to współpraca zamiast konkurencji
WYWIAD MIESIĄCA
Pod koniec sierpnia do Bratysławy przyjechała nowa dyrektor Funduszu Wyszehradzkiego. Beata Jaczewska jest szóstym szefem, drugą kobietą (po Słowaczce) i drugim Polakiem na czele tej instytucji (12 lat temu urząd ten obejmował Andrzej Jagodziński) – takie bowiem są zasady zarządzania organem, utworzonym przez państwa Grupy Wyszehradzkiej.
Chodzi o to, by każdy z krajów członkowskich aktywnie uczestniczył w pracach Funduszu (także sprawując funkcje kierownicze), który z kolei ma promować projekty oparte na wzajemnej współpracy.
Fundusz Wyszehradzki został założony w 2000 roku. Jak jest oceniana jego piętnastoletnia działalność?
Fundusz został założony w konkretnym celu, czyli żeby pogłębiać relacje między naszymi społecznościami, i po piętnastu latach wydaje się, że ten cel został osiągnięty. Fundusz ma całkiem sporą rozpoznawalność.
Dla mnie to szczególna okazja kierować Funduszem właśnie teraz, bo myślę sobie, że to jest właściwy moment, kiedy można pójść jeszcze dalej. Pomimo zawirowań politycznych będziemy pracować dla przyszłości Grupy Wyszehradzkiej. Położenia geograficznego nie zmienimy. Wydaje mi się, że będę miała dużo pracy przez trzy lata.
Pracami Funduszu kierują mianowani na 3-letnią kadencję dyrektorzy, pochodzący kolejno z każdego państwa V4. Teraz przyszła kolej na dyrektora Polaka. Kto podejmuje decyzję o tym, kto nim zostanie?
Minister spraw zagranicznych nominuje dyrektora, a pozostali trzej ministrowie – w moim przypadku z Bratysławy, Pragi i Budapesztu – są proszeni o zaopiniowanie i zatwierdzenie tej nominacji. Formalnie zatem mam czterech szefów (śmiech), co jest ciekawym doświadczeniem w moim życiu.
Jest Pani z nimi w stałym kontakcie?
Dzisiaj miałam okazję wypić kawę z panem ministrem Lajčakiem. Dużo zależy od ministrów, od tego, jaki jest ich stosunek do tej instytucji. Ponieważ Fundusz od początku ma swoją siedzibę w Bratysławie, więc to naturalne, że słowackiemu ministrowi jest najbliższy. I od początku jest bliższy świadomości słowackiej.
Musi Pani konsultować swoje decyzje z każdym z ministrów?
Jestem w stałym kontakcie z czterema narodowymi koordynatorami wyszehradzkimi. Konsultacje są nie tylko na poziomie samych ministrów spraw zagranicznych. Ponieważ zadań jest dużo, zostali powołani narodowi koordynatorzy współpracy wyszehradzkiej. Z gronem ich współpracowników jesteśmy najczęściej w kontakcie, np. w Pradze jest to dyrektor departamentu europejskiego, w Warszawie naczelnik Wydziału Wyszehradzkiego.
To oznacza, że musi Pani ustalać różne sprawy z wieloma osobami?
No tak, ale to taka praca (śmiech).
Była Pani wiceministrem środowiska. To doświadczenie będzie pomocne w nowej pracy?
Oczywiście, że tak. Negocjacje ONZ-owskie to dopiero jest wyzwanie i grono osób, z którymi się trzeba porozumiewać jest dużo większe! Powiedziałabym, że na poziomie wyszehradzkim mamy małą grupkę. Poza tym pracowałam kilka miesięcy w MSZ i ten trening będzie na pewno pomocny.
Wspomina Pani zawirowania polityczne… Po decyzji Polski na forum europejskim w sprawie uchodźców zarzuca się Polsce, że zdradziła sojuszników z Grupy Wyszehradzkiej. W mediach pojawiają się wątpliwości dotyczące przyszłości tego ugrupowania. Czy to koniec V4?
Nie powiedziałabym tak.
Wisi na włosku?
Zupełnie nie.
Mówiła Pani, że dziś spotkała się z ministrem spraw zagranicznych Słowacji. Czy to było wezwanie na dywanik po wydarzeniach w Brukseli?
