Krzysztof Piesiewicz: „Współczesność trzeba opisywać…

w kropli wody“

 WYWIAD MIESIĄCA 

Krzysztof Piesiewicz – adwokat, polityk (senator), scenarzysta filmowy, absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego (1970), prowadzący od 1973 praktykę adwokacką. W okresie stanu wojennego brał udział w procesach politycznych jako obrońca m.in. działaczy „Solidarności” Huty Warszawa i „Ursusa”, Radia „Solidarność”, a także jako oskarżyciel posiłkowy w procesie o uprowadzenie i zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki

Jest współautorem większości scenariuszy filmów Krzysztofa Kieślowskiego, m.in. „Dekalogu“, trylogii „Trzy kolory” („Niebieski”, „Biały“, „Czerwony”), „Podwójnego życia Weroniki“ i innych. Za scenariusze duet Piesiewicz i Kieślowski był wielokrotnie nominowany do prestiżowych nagród, np. Cezara  za „Trzy kolory” – „Niebieski” i „Czerwony”,  BAFTY (Nagroda Brytyjskiej Akademii Sztuki Filmowej) i Oscara (za „Trzy kolory: Czerwony”, kiedy to nagrodzono scenariusz  QuentinaTarantino i Richarda Avary do filmu „Pulp Fiction”).  Na podstawie jednego z ostatnich scenariuszy wspomnianego duetu, zatytułowanego „Niebo”, film dla amerykańskiej wytwórni Miramax zrealizował niemiecki reżyser Tom Tykwer. Krzysztof Piesiewicz jest członkiem m.in. Amerykańskiej Akademii Filmowej i Rady Etyki Mediów. Po dłuższej przerwie ponownie pisze dla kina, czego efektem jest m.in. scenariusz „Cisza”, według którego Michał Rosa nakręcił film, który można było zobaczyć w marcu w ramach bratysławskiego Festiwalu „Febiofest“. Najbardziej znany polski scenarzysta, będący gościem tegoż festiwalu, po konferencji prasowej dla słowackich dziennikarzy zgodził się odpowiedzieć na pytania dla czytelników „Monitora Polonijnego“.

 

Bohaterowie filmów, do których napisał Pan scenariusze, musieli dokonywać trudnych wyborów. Dlaczego starał się Pan uchwycić moment życiowych dylematów Pańskich bohaterów?

Dotykałem problemów egzystencji ludzi związanych z prawem, bo akurat troszeczkę się na tym znam. Wydaje mi się, że w każdej przestrzeni, w każdej działalności trzeba dokonywać wyborów, bez względu na to, czy to życie policjanta, lekarza, nauczyciela, sędziego czy hydraulika, bo i ten przecież musi wiedzieć, jak rurę poprowadzić, żeby działała. W każdej przestrzeni są to wybory związane z egzystencją.

 

Obraca się Pan w świecie polityki. Czy dla Pana jako scenarzysty nie jest to odpowiedni temat, umożliwiający pokazanie widzowi, jakich wyborów muszą dokonywać politycy?

Wie pani, ja jestem w dosyć nietypowej sytuacji, ponieważ mnie naprawdę, a mówię to szczerze, nie interesują żadne funkcje władzy.

 

Ale jest Pan senatorem!

Tak, jestem senatorem. Po pierwsze dlatego, ponieważ pełnienie tej funkcji jest jakby kontynuacją mojego wykształcenia prawniczego, a po drugie – senatorem zostałem w bezpośrednich wyborach, w których ludzie głosują na konkretne osoby. Do Senatu przechodzą ci, którzy uzyskują największą ilość głosów.

A zatem wygląda to tak, jakbym przyjmował pełnomocnictwo jako adwokat od większej liczby osób w Warszawie, bo aż od 400 tysięcy mieszkańców tego miasta! Reprezentuję ich interesy i to jest obecnie mój związek z  prawem. Mam pełnomocnictwo od ludzi i jestem bezpartyjny. Oczywiście bycie w parlamencie jest przestrzenią polityczną i, przyznaję, miałem różne propozycje od różnych partii…

 

A jakie to były propozycje?

Różne, różne. Nie chcę o tym mówić.

 

Czy więcej może Pan oferować światu, będąc czy to senatorem, czy scenarzystą?

