W przededniu wejłcia do Unii Europejskiej

 WYWIAD MIESIĄCA 

Dnia 25 lutego 2004 r. do Bratysławy z jednodniową oficjalną wizytą przybył minister spraw zagranicznych RP – Włodzimierz Cimoszewicz, który udzielił wywiadu „Monitorowi Polonijnemu” i dziennikowi „Sme”.

 

Polska, Słowacja, Czechy i Węgry tworzą Grupę Wyszehradzką. Jaki ma i jaki będzie mieć sens działanie tej grupy w Unii Europejskiej?

Politycy powinni wyciągnąć wnioski z doświadczeń wypływających ze współpracy naszych krajów. Chodzi o właściwe definiowanie obszarów, gdzie nasze interesy są zbieżne. Widzę takie obszary również po naszym wstąpieniu do UE. Fundamentalne znaczenie ma dla nas debata o budżecie UE po 2006 roku. Oprócz oficjalnej propozycji Komisji Europejskiej istnieją alternatywne propozycje płatników netto, którzy chcieliby ograniczenia budżetu unijnego.

W naszym interesie jest mówienie jednym głosem, aby mogło być przyjęte takie rozwiązanie, które gwarantowałoby państwom słabiej rozwiniętym wsparcie w wysiłkach na rzecz przyspieszenia rozwoju i wyrównania różnic między Europą Wschodnią a Zachodnią. W najbliższych miesiącach Komisja Europejska zakończy pracę nad koncepcją szerszej Europy. Dzięki naszemu położeniu geograficznemu i relacjom ze wschodnimi sąsiadami możemy mieć duży wpływ na kształtowanie polityki zagranicznej w UE.

Musimy przekonać naszych europejskich partnerów do potrzeby stworzenia koncepcji tzw. wschodniego wymiaru polityki zagranicznej. I to jest wyzwanie, które zachęca do współpracy w ramach Grupy Wyszehradzkiej.

 

Ale zniechęcają rozczarowania wypływające z osamotnienia Polski w kwestii przekonywania partnerów europejskich w obronie wspólnych interesów…

Nie będę udawał, że nie było rozczarowań. Były. Oczekiwaliśmy więcej zrozumienia, konsekwencji od naszych przyjaciół w gronie państw przystępujących do UE. Polskie stanowisko w kilku kluczowych kwestiach, wbrew zarzutom adresowanym wobec naszego kraju, nie miało charakteru egoistycznego.

Najostrzejszy spór, dotyczący procedury podejmowania decyzji przez Radę Europejską, wynika z naszego głębokiego przekonania, że tzw. nicejski system głosowania* lepiej równoważy wpływ różnych państw: dużych i małych, starych i nowych członków. Dlatego stanowisko Polski jest w interesie większej liczby państw.

 

Wygląda, że Słowacja po czasie zmieniła zdanie i stanęła po stronie Polski.

Minister Kukan przedstawił stanowisko rządu słowackiego. To stanowisko zawiera wyraźną preferencję dla nicejskiej procedury, choć odnosi się też ze zrozumieniem dla argumentów podnoszonych przez niektórych zwolenników nowego rozwiązania.

 

Gdyby móc cofnąć czas i jeszcze raz przeżyć szczyt w Brukseli, to czy Polska występowałaby w taki sam sposób?

Z pewnością.

Nawet za cenę opinii, że Polacy stawiają wszystko na ostrzu noża: „Nicea albo śmierć“?

To bardzo niefortunne hasło wyszło z ust jednego polityka z opozycji, a trudno mieć pretensje do polskiego rządu o to, co powiedział przedstawiciel opozycji. Polska była i pozostaje otwarta na rzetelną partnerską rozmowę.

Kłopot polega na tym, że w sprawie tak ważnej, jak głosowanie w Radzie Europejskiej, takiej partnerskiej rozmowy do tej pory nie było. Szansę stwarzało spotkanie ministrów spraw zagranicznych w Neapolu. Wielu ministrów wypowiedziało się wtedy za poparciem traktatu nicejskiego. Zabrakło jednak dialogu. A my przecież nie możemy się zgodzić na to, aby tak fundamentalne rozwiązania były przez kogokolwiek na siłę forsowane.

 

Co Pan sądzi o zamykaniu rynków europejskich przed napływem obywateli krajów przystępujących do UE?

