Lombard – „Przeżyj to sam“

 WYWIAD MIESIĄCA 

Grupa „Lombard” w latach 80-tych należała do najpopularniejszych, a jej piosenki Przeżyj to sam, Szklana pogoda, Taniec pingwina na szkle, Droga Pani z TV, Nasz ostatni taniec to utwory, które zna cała Polska.

Po burzliwej historii zespołu i wielu zmianach osobowych „Lombard” występuje w odnowionym składzie i przyciąga na swoje koncerty rzesze fanów. Budzi emocje i wspomnienia. Jego koncerty, nie tylko dzięki wykonywanym na nich znanym przebojom, ale też i archiwalnym zdjęciom, stanowiącym tło sceniczne, to swego rodzaju wycieczka w przeszłość. Od kilku lat zespół realizują również projekt „Lombard w hołdzie Solidarności – drogi do wolności“, który jego członkowie przygotowali z okazji 25-lecia „Solidarności“. Ale „Lombard” oferuje nie tylko historię, o czym mogłam się przekonać podczas koncertu, który odbył się w grudniu ubiegłego roku dla hiszpańskiej Polonii. Członkowie grupy na podium to wulkany energii, w życiu prywatnym zaś – „normalni“ ludzie, bez zbędnej pychy i blichtru, tak charakterystycznego dla świata show-bussinesu.

Obecny skład „Lombardu” to: Marta Cugier – wokal, lider Grzegorz Stróżniak – wokal, instrumenty klawiszowe, Daniel Gola Patalas – gitara, Michał Guma Kwapisz – gitara basowa, Mirek Kamiński – perkusja. O celach, dążeniach, hierarchii wartości i o polskim świecie muzyki rozmawiałam z Grzegorzem Stróżniakiem i Martą Cugier.

 

Zespół „Lombard” w latach 80-tych osiągnął olbrzymi sukces. Jak wspominasz tamte czasy?

Grzegorz Stróżniak: Mieliśmy to szczęście, że współpracowaliśmy z autorami tekstów, którzy szarą rzeczywistość opisywali, używając różnych metod, a te skutkowały. Teksty naszych piosenek docierały do publiczności, nasze utwory stały się hitami. W tamtych czasach wszystko zależało od tego, jakiej poetyki się używało. To były przecież czasy cenzury, a my w swoich piosenkach poruszaliśmy problemy, o których nie można było mówić głośno. Byli tacy, którzy nie odczytywali tego, co znajdowało się między wierszami. A może nie chcieli tego odczytać?

 

Tak było z piosenką Przeżyj to sam?

G.S.: To było przeoczenie ze strony cenzury. Nie zdawano sobie sprawy z tego, jaką ten utwór ma siłę, jak będzie oddziaływał. Po premierze, od razu na następny dzień, po kilku jego emisjach zdjęto go z anteny radia. Ale piosenka żyła już swoją historią.

 

Będąc na Waszym koncercie, widziałam, że wykorzystujecie zdjęcia archiwalne, dokumentujące szarą polską rzeczywistość lat 80-tych oraz te z Waszych koncertów. Widać na nich tłumy ludzi, śpiewających razem z Wami, trzymających w dłoniach zapalone zapalniczki.

G.S.: To są zdjęcia archiwalne, historia „Lombardu”, wpisana w historię Polski.

 

Do jakiego stopnia wykorzystujecie historię starego „Lombardu”, a do jakiego piszecie tę nową?

G.S.: Staramy się szanować przeszłość, ale robimy też nowe rzeczy. Każdy nowy skład zespołu wnosi coś nowego, świeżego.

 

No właśnie, wspomniałeś różne składy zespołu – „Lombard” miał burzliwą historię, kilka lat nie istniał wcale, zmieniło się wielu muzyków.

G.S.: Skład zespołu zmieniał się wielokrotnie. W okresie od 1981 roku, od kiedy istnieje grupa, grało w niej 27 muzyków, zespół występował w 25 składach. Trudno więc mówić o kontynuacji jednej drogi, jednej wytyczonej ścieżki.

 

Ale liderem jesteś Ty i to Ty masz wizję, w którym kierunku poprowadzić zespół?

