Piotr Rubik o popularności na Słowacji

 WYWIAD MIESIĄCA 

Umawiamy się w jednej z bratysławskich kawiarni, by porozmawiać o jego sukcesie na Słowacji, gdzie, jak się przekonał w zeszłym roku podczas dwóch koncertów, ilość jego fanów rośnie, choć jego twórczość do tej pory nie była w sposób szczególny prezentowana w słowackich mediach.

Piotr Rubik, bo o nim mowa, przybył do stolicy Słowacji, by promować swoje kolejne dwa koncerty, które odbędą się 26 i 27 lutego w Bratysławie. Na spotkanie z muzykiem w Uniwersyteckim Centrum Duszpasterskim (Univerzitné Pastoračné centrum – UPeCe)  przybyło około tysiąca osób, występ w TV Markiza gorąco komentowali widzowie, a na Facebooku aż roi się od wpisów jego słowackich fanów! Podczas rozmowy z muzykiem próbowałam ustalić, na czym polega fenomen Piotra Rubika.

 

W ubiegłym roku koncertował Pan dwukrotnie na Słowacji: w Trnawie i w Koszycach. Spodziewał się Pan takiego zainteresowania na Słowacji? Do Areny US Steel Koszyce przybyło prawie 8 tysięcy widzów!

To rzeczywiście pewnego rodzaju fenomen, nie spodziewałem się aż takiego odbioru.


Jak do tego doszło?

Na początku przyjeżdżały na moje koncerty do Polski grupki fanów ze Słowacji: dwudziesto-, pięćdziesięcioosobowe. To oni propagowali moją muzykę wśród swoich słowackich znajomych, którzy słuchali jej na YouTube, oglądali w telewizji, kupowali DVD w Polsce.

 

Wiedział Pan o tym?

Nie, dowiedziałem się dopiero, kiedy zaczęli pisać do mnie e-maile, kiedy podchodzili do mnie po koncertach. Wtedy Martin Ližičiar – jeden z moich słowackich fanów stwierdził, że warto zaryzykować i zorganizować koncert w Trnawie. Nikt wtedy nie wiedział, czy się uda, bo co innego 50 fanów przyjeżdżających na koncerty do Polski, a co innego koncert w amfiteatrze na 4 tysiące widzów. Okazało się, że to był wielki sukces.

Przekonałem się, że Słowacy naprawdę dobrze znają moją muzykę. Potem już mniejszym ryzykiem było zorganizowanie koncertu w największej na Słowacji hali w Koszycach. No i tam przeżyłem kolejny szok – naprawdę olbrzymia hala, w której krzesła są aż po sam sufit, była wypełniona po brzegi!

 

Oglądałam na Pańskiej stronie internetowej filmik z tego koncertu i jestem pod wrażeniem.

A to wszystko stało się niemalże bez udziału słowackich mediów. Dopiero teraz wystąpiłem w TV Markiza i TV Lux. Ta sytuacja przypomina mi tę w Polsce sprzed kilku lat, kiedy wszystko było takie świeże, spontaniczne…

 

Wyczuwam jakiś zawód w Pańskim głosie? Czy się mylę?

Przez pierwsze pół roku po tym, jak odniosłem sukcesy w Polsce, miałem spokój, ale potem, kiedy sukces rodził kolejny, większy sukces, do głosu doszła zazdrość pewnych grup osób, które zwykle głośno krzyczą i starają się wywołać niechęć do osób odnoszących sukces. Jest to uciążliwe, ale na szczęście nie ma to wpływu na tych, którzy słuchają mojej muzyki.

 

Wyszedł Pan przed szereg, więc dostał Pan baty.

Tak jest w każdej branży, nie tylko w show-biznesie. Sukces ponoć mierzymy ilością swoich wrogów. Taka jest ludzka natura. A w show-biznesie jest może jeszcze gorzej, bo tych, którzy są na świeczniku, opluwa się na łamach gazet.

 

Męczy to Pana?

Nauczyłem się to ignorować. Czasami jest to denerwujące, szczególnie dla mojej rodziny. Dziewięćdziesiąt procent artykułów, zamieszczanych w tabloidach, jest zmyślona. Nie robię skandalów, nie zachowuję się źle, nie daję powodów, by pisali o mnie w kategoriach sensacji, więc trzeba coś wymyślać.

 

Co takiego wymyślono, co Pana zaskoczyło?

Największą bzdurą jest to, że rzekomo nie mam już pieniędzy i muszę sprzątaczce płacić płytami. Czasami więc żartuję, że w sklepie pytam się kasjerki: „Gotówka, karta, czy płyta?”.

 

Śledzi Pan wszystkie artykuły na swój temat w brukowcach?

Są takie osoby, które przysyłają mi wszystkie ukazujące się na mój temat artykuły. Z ciekawości je czytam i czasami oczom nie wierzę, co ludzie są w stanie wymyśleć, żeby zarobić pieniądze!

