Maryla Rodowicz: „Jestem prowincjonalną megagwiazdą”

 WYWIAD MIESIĄCA 

Spotkanie z Marylą Rodowicz po koncercie w Wiedniu wymagało sporo cierpliwości. Maryla była po prostu rozchwytywana: każdy chciał z nią porozmawiaç, zrobiç sobie pamiątkowe zdjęcie. Koncert okazał się sukcesem, choç Maryla nie była tego pewna, bo, jak twierdzi, frekwencja na koncertach dla Polonii zamieszkałej tak blisko ojczyzny nie musi byç stuprocentowa – przecież do Polski jest tak blisko, więc po co mieliby właśnie oglądaç ją w Wiedniu?

Przed każdym koncertem miewa tremę, powtarza teksty, çwiczy grę na gitarze, zmienia kostiumy. Najlepiej czuje się w spodniach i trampkach. Po spotkaniu z fanami Maryla, otoczona tłumem ochroniarzy, energicznie zmierzała do garderoby. Udało mi się tam dotrzeç razem z nią. Spojrzała na odbicie w lustrze, poprawiła fryzurę, napiła się wody i była gotowa do dalszej pracy – udzielenia odpowiedzi na pytania.

 

Na Pani repertuar składa się ponad 800 piosenek, z których niemalże każda to hit. Jak Pani dokonuje ich wyboru?

Zostałam rozpieszczona przez dobrych autorów, na których trafiłam: Agnieszkę Osiecką, Wojtka Młynarskiego czy Janusza Koftę. To świetni autorzy, dzięki którym wyrobił się mój gust i poszedł w kierunku literackim, gdzie bardzo ważne jest słowo. Do tej pory zwracam na to uwagę, nie mogłabym zaśpiewać byle czego. Poza tym dla mnie piosenka musi być melodyjna. To najważniejsze kryteria doboru repertuaru.

 

Jak Pani ocenia współczesną polską scenę muzyczną?

W Polsce jest bardzo dużo młodych, utalentowanych ludzi. Ale nie podoba mi się to, choć może nie mam racji, że młodzi śpiewają piosenki z tekstami napisanymi przez siebie. One są po prostu nieudolne.

 

Zastanawiała się Pani kiedyś nad tym, jak wyglądałaby Pani kariera, gdyby Pani zaczynała teraz, w odmiennych warunkach niż prawie 40 lat temu?

Nigdy w życiu nie udałoby mi się wylansować takiej ilości hitów, jak w tamtych czasach. Wtedy było jedno radio i jedna telewizja, które nadawały niemalże wyłącznie polskie piosenki. Obecnie komercyjne rozgłośnie w 90 procentach lansują muzykę amerykańską. Dla polskiej muzyki pozostaje zaledwie 10 procent czasu antenowego! Jak ci młodzi ludzie mają się wypromować? Owszem, takie programy jak Idol, to dobry pomysł na początek, bo jego laureaci ponagrywali płyty, są osobami znanymi. Ale co dalej? Wystartować jest łatwo, lecz później zaczynają się schody, trzeba pracować, mieć pomysł na siebie.

 

Wróćmy jeszcze do tamtych czasów, które były łaskawe dla artystów, bowiem stwarzały dogodne warunki, by robić karierę w krajach „zaprzyjaźnionych”. Była Pani wtedy bardzo znana i lubiana w Czechosłowacji. Obecnie obserwuję tendencję powrotów do tego, co było. Na tej fali udało się Helenie Vondračkovej wydać płytę w Polsce. Pani jej chyba w tym pomogła „pożyczając” Małgośkę. Jak wyglądają Pani kontakty u południowych sąsiadów?

Razem z Heleną zaśpiewałyśmy Małgośkę, Helena śpiewa nawet po polsku, dosyć zabawnie… A w styczniu w Czechach wyszła moja płyta z nowymi utworami oraz tymi starymi, znanymi tam przebojami. Jedną piosenkę śpiewam nawet po czesku! Krążek nosi tytuł „Největší hity”.

 

Czy gdzieś za granicą, oprócz Czech, śpiewane są Pani przeboje?

Tak, znają je i śpiewają Rosjanie. Teraz w Rosji młody chłopak wygrał tamtejszą edycję Idola, śpiewając Kolo­ro­we jarmarki.

 

Czuje się Pani megagwiazdą?

Jak na warunki polskie – tak, ale Polska jest krajem prowincjonalnym, więc jestem prowincjonalną megagwiazdą.

 

Często Pani zaskakuje publiczność nowymi pomy­słami: była bosa Maryla na scenie, były kolorowe jar­marki, szczudła i cyrk, Ma­rysia Biesiadna, gorące rytmy z Rio. Co jeszcze przy­gotowuje Pani dla swoich fanów?

Och, mam bardzo dużo pomysłów. Niestety nie mogę w tej chwili niczego zdradzić, ponieważ przygotowuję dwie duże płyty. Wyjdą w przyszłym roku: pierwsza na jesieni, a druga trochę później. Jednocześnie nagrywam płytę dla Rosjan.

 

Czy był taki moment w Pani karierze, kiedy po­myślała Pani sobie, że już się wypaliła i nie ma czego zaoferować swojej publi­czności?

Nie, stale mam nowe po­mysły. Zdarzało się odwrotnie, że to publi­czność jakby nie nadą­żała za mną. Po okre­sie, gdy wykonywałam nastrojowe ballady na gitarze, zmieniłam swój repertuar na bardziej ostry. Wtedy mi zarzucano, że nie gram ballad. Nie chcę grać na jedno kopyto, staram się zmieniać.

Dla czego lub dla kogo poświęciłaby Pani swoją karierę? Dla miłości?

Już kiedyś mi się zdarzało robić takie numery. To był błąd, bo akurat ten mężczyzna nie był tego wart.

 

Czech?

Tak. W grę wtedy wchodził bardzo ważny kontrakt za­gra­niczny. Wycofałam się, by nie rozstawać się z mężczyzną. W ten sposób, być może, zrezygnowałam ze swojej największej szansy na rozwój kariery za granicą. Miłość jest bardzo ważna, ale kobieta nie powinna siebie poświęcać dla mężczyzny. Mam nadzieję, że męska część mojej publi­czno­ści nie obrazi się na mnie za tę wypowiedź.

 

Jaka muzyka inspiruje Marylę Rodowicz?

W tej chwili to wygląda tak, że moją edukacją muzyczną zajmują się moje dzieci. Szczególnie jestem wrażliwa na mu­zykę jazzowo-bluesową, której słucha mój młodszy 17-letni syn. Co tydzień kupujemy bar­dzo dużo płyt, właściwie wszy­stko, co się pojawi na rynku. Jestem więc bardzo dobrze edukowana.

 

Rocznie występuje Pani na ponad 70 koncertach. To bardzo dużo. Gdzie Pani chciałaby jeszcze wystąpić?

Nie grałam jeszcze nigdy na zachodnim wybrzeżu USA, choć w Ameryce występuję mniej więcej co dwa lata. Teraz byłam tam w marcu i w kwie­tniu i zagrałam 7 koncertów. Jest w tym tylko jeden manka­ment – tam trzeba dotrzeć, a ja nienawidzę podróży!

 

O czym marzy Maryla Rodowicz?

Żeby zamieszkaćw nowym domu. Od czterech lat re­montujemy stary dom, gdzie będę mieć siedemdziesięciometrową garderobę! Wreszcie będę mogła po­wiesić moje kostiu­my, które do tej pory leżą w wor­kach.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 12/2004