Są to ograniczenia związane z obawami o nadużycia systemu ubezpieczeń społecznych, które w wielu krajach UE łatwo uzyskać po krótkim okresie pracy. Musieliśmy się więc zgodzić na okres przejściowy, jeśli chodzi o swobodę podejmowania pracy.

Nie dyskwalifikuję obaw tych krajów, ale jestem przekonany, że są przesadne. Są wynikiem tego, że we wszystkich 25 krajach przed 1 maja 2004 r. rosną obawy. Nie mam wątpliwości, że otwarcie rynków pracy leży w interesie tych krajów.

 

Dlaczego?

Co najmniej z trzech powodów: po pierwsze – kraje UE potrzebują różnego rodzaju specjalistów w wielu sektorach gospodarki, po drugie – z zamknięciem rynków pracy wiąże się ryzyko, że część przedsiębiorstw przeniesie się do nowych krajów, gdzie będą mogły korzystać z napływowych pracowników, a po trzecie – otwartość rynków pracy dobrze służy konkurencyjności gospodarki europejskiej.

Jeśli rzeczywiście naszym celem jest działanie, aby uczynić gospodarkę europejską zdolną do konkurencji w skali światowej, to musimy mieć świadomość, że jedną z dróg jest obniżanie kosztów pracy.

Otwieranie rynków pracy, akceptowanie pracowników o niższych wymaganiach płacowych jest wręcz konieczne. Dzisiaj o tego typu ograniczeniach decydują związki zawodowe, ale za jakiś czas pracodawcy będą naciskali na rządy, żeby zliberalizowały politykę w tym zakresie.

Rząd słowacki wprowadza reformy, które powodują niezadowolenie mieszkańców kraju. Konsekwencją tych reform jest referendum dotyczące przedwczesnych wyborów do parlamentu. Jak Pan ocenia taką sytuację?

Nie jestem tym zaskoczony. W Polsce rząd, który od kilku miesięcy zapowiada program oszczędnościowy w finansach publicznych, też odczuwa polityczne konsekwencje. W Niemczech, od kiedy rząd kanclerza Schrodera zaczął mówić o oszczędnościach, również zmieniły się notowania poparcia dla różnych partii. Tak to bywa. Politycy muszą mieć odwagę podejmowania decyzji także wtedy, kiedy są one bardzo kosztowne dla nich samych.

 

Polonia słowacka mieszkająca na wschodzie kraju boleśnie odczuwa osamotnienie, dlatego wiele razy podczas różnych spotkań był poruszany temat otwarcia konsulatu generalnego w Koszycach. Czy są jakieś szanse, żeby ta placówka powstała?

Bardzo byśmy chcieli, ale sytuacja finansowa zmusza nas do pewnych ograniczeń. Budżet MSZ jest skromny. Jedno z ostatnich głosowań w Sejmie przyniosło niedobrą wiadomość: posłowie zdecydowali o czterdziestoprocentowych cięciach tzw. środków specjalnych, nie bardzo zastanawiając się nad konsekwencjami tej decyzji. Wszystkim się wydaje, że środki specjalne służą zwiększeniu dochodów urzędników.

Ze środków specjalnych MSZ, które pochodzą z racjonalnej gospodarki nieruchomościami polskimi za granicą lub z darowizn, urzędnik nie dostaje ani złotówki. Te środki służą m.in. na nieplanowane wcześniej inwestycje, jak np. uruchomienie jakiegoś konsulatu czy zakup nieruchomości. Ponieważ nasz budżet został okrojony prawie o połowę środków, nasza sytuacja jest, niestety, bardzo trudna.

 

W związku z ogólnym zaciskaniem pasa trudno więc chyba liczyć na wsparcie, które pozwoliłoby na zyskanie pomieszczeń dla Klubu Polskiego.

Jestem ustawowo odpowiedzialny za współpracę rządu z Polakami za granicą, ale środkami publicznymi przeznaczonymi na wspieranie Polonii dysponuje Senat, a za jego pośrednictwem różne organizacje pozarządowe, w tym m.in. Wspólnota Polska. Zapoznam się bliżej z tym problemem na Słowacji. Moje poparcie mogłoby się ograniczyć do dobrego słowa adresowanego do Senatu.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcie: Stano Stehlik

MP 4/2004