 

Wracając do tematu Pana popularności na Słowacji, zastanawiał się Pan, na czym polega ten fenomen? Czy to nie jest tak, że Pańska muzyka chwyciła za serca ludzi wierzących, spragnionych czegoś świeżego, innego niż typowa muzyka kościelna?

Po części na pewno tak, ale wiem, że nie wszyscy moi słuchacze są wierzący. To, co ich porusza, to zawarta w mojej muzyce energia. No i powiedzmy sobie szczerze, nie wszystkie moje utwory są o tematyce religijnej. Większość przebojów traktuje o miłości. 

Wiadomo jednak, że utwory, poświęcone Janowi Pawłowi II, złapią za serca głównie katolików, których w Polsce i na Słowacji jest sporo.

Wierzę, że bez względu na to, jaki kto ma światopogląd, to ta muzyka doda mu energii. Według mnie religia służy głównie temu, żeby przynosić dobro. Po moich sukcesach w Polsce powstały dziesiątki utworów na chór, orkiestrę, setki utworów o Janie Pawle II na całym świecie, a jednak jakość muzyki decyduje, że słuchacze sięgają właśnie po moje utwory. Gdyby nie było w nich treści, dobrej muzyki, to nawet najlepsze opakowanie by nie pomogło i nie zyskałbym takiego uznania.

 

Tekst do „Santo Subioto – Cantobiografii Jana Pawła II” napisał Jacek Cygan.

Poprosiłem Jacka Cygana, żeby napisał tekst o Janie Pawle II. Powstała bardziej opowieść o człowieku, a nie o religii, o człowieku, który nadal jest wielkim autorytetem dla wielu osób na świecie, nie tylko związanych z kościołem. Dzieło powstało, by tę postać upamiętnić. Wydaje mi się, że na świecie brakuje takich autorytetów – ludzi, których podziwia się za niezłomność i wierność swoim przekonaniom.

 

Kto jeszcze jest dla Pana autorytetem?

Wszyscy, którzy się nie boją, którzy mają odwagę żyć zgodnie ze swoimi zasadami. Nie lubię chorągiewek, które, gdy zawieje wiatr, odpowiednio się ustawiają. Zawsze szanowałem ludzi, mających swoje zdanie i potrafiących je odważnie przedstawiać.

 

Wracając do Pańskich dzieł, co powstaje najpierw: muzyka czy tekst?

Różnie, ale zazwyczaj wolę tworzyć duże formy do tekstów, czyli mieć jakąś kanwę. Tekst mnie nastraja do komponowania, to tak, jakbym miał scenariusz.

 

Kiedyś powiedział Pan, że aby tworzyć muzykę, trzeba być albo szczęśliwym, albo cierpieć, najgorsza jest nijakość. Co u Pana przeważa?

W większości szczęście, bo jestem człowiekiem spełnionym, mam udane życie prywatne, wspaniałą pracę, którą kocham, która daje mi wiele przyjemności. Moje życie jest pełne emocji, a to daje inspiracje do tworzenia muzyki. Ciekawe pomysły nie rodzą się podczas siedzenia przed telewizorem.

 

Napisał Pan muzykę do kilku filmów, stworzył oprawę muzyczną „Wiadomości” w TVP i programu „Tomasz Lis na żywo”, nagrywa płyty, występuje na koncertach. Co z tego daje Panu największą satysfakcję?

Gdybym miał wybrać tylko jedną rzecz to byłoby to komponowanie mimo, że występy sceniczne też dają wiele satysfakcji.

 

Pański największy sukces?

Wielkie formy, dzięki którym stałem się sławny. Sukcesem też jest oprawa muzyczna „Wiadomości”, która wykorzystywana jest na antenie telewizji od 2004 roku. Kiedy przeprowadzono ankietę wśród widzów TVP, okazało się, że w czołówce uznanych wartości była właśnie muzyka do „Wiadomości”.

 

Kiedy przeżył Pan największe spełnienie, które dało Panu poczucie wiatru w żagle?

Sporo było takich momentów. Z pewnością zaliczyć do nich należy wygraną na festiwalu w Sopocie, duże koncerty, na które przybywało czasem 30 tysięcy ludzi i na których reakcja widowni była tak spontaniczna, że słyszeliśmy krzyki jak na koncercie rockowym. No i oczywiście koncerty na Słowacji.

 

Który z elementów pracy kompozytora jest według Pana najważniejszy: praca, talent, czy szczęście?

Talent, którego nie da się nauczyć. Można sobie wyrobić samodyscyplinę, pracowitość, ale z talentem albo się ktoś rodzi, albo nie. Szczęście jest takim elementem pośrednim, bo szczęście można mieć, ale można mu też trochę pomóc.

 

Pomagał Pan szczęściu?

O, tak! Bardzo ciężko pracowałem i nadal pracuję, aby temu szczęściu pomóc. Jeśli siedziałbym w domu i czekał, aż mnie ktoś odkryje, nic by się nie wydarzyło. Trzeba wyjść do ludzi. Mój dzień w 70% polega na byciu własnym menedżerem.