G.S.: Tak, ale nie chciałbym być sam w realizacji tej wizji. Na szczęście mam potężne wsparcie w Marcie (wokalistka zespołu – przyp. od red.) i udało mi się skompletować grono muzyków, którzy mają podobne zapatrywania na to, co chcemy robić. To jest podstawa, by móc iść do przodu.

 

Zmieniła się wokalistka zespołu, Małgorzatę Ostrowską zastąpiła Marta Cugier. Dlaczego?

G.S.: Zanim Małgorzata odeszła z zespołu definitywnie, rozstawała się z nami wiele razy, odchodziła, wracała, zawieszała działalność. Ciągle była niezadowolona z tego, co się działo w zespole, nie utożsamiała się z tym, co robiliśmy, poszukiwała czegoś innego. Trudno było funkcjonować normalnie w ciągle niewiadomej sytuacji.

 

Odebrałeś jej odejście jako porażkę? Bo przecież wokalista jest lokomotywą zespołu, to z wokalistą wiele osób właśnie kojarzy daną formację…

G.S.: Dla mnie porażką było to, że nie utożsamiała się z zespołem, będąc jego członkiem. Nie zrażony taką postawą pracowałem i pracuję na markę „Lombardu”.

 

Nasuwa się jednak pytanie, kto ma prawa do tej marki, skoro Małgorzata Ostrowska nagrała przeboje zespołu na swojej solowej płycie.

G.S.: Prawa te mam ja jako założyciel i lider zespołu. Nie potrafię zrozumieć postępowania Małgorzaty, bowiem, decydując się na karierę solową, człowiek powinien mieć pomysł na pokazanie siebie w nowym świetle. Rzeczą naturalną jest wtedy, że nie korzysta się z wcześniejszego dorobku zespołu, z którym dana osoba zdecydowała się rozstać. Co więcej jestem przecież kompozytorem większości tych piosenek, tak więc i prawa autorskie stoją po mojej stronie.

 

Czy zaistniała sytuacja motywuje Cię bardziej do pracy nad marką „Lombardu”?

G.S.: Nie pozwolę na zniweczenie dorobku grupy.

 

A zatem, jeśli dobrze rozumiem, rozstanie z Małgorzatą Ostrowską przyniosło pewną ulgę?

G.S.: Mieliśmy szczęście, że znaleźliśmy Martę, bo ma nieprzeciętne możliwości wokalne.

 

Jak doszło do spotkania z Martą?

Marta Cugier: Śpiewam od 13. roku życia. Zawsze współpracowałam z dużo starszymi od siebie muzykami. Kiedy miałam 18 lat, do Grzesia trafiła kaseta z moimi nagraniami. Nawet nie wiedziałam, że „Lombard” poszukuje wokalistki. Nigdy nie szukałam okazji, to one mnie jakoś same znajdowały. Po przesłuchaniu mojej kasety Grzesiu zaproponował mi przygotowanie wspólnej płyty. Minął rok, a dotychczasowa wokalistka definitywnie opuściła zespół i zostawiła go z podpisanymi kontraktami. Należało działać szybko.

 

Jak zareagowałaś na propozycję współpracy z „Lombardem”? Dla 18-letniej dziewczyny zetknięcie z legendą musiało być dużym przeżyciem.

M.C.: Kiedy „Lombard” świętował tryumfy miałam 7 lat. Słuchałam wtedy Puszka-okruszka i piosenek typu Zakazany owoc czy Dyskoteka Pana Jacka. Potem przez 10 lat „Lombardu” nie było. Kiedy zaczęłam świadomie słuchać muzyki, Grzegorz Stróżniak stał się dla mnie legendą. Dopiero po roku śpiewania w „Lombardzie”, dotarło do mnie, że jestem członkiem legendarnego zespołu.

 

Jak to uniosłaś?