Nie, to było nasze pierwsze spotkanie zapoznawcze.
Były jakieś przytyki z jego strony?
Nie. Zgodzilismy sie ze oboje trzymamy kciuki za naszych szefów (wywiad był udzielany w dniu posiedzenia Rady Europejskiej – przyp. od red.). Jestem przekonana, że Grupa Wyszehradzka przetrwa.
Powiedziała Pani, że w zarządzaniu Funduszem chce Pani pójść krok dalej. Co Pani miała na myśli?
Nie mam wcale rewolucyjnego podejścia, ale moim założeniem jest usprawnienie niektórych rzeczy, by móc działać szybciej i sprytniej, jestem bowiem wielką zwolenniczką redukcji obciążeń administracyjnych. Uważam, że administracja mogłaby sobie darować proszenie o 50 kopii jednego dokumentu. W tym aspekcie, czysto organizacyjnym, wydaje mi się, że mamy duże możliwości, by zorganizować się lepiej, pewnie jak każda publiczna instytucja.
Jakie priorytety ma teraz Fundusz?
Grupa Wyszehradzka powinna kontynuować współpracę na różnych poziomach. To pierwsze niepodważalne zadanie. A drugie, stosunkowo nowe, by z tą naszą wspólną działalnością, naszym dorobkiem wychodzić na zewnątrz, mam tu na myśli Partnerstwo Wschodnie i Bałkany Zachodnie.
Będzie Pani kontynuatorką pracy swoich poprzedników?
Wszystko, co Fundusz reprezentuje, zawdzięcza swoim pięciu poprzednim dyrektorom. Ja jako szósty z kolei dyrektor mogę i chcę się wpasować w utarte tory. Oczywiście, mam kilka nowych pomysłów. Chciałabym zainicjować współpracę z młodymi przedsiębiorcami, reprezentującymi nowe, ciekawe branże.
Pani chce ukulturalniać przedsiębiorców?
To także, ale ja też szerzej rozumiem definicję społeczeństwa obywatelskiego. W moim odczuciu dziś reprezentują je nie tylko organizacje pozarządowe, zajmujące się szerzeniem idei demokratyzacji. Przecież ludzie nie pracują już tylko w zakładach pracy, ale podejmują różnego rodzaju wyzwania, coraz częściej prowadzą działalność gospodarczą.
Niektóre rodzinne przedsiębiorstwa się rozrastają, a ich szefowie zostają pracodawcami. Ta grupa nowych, zaangażowanych, nowoczesnych obywateli, bardziej świadomych swojego udziału w życiu społecznym rośnie. Tutaj w regionie mamy dość wyjątkową strukturę przedsiębiorczości w ogóle, bo mamy stosunkowo mało wielkich koncernów, korporacji a dużo z kolei firm rodzinnych.
Ma Pani na myśli Słowację?
Nie, całą Grupę Wyszehradzką. Ja teraz już nie jestem polska czy słowacka, ale wyszehradzka. A wracając do tematu, z perspektywy regionu duże firmy to głównie inwestycje zagraniczne. A firmy tu działające, to małe rodzinne przedsiębiorstwa, które można i należy stymulować. W ich przypadku kultura może odgrywać i odgrywa kluczową rolę. Kultura to podstawa. W dzisiejszych czasach najważniejszy wpływ na rozwój społeczny i gospodarczy ma kreatywność. Jej podstawą jest edukacja, nie tylko szkolna, ale i ta, wynikająca z obcowania z kulturą w najszerszym tego słowa znaczeniu.
Ale jak trzeba zaciskać pasa, to najczęściej oszczędności szuka się w kulturze…
Nigdy nie miałam okazji decydowania o pieniądzach przeznaczanych na kulturę, zazwyczaj miałam do czynienia z przedsiębiorcami. Ale żeby przedsiębiorcom się chciało, to muszą oni posiadać cechy, tak potrzebne do rozwoju innowacyjności zarówno w skali makro, jak i mikro. Ludziom musi się chcieć współpracować, ryzykować. Muszą mieć swobodę w popełnianiu błędów.
Fundusz kładzie duży nacisk właśnie na współpracę, stawiając m.in. wymóg, by wnioskodawca znalazł sobie partnerów z trzech pozostałych państw V4.