Wiem, że zrezygnował Pan z pomocy innych w tym zakresie.

Wokół mnie kręciło się wielu ludzi, którzy próbowali być moimi menedżerami. Do tej pory nie znalazłem takiej osoby, która by to robiła lepiej ode mnie.

 

W którymś z wywiadów powiedział Pan, że udaje się Panu wykrzesać w ludziach odrobinę wrażliwości. Czuje się Pan wirtuozem ludzkich emocji?

Nie wiem, czy jestem wirtuozem. Staram się sprawdzać emocje na sobie – jeśli moja kompozycja mi się podoba, jeśli mnie wzrusza, jeśli przechodzą mi po ciele dreszcze, to znaczy, że to jest to.

 

Przeżywa Pan dreszcze, słuchając własnej muzyki?

Może źle się wyraziłem. Chodzi mi przede wszystkim o to, że odpowiednio dobieram instrumenty, akordy, brzmienia i potrafię sobie wyobrazić efekt końcowy, czyli co będą czuli odbiorcy, słuchając utworu. Ja jestem pierwszym odbiorcą i przyglądam się swoim reakcjom. Nie ma recepty na przebój, komponuję takie utwory, które odpowiadają mojemu gustowi muzycznemu.

 

Jeśli mówimy o uczuciach, to zapytam, co Pan czuje, kiedy Pan wchodzi na scenę: cisza, tłumy ludzi, wszystko w Pana rękach…

Czuję satysfakcję z tej drogi, którą przebyłem, bo od 6 roku życia kształciłem się muzycznie, usilnie pracowałem na to, żeby do czegoś dojść. Czuję radość i spełnienie – wiem, że warto było.

Przed Panem dwa koncerty w Bratysławie i znów emocje, liczna publiczność. Przygotowuje Pan coś specjalnego dla fanów w słowackiej stolicy, podobnie jak to miało miejsce w Koszycach? Jakiś utwór w języku słowackim?

Nie mogę zdradzać niespodzianek, postaram się, żeby było ich jak najwięcej. W Koszycach zabrzmiał mój utwór, przetłumaczony przez znajomego księdza Ondreja, na język słowacki. Publiczność na Słowacji jest bardzo żywiołowa, co pozwala na improwizacje podczas koncertu. Myślę, że podobnie będzie w Bratysławie.

 

Dla nas Polaków mieszkających na Słowacji to powód do radości, że polski muzyk został doceniony przez Słowaków. Wiem, że koncertuje Pan w różnych krajach, np. w Stanach Zjednoczonych, ale są to głównie koncerty adresowane do Polonii. A tutaj pokochali Pana Słowacy!

Bardzo mnie to cieszy, że dzięki muzyce dochodzi do fajnego kontaktu między naszymi krajami. Osoby, które słuchają mojej muzyki, z pewnością inaczej patrzą teraz na Polskę i kawałek swojego serca mają w naszym kraju. Muzyka czasami przynosi lepsze efekty w kontaktach międzypaństwowych niż rozmowy polityków.

 

Słyszałam, że nawet proponowano Panu, żeby Pan zamieszkał na Słowacji?

To miły gesty sympatii. Niestety, na Słowacji raczej nie zamieszkam, bowiem buduję dom w Warszawie i marnotrawstwem byłoby, gdybym to wszystko porzucił.

Małgorzata Wojcieszyńska

 

Piotr Rubik – wiolonczelista, kompozytor, producent muzyczny. Wyprodukował ponad 30 albumów, m. in. Michała Bajora czy Małgorzaty Walewskiej. Jego pierwszym dużym przebojem była piosenka „Dotyk”, śpiewana przez Edytę Górniak. Skomponował muzykę filmową m. in. do takich produkcji, jak „Ja wam pokażę”, „Ryś”, „Quo vadis” czy „Zemsta”. Jest twórcą sygnałów radiowych i telewizyjnych.

Największą popularność przyniosły mu wielkie formy wokalno-instrumentalne, takie jak oratoria „Tu es Petrus” czy „Psałterz wrześniowy”. Pochodzące z nich piosenki, np. „Niech mówią, że to nie jest miłość” (uznana polską piosenką wszechczasów w plebiscycie Radia ZET) czy „Psalm dla ciebie”, stały się wielkimi przebojami i przez wiele tygodni zajmowały pierwsze miejsca na listach przebojów. Dotychczasowe płyty Piotra Rubika rozeszły w setkach tysięcy egzemplarzy.

Kompozytor jest zwycięzcą wielu festiwali i laureatem licznych nagród, m. in. zdobył 1. miejsce na Festiwalu Jedynki w Sopocie w 2005 r, Superjedynkę za płytę roku oraz Supersuperjedynkę dla najpopularniejszego wykonawcy w 2006 r., Wiktora 2006, Telekamerę 2007, 1. miejsce na festiwalu Top Trendy w 2007 r., Teraz Polska 2007, Różę Gali 2007.

MP 2/2011