M.C.: Dobrze, że decydując się na tę współpracę, nie zdawałam sobie do końca sprawy, co mnie czeka. W związku z tym, że studiowałam politologię, przez dwa lata śpiewania w „Lombardzie” zatapiałam się w legendzie zespołu, wypytywałam członków o jego historię, robiłam wywiady z tymi, którzy zespół tworzyli, spisywałam historię „Lombardu”. To pozwoliło mi się wczuć w to, co śpiewam. Moja pasja historyczna pozwala mi zrozumieć tamte czasy. Polska historia komunizmu, mimo że jej nie zaznałam w dorosłym życiu, wzrusza mnie. To jest doświadczenie na całe życie.

 

Nie bałaś się porównywania z poprzedniczką?

M.C.: Wcześniej śpiewałam standardy jazzowe, więc porównywano mnie z wokalistkami jazzowymi, głównie z Ewą Bem czy Krystyną Prońko. Kiedy śpiewałam rocka, to porównywano mnie do Kasi Nosowskiej z zespołu „Hey”. Nie naśladuję mojej poprzedniczki, zresztą ja jestem altem, Małgorzata Ostrowska jest sopranem. Jest dużo różnic między nami. Oczywiście, bywają przykre chwile, kiedy nieświadomi, niezorientowani ludzie podchodzą do mnie i mówią: „Nic się pani nie zmieniła, pani Małgosiu“. P

orównywanie zawsze jest przykre. Nigdy nie byłam z nikim porównywana, zawsze byłam cudownym dzieckiem z charakterystycznie zachrypniętym głosem. Na szczęście na koncerty przychodzą też osoby, które nie są obciążone przetasowaniami w zespole i po prostu świetnie się bawią. W przeciągu 8 lat mojej pracy w „Lombardzie” spotykały mnie raczej miłe sytuacje. Wydaje mi się, że przez przypadek spełniam oczekiwania fanów grupy.

 

Niewiele o Was słychać, a niektórzy nawet nie wiedzą, że nadal istniejecie, że macie nową wokalistkę. Dlaczego?

M.C.: Kiedy zaczęłam śpiewać w „Lombardzie”, dostałam propozycję rozbieranych zdjęć w którymś z pism dla panów, by w ten sposób wypromować zespół z nową wokalistką!

 

Skorzystałaś?

M.C.: No nie, daj spokój! Uważam, że mam dużo więcej do zaoferowania, niż tylko swoją zewnętrzność. Nigdy nie chciałam być gwiazdą, mogę śpiewać z akompaniamentem fortepianu dla trzech osób w klubie. Piszę teksty, interesuje mnie wiele spraw.

 

Czego dotyczą te teksty?

M.C.: W „Lombardzie” jest tradycja śpiewania o rzeczach ważnych. W latach 80-tych to była walka z komunizmem, teraz śpiewamy o terroryzmie, różnych problemach społecznych.

 

I to się sprzedaje?

G.S.: Media są ukierunkowane na coś innego. My jesteśmy wrogami promowania zespołu przez płyciznę.

M.C.: To się nazywa robienie przebojów.

 

Co złego jest w robieniu przebojów?

M.C.: Reprezentujemy „Lombard”, który ma swoje tradycje i nie może obniżyć lotów, robiąc przeboje na siłę. Chcemy być autentyczni. Chodzi o to, żeby to, o czym śpiewamy, przekładało się na nasze działania. Kiedy śpiewamy o terroryzmie, to oznacza, że byliśmy wcześniej na Wzgórzach Golan w Izraelu, zobaczyliśmy zagrożenie, widzieliśmy nasze wojska, które walczą o pokój na świecie.

Chyba trudniej jest sprzedać dziś to, co widzieliście tylko Wy w Izraelu, niż wtedy, kiedy „Lombard” opowiadał o tym, czego doświadczał każdy Polak w kraju w latach 80-tych?

G.S.: I tak, i nie. Terroryzm jest trudnym tematem, by go pokazać w piosenkach, ale dotyczy nas wszystkich.

 

Porusza to ludzi?

G.S.: Tak. Widzimy to podczas naszych koncertów, kiedy opowiadamy ludziom o naszych doświadczeniach, pokazujemy zdjęcia. Wtedy czujemy, że to ma oddźwięk.

 

Nie chcecie iść na łatwiznę. Obecnie jest trudniej niż kiedyś?

