z nimi korespondować.
Ten kontakt urwał się jednak bezpowrotnie wiosną 1940 r. W roku 1941 na teren ZSRR wkroczyli Niemcy, którzy niedaleko Smoleńska odkryli masowe groby. Zainteresowali się nimi, powołali komisję, która stwierdziła, iż w grobach znajdują się ciała zaginionych polskich oficerów.
Komunikaty na ten temat obwieszczały przez radio kilka razy dziennie „niemieckie szczekaczki”. Nie od razu im uwierzono. „Moja rodzina długo łudziła się, że ojciec ocalał, wierząc, że pomogła mu znajomość języka rosyjskiego, którego nauczył się podczas studiów na politechnice w Petersburgu“ – opisuje Zofia. Wierząc ciągle w powrót Jana, małej Zosi nie zmieniono nazwiska.
Zakazane tematy
„Kiedy poszłam do szkoły, chciałam jak inne dzieci mieć rodziców, zaczęłam więc do cioci i wujka zwracać się mamo, tato“ – wspomina nasza bohaterka. Dziewczyna z nazwiskiem wojskowego, którego istnienie ówczesne władze chciały przemilczeć, stała się tarczą ataków.
W latach 50-tych przeprowadzono rewizję w domu, w którym mieszkała z przybranymi rodzicami. Odnaleziono wtedy zdjęcie jej ojca w mundurze, które dziewczynka nosiła przy sobie. „Zabrano mnie na przesłuchanie na UB i wtedy usłyszałam, że mój tato sprzedał Polskę! – opisuje moja rozmówczyni, nie kryjąc podenerwowania. – Co na taki zarzut mogło odpowiedzieć dziecko? Chyba tylko tyle, że tatuś nie handlował”. Za taką odpowiedź dostała pięścią w twarz.
W 1954 brat Zofii, zdając egzaminy wstępne na Akademię Medyczną, w rubryce „ojciec” wpisał „nie żyje”. Jak się okazało, chłopak zachował się niewłaściwie. Cała rodzina miała milczeć na temat ojca! W przeciwnym razie jej członkom groziła odpowiednia „rozmowa“. „Strach przed metodami tych towarzyszy był duży i na pewno odcisnął na nas piętno – ocenia pani Zofia. – Pamiętam, że w latach 70-tych pod presją ówczesnych władz mój brat musiał zmienić napis na grobie matki, skąd musiał zniknąć dopisek: żona rotmistrza”.
Przybrani rodzice pani Zofii próbowali odszukać jej ojca za pośrednictwem Czerwonego Krzyża, ale po 1949 roku to, niestety, nie było już możliwe. Dopiero po latach nasza bohaterka otrzymała pisemne potwierdzenie, iż nazwisko jej ojca znajduje się na tzw. liście katyńskiej. „Mój sąsiad, który w latach 70-tych wyjeżdżał za granicę, by wykładać na uniwersytecie, przywiózł mi fotokopię z archiwum w Londynie“ – mówi.
Piętno
Pani Zofia zawsze starała się poruszać zakazane tematy, uświadamiając swoją córkę oraz znajomych, jakie krzywdy wyrządzili Rosjanie polskiej elicie. Na własnej skórze poznała metody, stosowane przez komunistycznych włodarzy.
Zaangażowała się w ruch solidarnościowy, aktywnie działając na terenie Wrocławia, wierząc w odzyskanie wolności przez Polskę. Kiedy odkryto jej działalność, postawiono jej ultimatum: więzienie albo przymusowa emigracja. Wraz z mężem i nastoletnią córką w 1985 roku wyjechała do Niemiec.
A jaki jest jej stosunek do Rosjan? „Nie mam do nich pretensji, przecież przeciętny Rosjanin nawet nie ma pojęcia o tym, co się wydarzyło – mówi. – Oni najczęściej nie mają wiedzy nawet o tym, ilu ich rodaków wymordowali Stalin i Beria“.
Ubolewa, że obecne władze Rosji nie są zainteresowane odtajnieniem mordów, dokonanych zarówno na swoich rodakach, jak na polskich żołnierzach i inteligencji. Cieszy ją fakt, że Polacy mogą wreszcie mówić na głos o zbrodni katyńskiej, a młodym poleca, by czytali publikacje, dotyczące tragicznego napadu ZSRR na Polskę.
Małgorzata Wojcieszyńska