Wie pani, to są różne przestrzenie, ale w każdej chodzi o dialog międzyludzki. Twórczość jest próbą podjęcia rozmowy z ludźmi, dotykania spraw, które ich interesują. Język czy ton filmu może powodować, że ludzie zaczynają ze sobą rozmawiać. Adwokatura też jest formą dialogu, ponieważ przemawianie, argumentowanie musi być pewną formą dialogu. Polityka też powinna być oparta na dialogu, bo inaczej staje się dyktatem.

To wszystko są naczynia połączone. Suma tych działań może wyzwolić to, że ludzie zaczną ze sobą rozmawiać i się porozumiewać, a nie „przeciągać linę”. To bardzo ważne w demokracji, bo jeżeli tego nie ma, to coś zaczyna korodować. Źle jest, kiedy do głosu dochodzą ludzie, którzy wiedzą lepiej albo najlepiej.

 

Rozumiem, że idąc jedną czy drugą ścieżką ma Pan podobny cel: zmieniać świat. Która ścieżka jest bardziej skuteczna?

Wszystkie są ważne. Jestem przekonany, że ważny jest sposób myślenia, bo coraz częściej mamy do czynienia z próbą naginania innych ludzi do swoich, poprawnych poglądów. To idzie i z lewa, i z prawa. My żyjemy w świecie, dyktującym nawet poprawność estetyczną, jak co ma wyglądać, jak człowiek ma się poruszać, co ma włożyć na grzbiet. Dzieje się tak również w przestrzeni zachowań seksualnych, obyczajowych.

 

Jak Pan ocenia projekt braci Kaczyńskich, dotyczący budowania IV RP?

Proszę pani, niech sobie ludzie stawiają cyferki, niech sobie kombinują! To jest tak zwana przestrzeń gry politycznej. Natomiast każdy Polak i każdy Europejczyk musi pamiętać, że to, co się stało w 1989 roku, szczególnie dla Polaków jest jednym z największych wydarzeń w dziejach narodu państwa polskiego. Jeszcze nigdy Polacy nie uzyskali tak dużo za tak małą cenę. Sukces był gigantyczny.

Jeszcze nigdy od tysiąca lat Polska nie potrafiła zmienić swojego układu geopolitycznego, jeszcze nigdy Europa nie była tak zintegrowana! To zasługa bardzo wielu ludzi, którzy w tej chwili są potępiani, a ich autorytety są kwestionowane. Ja w to myślenie nie wchodzę, ja tylko proponuję, aby zatrzymać się w tym biegu, który ma cyferkę IV, i zastanowić się, czy to nie przyniesie szkód. Nie pozwolę odebrać sobie tego wielkiego sukcesu, który osiągnęliśmy między rokiem 1989 a 2004, kiedy to na Palcu Zwycięstwa w Warszawie wciągnięto na maszt flagę Unii Europejskiej.

Unia to największy projekt w dziejach ludów, zamieszkujących Europę, projekt mający swoje problemy, mankamenty i słabości, wynikające z ludzkich charakterów, z przerostu biurokracji itd., ale to wielki projekt. Mało jest takich krajów jak Polska, mających taki bagaż doświadczeń, krajów, które powinny na kolanach, pazurami budować wspólnotę.

 

Mówił Pan o skarbie, który Polska zyskała za małą cenę…

Za stosunkowo małą cenę!

 

…czy rozumiem dobrze, iż uważa Pan, że w Polsce źle się gospodarzy tym skarbem?

Ja bym wymagał jednego: spokojnego, obiektywnego, szczerego, prawdziwego opisu przeszłości. Również tej przeszłości z okresu realnego socjalizmu i totalitaryzmu.

 

Nie może Pan w tym pomóc piórem scenarzysty?

O, wie pani, to jest bardzo skomplikowane! Robienie filmów to nie jest tylko kartka papieru. To są miliony euro czy złotych. To są duże przedsięwzięcia. A poza tym ja nie jestem scenarzystą filmów historycznych! Niech się tym zajmują inni.

A współczesność?

Wie pani, współczesności nie można opisać w ten sposób, że się poruszy wielkie sprawy polityczne. Współczesność trzeba opisywać w kropli wody, pojedyncze zjawiska, pojedyncze sytuacje. Oczywiście, próbuję to opisywać właśnie w kropli wody, z perspektywy mikrokosmosu.