M.C.: Ludzie chcą słuchać utworów łatwych, lekkich i przyjemnych. Ale życie nie jest tylko takie. Oczywiście, mamy i repertuar rozrywkowy, nie męczymy ludzi tylko problemami. Dziś jest trudniej trafić do ludzi, bo media przepełnione są artystami-produktami. My chcemy pokazać duszę, nie chcemy udawać, że jesteśmy niedostępni, choć moglibyśmy sobie wynająć ochronę, by w sposób sztuczny wzbudzać zainteresowanie.

G.S.: Bo takie rzeczy się robi w show-bussinesie.

M.C.: Jeżeli będzie nas chciało słuchać 5 czy 500 osób, to nas to zadowoli. A jeżeli zyskamy 5-milionową publiczność, to też fajnie. Chcemy, żeby ludzie nas słuchali, ponieważ poczują to, o czym śpiewamy. Nie robimy nic na siłę, nie występujemy w programach typu „Gotuj z Lombardem”…

G.S.:…w talk-show, które tylko budują popularność, ale nie budują poglądu na artystę.

 

Czyli świadomie wybraliście życie, można powiedzieć, pod prąd?

G.S.: Tak. Media lansują pewien sposób promowania artystów, z którym my się nie zgadzamy.

M.C.: Wielokrotnie dostawaliśmy zaproszenia na party z celebritami, ale to nie ma nic wspólnego z muzyką. To są wyścigi, kto ma lepszą sukienkę, fryzurę, kto bardziej schudł czy przytył.

G.S.: To jest ustawianie się przed fotoreporterami, aby załapać się na fotkę z jeszcze bardziej znanym artystą.

 

Ale mimo wszystko „Lombard” ma wzięcie?

G.S.: Funkcjonujemy w koncertowej rzeczywistości, gramy bardzo dużo imprez plenerowych, jesteśmy często tym zespołem, który łączy pokolenia, bowiem organizatorzy takich imprez doskonale wiedzą, że „Lombard” zaspokoi potrzeby 15-tysięcznej publiczności. I tej starszej, i młodszej.


Występujecie z koncertami dla Polonii w różnych zakątkach świata. Jaki jest ten polonijny odbiorca? Inny od tego w kraju?

G.S.: Bardziej wrażliwy, spragniony.

M.C.: Uwielbiamy grać dla Polonii. W odróżnieniu od innych wykonawców nigdy nie mówimy, że graliśmy trasę na Zachodzie, ale że graliśmy dla Polonii. Na nasze koncerty przychodzą nawet 70-letnie panie!

G.S.: Za granicą publiczność jest bardziej chłonna.

M.C.: Tyle łez wzruszenia, ile widzieliśmy podczas koncertów dla Polonii, nigdy nie widzieliśmy w Polsce. Poza tym ludzie, którzy wyprowadzili się z Polski w pewnym sensie przesiąkli atmosferą państw, w których żyją. Na przykład podczas koncertu w Madrycie zauważyłam, że w Polakach obudziły się hiszpańskie, gorące dusze, natomiast w Stanach Zjednoczonych nasi rodacy mają więcej amerykańskiego luzu.

 

Występowaliście na wiecu partii Prawo i Sprawiedliwość i podczas kampanii prezydenckiej na rzecz Lecha Kaczyńskiego. Czy w ten sposób afiszujecie własne poglądy, czy po prostu było to zamówienie na koncert jak każde inne?

M.C.: Wreszcie wygrała w Polsce prawica! My nie dzieliliśmy Polaków na tych, którzy popierali PiS i na tych, którzy popierali PO. Dla nas ważne było to, że obie partie są prawicowe. Uważaliśmy, że grają do tej samej bramki. Poznaliśmy działaczy PiS i wiemy, że są świetnymi ludźmi. Na ich propozycję zagrania koncertu mogliśmy odpowiedzieć tylko pozytywnie. Wielokrotnie odmawialiśmy partiom lewicowym.

Małgorzata Wojcieszyńska

MP 2/2008

 

Autorka dziękuje panu Andrzejowi Janeczce – przewodniczącemu Stowarzyszenia Polaków w Hiszpanii „Nasz Dom – Nuestra Casa” za umożliwienie przeprowadzenia wywiadu.