WYWIAD MIESIĄCA
Zespół muzyczny „Wawele“ powstał w 1966 r. w Krakowie. W roku 1969 wystąpił na VII Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu, a w finale Przeglądu Amatorskich Młodzieżowych Zespołów Wokalno-Muzycznych w Sanoku zajął I miejsce. W roku 1971 do grupy dołączył Jan Wojdak. Dzięki jego kompozycjom zaczęła ona odnosić sukcesy, a sam Wojdak nieprzerwanie pełnił i pełni funkcje lidera, wokalisty i gitarzysty zespołu.
W 1972 roku grupa „Wawele“ nagrała dla warszawskiego Studia „Rytm” Witolda Pogranicznego trzy piosenki: „Kup mi księżyc“, „Mleczarza“ i „Balladę o trzech kotach“ z tekstami Ewy Lipskiej i Tadeusza Śliwiaka oraz muzyką Jana Wojdaka. W latach 1978-1980 „Wawele“ przewodziły plebiscytom przebojów „Lata z Radiem” i „Interstudia”, lansując takie piosenki, jak: „Biały latawiec“, „Nie szkoda róż“, „Zostań z nami melodio“. Inne znane przeboje grupy to: „Zaczarowany fortepian“, „Miłość jak pochodnia“, „Złote plaże“. Poniżej przedstawiam Państwu wywiad z liderem zespołu Janem Wojdakiem, który udało mi się przeprowadzić po jednym z koncertów dla Polonii.
Doczytałam się, że pierwszy i jedyny polski kosmonauta Mirosław Hermaszewski, będąc w kosmosie, słuchał właśnie „Waweli“. Mało którym wykonawcom udało się „opanować“ kosmos!
Miałem przyjemność poznać generała Hermaszewskiego, który powiedział mi, że jedną z nielicznych piosenek, których słuchał, będąc w kosmosie, był „Biały latawiec“. To piosenka z pięknym tekstem, napisanym przez znakomitą polską poetkę Ewę Lipską, będącą kiedyś kierownikiem literackim naszego zespołu. Stąd też świetne teksty innych naszych piosenek, które musiały być przez nią zaakceptowane. Te teksty w ogóle się nie starzeją, ciągle są aktualne.
A jakiej muzyki Pan słucha?
Wychowałem się na bluesie.
Ale nie gra Pan bluesa?
Nie. Jedna kiedy byłem młody, występowałem w klubach, grając bluesa za piwo czy za kanapkę.
Dlaczego porzucił Pan bluesa i zdecydował się na taki rodzaj muzyki, jaką od wielu lat prezentują „Wawele“?
Kobieta zmienną jest, a co dopiero mężczyzna! Kiedyś pracowałem w Teatrze Starym z Andrzejem Wajdą przy sztuce „Biesy“ Dostojewskiego. W czasach głębokiej komuny z tym przedstawieniem zjeździliśmy pół Europy. Dzięki temu nabrałem doświadczenia i dystansu do rzeczy, które mnie kiedyś fascynowały.
A jeszcze zanim powstały „Wawele“ interesowałem się muzyką góralską i założyłem zespół „Górale“, z którym podróżowałem po Polsce, wygrywając różne festiwale. Obserwując obecnie fascynacje niektórych zespołów, nawiązujących do muzyki ludowej, widzę, że ten nurt się przyjął, a ja mam satysfakcję, że byłem jego prekursorem.
W latach 70-tych publiczność często porównywała na przykład Marylę Rodowicz z Urszulą Sipińską, Irenę Jarocką z Anną Jantar. Z którym zespołem porównywano „Wawele“?
Każdy zespół pierwszoligowy idzie własną drogą. My mamy swoich fanów i nie interesują nas żadne porównania.
Co uważa Pan za największe osiągnięcie zespołu?
Największym osiągnięciem jest to, że stworzyliśmy muzykę rozpoznawalną. Mamy własną publiczność, dajemy około stu koncertów rocznie po całym świecie. Czego nam więcej potrzeba?
Gdzie wolicie koncertować? W Polsce czy za granicą?
Wszędzie jest wspaniała publiczność. Nam się udało wylansować kilka hitów, które zna publiczność. Te tworzą trzon repertuaru naszych koncertów, ale podczas występu gramy też oczywiście dwie, trzy nowości.
Obecnie w mediach o „Wawelach“ jednak niewiele słychać.
Nasze utwory są obecne na antenach rozgłośni radiowych, choć może niezbyt często. Staramy się docierać do naszych fanów rożnymi kanałami. Owszem, rzadziej bywam w telewizji, ale z drugiej strony nie chcę występować we wszystkich programach. To, że mnie nie widać, to nie znaczy, że nie ma zainteresowania moją osobą.
Są programy, w których nigdy bym nie wystąpił. Mam na myśli programy plotkarskie. Mogę dyskutować o muzyce, bo jestem z krwi i kości muzykiem, ale nie lubię taniej reklamy. Jest kilku artystów w Polsce, którzy mają takie samo zdanie jak ja.
Utrudnieniem w dotarciu do większej liczby słuchaczy zapewne jest to, że zespół nie jest lansowany przez duże koncerny fonograficzne.
Artystę lansują koncerny fonograficzne wtedy, kiedy podpisze z nimi umowę. Zabiegano o to, bym podpisał taką umowę, ale nie zgodziłem się na sprzedaż praw do naszych piosenek. Odpowiada mi forma współpracy z koncernami, dzięki której nasze płyty są wydawane w kooperacji z nimi i nieźle się sprzedają. Koncerny traktują wykonawców dość niewolniczo. Na szczęście osiągnąłem odpowiednią pozycję na polskim rynku muzycznym i nie muszę nikomu ulegać.
Niektóre gwiazdy, by przedłużyć swoją popularność, zapraszają do współpracy znane osobowości. „Wawele“ też zastosowały ten chwyt?
To jest trend światowy. Nagraliśmy płytę „Wawele i przyjaciele“. Kiedyś wydawało mi się, że tylko ja śpiewam najlepiej moje kompozycje, ale potem trochę zmieniłem zdanie. Myślę, że napisałem udane piosenki dla Haliny Frąckowiak, Ireny Jarockiej. To nie wynika więc z chęci przedłużenia popularności, ale jest odpowiedzią na zapotrzebowanie, bowiem wielu wykonawców zwracało się do mnie z prośbą, bym napisał dla nich jakiś przebój.
Dawniej, za żelazną kurtyną kwitła współpraca wśród artystów z krajów z bloku wschodniego. Czy udało się Panu nawiązać współpracę z czechosłowackimi wykonawcami?
Współpracowałem z Janą Kocianovą, z którą w Bratysławie nagraliśmy dwa utwory, a moją piosenkę „Nie szkoda róż“ śpiewał Jiří Korn.
Nie szkoda Panu trochę tamtych czasów?
Chciałbym odnowić swoje kontakty i w Czechach, i na Słowacji. Nagrywałem kiedyś swoje przeboje w różnych językach – po niemiecku, po hiszpańsku.
Dziś takie propozycje się nie zdarzają?
Niedawno dwie firmy zagraniczne kupiły moje piosenki – „Biały latawiec“ i „Zostań z nami melodio“, by nagrać je w Danii i Hiszpanii. W tej chwili Europa jest otwarta, tylko nam trudniej jest przebić się na Zachodzie. Cóż, takie jest życie…
Małgorzata Wojcieszyńska
MP 9/2008