 

Podczas konferencji prasowej dla słowackich dziennikarzy powiedział Pan, że tacy ludzie, jak Pan czy Kieślowski, miewali „pod górkę“. Czy dziś ma Pan „pod górkę“?

Proszę pani, zawsze jest „pod górkę“, gdy myśli się w sposób niezależny.

 

Posłużył się Pan cytatem Kieślowskiego: „Żeby było lepiej, musi być gorzej“. Interesuje mnie, jak Pan ocenia dzisiejszą rzeczywistość – teraz jest lepiej czy gorzej?

Nie wiem. Mnie się wydaje, że wielu ludziom jest ciężko, ale ciężko w sposób bardzo względny, ponieważ nigdy w naszej przestrzeni geograficznej tak wielu ludzi nie miało takiej wolności. Ale często ta wolność to niesamowite wyzwania.

 

Myśli Pan, że polskie społeczeństwo nie dojrzało do wolności?

Nie, dojrzało, ale często wszystko rozmienia na drobne. Jest skłonne do strasznego indywidualizowania, do konfliktów. Trudno jest się w nim dogadywać. Ale nie narzekajmy, jeszcze wszystko przed nami!

 

Jest Pan członkiem akademii filmowej, ma Pan możliwość oceny polskiego kina w szerszym kontekście …

Nie ma się co oszukiwać, że to kino nie budzi zainteresowania. Taka jest prawda!

 

To dlaczego na przykład Czechom się udaje?

Ależ proszę pani, dziś polskie kino nie budzi zainteresowania, ale może za dwa lata zacznie. Mnie się wydaje, że jest zbyt duży nacisk na sukces.

 

Czy to coś złego, że ktoś chce odnieść sukces?

W sztuce sukces osiąga się wtedy, gdy najpierw jest nacisk na szczere opisanie świata i mówienie od siebie. Myślę, że polscy filmowcy oglądają za dużo filmów, za dużo telewizji, a za mało przyglądają się światu. Ale, porównując takiego kolosa, jakim było kino włoskie, a jakie jest w tej chwili, to też możemy mówić o kryzysie, prawda?

 

Czyli to jest naturalna sinusoida?

Tak, tak mi się wydaje. Szkoda, bo na przykład kino włoskie to był fenomen absolutny! Przepiękny wachlarz obrazów, które opisywały świat w sposób wiarygodny, z miłością i ogromną empatią.

 

A kiedy, według Pana, polskie kino było na górze sinusoidy?

Mnie się wydaje, że to były lata 60-te i 70-te. Kieślowski to już była ostatnia dekada XX wieku. Kieślowski się wymknął… Jego fenomen polega na tym, że znają go i uwielbiają w Japonii, Indiach, Korei, a obecnie zaczyna być bardzo popularny, a nawet kultowy w Chinach.

 

Czy to oznacza, że w Polsce był niedostatecznie doceniany?

Eee, niedoceniany! Wie pani, to jest taka przekora. Ludzie walczą z nim, bo być może jego cień przykrywa inne rzeczy. Stąd to się bierze, a, jak pani wie, Polakami często kieruje, nie chcę używać niezręcznych słów, delikatnie mówiąc – zazdrość.

 

Pan również pracuje obecnie bardziej na polu międzynarodowym…

A to z wielu przyczyn. Jest mi łatwiej dogadać się na zewnątrz, mam lepsze warunki, nie potrzebuję się tłumaczyć, dlaczego robi się właśnie mój film, a nie kogoś innego. Jest to bardziej komfortowe.

 

Czyli ze względu na uciski i naciski?

Wie pani, ja akurat jestem osobą publiczną, mógłby mi ktoś zarzucić…

 

Konflikt interesów?

Tak. W tej chwili jest Unia Europejska i, jeżeli przyjmie się właściwy ton, mamy możliwość dogadywania się wśród Europejczyków.

 

Najnowszy Pana scenariusz opowiada o świecie mediów. Obserwuje Pan coś niepokojącego w tym środowisku?

W każdym środowisku są łobuzy i wspaniali ludzie. Wśród dziennikarzy też. Mówiąc najkrócej, demokracja to wybory, wybory to świadomość, a świadomość kształtuje się na podstawie prawidłowej informacji. Wybory, które potem następują, dokonywane są pod wpływem tej informacji, a z tym nie ma żartów! To bardzo poważna sprawa. Nie będę więcej zdradzać szczegółów.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcie: autorka

MP 5/2007