Dokładnie tak. A w dobie idealnych twarzy, sylwetek, idealnego życia pokazywanego na Facebooku, w czasach zwariowanej gonitwy za wizerunkiem, co może być ważniejsze? Właśnie wzmacnianie w ludziach chęci podejmowania ryzyka z gotowością popełniania błędów. A tego uczą książki, filmy, muzyka.
Patrzenie na czyjeś doświadczenia daje nam świadomość, że i my możemy się pomylić, ale i to, że nam też się uda. Próbuję przez to powiedzieć, że ja absolutnie nie widzę sprzeczności między kulturą a biznesem. Tak, jak się uczymy czytać i pisać i nikt nie kwestionuje wagi tych umiejętności, tak potem dla przedsiębiorczości, innowacyjności, bardzo ważna jest umiejętność liczenia pod kreską i planowania przedsięwzięcia biznesowego. Ale na końcu to nie matematyka czy księgowość jest kluczem do sukcesu. Kluczem do sukcesu jest otwartość umysłu.
Fundusz wymaga przygotowania projektu przez minimalnie trzech partnerów zagranicznych. Niektórzy twierdzą, że jest to sztuczne zmuszanie do przyjaźni. Przez tych 15 lat powstały prawdziwe przyjaźnie?
Chcę wierzyć, że tak. Nadal będziemy tego wymagać. Pewne uczucia trzeba „wymusić”. A ta metoda zadziałała perfekcyjnie. To promowanie współpracy zamiast konkurencji. Gdybyśmy powiedzieli, że mamy ileś tam milionów do rozdania, a wy walczcie o nie, wie pani, co by się działo?
To wszystko, co udało się do tej pory osiągnąć, ległoby w gruzach w miesiąc. Byłyby awantury, pomówienia, dlaczego ten projekt dostali ci, a nie tamci? Cała uroda Funduszu to pilnowanie tego formalnego warunku – przyjaźni regionalnej. Każdy projekt musi mieć partnerów wyszehradzkich. I nie jest ważne, czy się lubią na początku, bo powinni się polubić w czasie pracy.
Wydaje mi się, że premiowanie współpracy to dobra metoda. Założę się, że wybór partnerów do współpracy nie jest łatwy, może czasami być przypadkowy, ale jest to nasze formalne funduszowe kryterium, które trzeba spełnić. Wie pani, jeżeli jeden projekt na sto zaowocuje bliższą współpracą w przyszłości, to warto.
Jakim budżetem dysponuje Fundusz?
Oficjalnie zatwierdzanym przez ministerstwa czterech krajów. Obecnie od każdego rządu wpływają rocznie dwa miliony euro. Fundusz ma ograniczenia, jeśli chodzi o własne koszty – nie możemy wydać więcej niż 9,5 % rocznie funduszu ogólnego. Na budżet mają wpływ też tzw. kontrybucje zewnętrzne, które są przekazywane Funduszowi od rządów spoza naszej grupy.
Kto decyduje o tym, który projekt zyska finansowe wsparcie z Funduszu?
Formalnie ministrowie, natomiast na poziomie operacyjnym jest to decyzja dyrektora Funduszu. To nasi pracownicy oceniają i wybierają najlepsze projekty. Kiedy Fundusz ruszył, projektów było stosunkowo niewiele, dziś jest dużo więcej aplikacji – dwa, trzy razy więcej niż jesteśmy w stanie sfinansować.
Czy do Funduszu trafiły już kiedyś jakieś projekty polonijne z Grupy Wyszehradzkiej?
Nie wiem. Gdyby pojawiły się projekty na rzecz mniejszości narodowych, to byłby piękny projekt wyszehradzki. Wymyślcie coś!
Jakie są Pani pierwsze wrażenia po przeprowadzce do Bratysławy?
Jestem zachwycona miastem. Mieszkam w pięknym miejscu, do pracy mam dwa przystanki komunikacją miejską. Koledzy podpowiadają mi, którymi atrakcjami warto się zainteresować. Cieszę się, że wszystko przede mną, bo do tej pory przez kraje Grupy Wyszehradzkiej raczej tylko przejeżdżałam. Nie było czasu na zwiedzanie. Teraz, z racji swojej pracy, wreszcie będę mogła odkryć uroki tego regionu.
Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Autorka