WYWIAD MIESIĄCA
Ich kariera rozpoczęła się w Internecie, kiedy na Youtube umieścili swoje utwory. Zwykli nastolatkowie z Zabrza, czyli 19-leni Kuba Karaś i 18-letnia Justyna Święs, tworzący zespół The Dumplings, zostali okrzyknięci największą sensacją muzyczną 2014 roku!
Teraz koncertują na największych scenach w Polsce, śpiewają za granicą. Nam udało się porozmawiać z nimi po koncercie, który odbył się w bratysławskim klubie KC Dunaj. Był to drugi koncert tego zespołu na Słowacji! Spotkanie z uśmiechnięta, skromną parą, z którą bez skrępowania przeszliśmy na ty, było ujmujące. Artyści, którzy w krótkim czasie zdążyli odnieść spektakularny sukces, nie sprawiają wrażenia niedostępnych gwiazd. Mimo zmęczenia i późnej pory cierpliwie i z uśmiechem odpowiadali na pytania „Monitora Polonijnego“.
Czy nazwa zespołu The Dumplings, która w języku angielskim oznacza ‘pierogi’, to nawiązanie do Waszych kulinarnych upodobań?
Kuba Karaś: W świecie pierogi kojarzone są w miły sposób z Polską (śmiech). To według nas dobra nazwa dla zespołu. Dla nas ważne było, by nazwa była w języku angielskim, dzięki czemu możemy być łatwiej rozpoznawalni również za granicą. Nazwę można tłumaczyć także jako ‘kluski’, również ‘kluski śląskie’.
Pochodzicie z Zabrza, podobnie jak ja. Czujecie się patriotami lokalnymi?
KK: Po śląsku co prawda nie mówię, ale czuję się Ślązakiem. Bo tu chyba bardziej chodzi o stan umysłu, prawda? Kiedy będąc w innej części Polski, poznajemy kogoś nowego i pojawia się taka specyficzna nić porozumienia, to w dziewięćdziesięciu procentach okazuje się, że ten ktoś jest ze Śląska (śmiech).
Czytelnicy „Monitora Polonijnego” to Polacy mieszkający na Słowacji, niektórzy od wielu lat. Bylibyście w stanie wyjechać na stałe za granicę i osiedlić się poza Polską?
KK: Dzisiaj czasy są inne, granice otwarte. Dlaczego nie? Byłyby to dla nas nowe doświadczenia, nowi ludzie…
Justyna Święs: Przecież nie trzeba osiadać nigdzie na stałe. Podróżowanie jest dzisiaj łatwiejsze i można po prostu przenosić się z miejsca na miejsce, a my jesteśmy otwarci na inne kraje i poznawanie innych kultur.
Zdajecie sobie sprawę, że właśnie dzięki występom zagranicznym stajecie się ambasadorami naszego kraju i polskiej kultury?
KK: Nie… (śmiech) Zdarza się nam przeczytać zagraniczną recenzję na nasz temat, ale, według mnie, z tym „ambasadorowaniem“ to chyba przesada.
JŚ: Coraz więcej reakcji na naszą muzykę dochodzi do nas z zagranicy.
Publiczność za granicą reaguje inaczej niż w Polsce?
KK: Tak, zdecydowanie!
JŚ: Zachowanie publiczności jednak trochę się różni, co najbardziej zauważalne jest właśnie na Słowacji, gdzie po raz pierwszy mieliśmy okazję wystąpić w zeszłym roku. Byliśmy totalnie zaskoczeni reakcją fanów na Grape festivalu.
Zaśpiewali razem z nami „Betonowy las”, który znali na pamięć; zresztą był to koncert, na którym słuchało nas chyba najwięcej jak dotąd ludzi. W Bratysławie też są fantastyczni ludzie – potwierdzili to podczas naszego drugiego słowackiego koncertu!
Ten koncert odbył się w klubie, występowaliście jednak także na kilku wielkich scenach festiwalowych. Preferujecie występy kameralne czy masowe?
KK: Wszystko zależy od klimatu muzyki, ale trochę przyjemniej występuje się jednak w mniejszych klubach; wtedy jest lepszy kontakt z publicznością. Nie dzieli nas ogromna scena i dwumetrowa ściana z bramek… Przyjemnie jest, gdy fani są dosłownie na wyciągnięcie ręki, kiedy można usłyszeć dokładnie, co mówią. Wówczas też jest intymniejsza atmosfera.
JŚ: Wszystko zależy od konkretnego miejsca i sytuacji. Na Grape festivalu, o którym wspominaliśmy, scena była umieszczona bardzo wysoko, a nas otaczała ogromna przestrzeń. Widok z takiej wysokości na ogromne rzesze publiczności był naprawdę niesamowity!
Po roku macie już na koncie występ na Off Festiwalu, a w tym roku zagracie na słynnym Openerze w Gdyni. Podobno jeszcze nie zdążyliście wziąć udziału w festiwalach jako widzowie, ale od razu wskakujecie na scenę?
JŚ: Festiwale są fantastyczne, a nam jest dane poznać wspaniałych ludzi zarówno spod sceny, jak i zza kulis.
Styl życia artystów bywa męczący. Odczuwacie to na własnej skórze?
JŚ: Powoli zdajemy sobie z tego sprawę, że z naszej pasji możemy się utrzymać już w dorosłym życiu. Oczywiście jest to też po prostu praca, bywamy zmęczeni, ale nadal jest to głównie przyjemność.
KK: Chyba już nie potrafilibyśmy żyć bez naszej muzyki. Gdy już raz spróbuje się takiego trybu życia, nie chce się wracać do czegoś innego.
Stałe etaty nie dla Was?
JŚ: Zdecydowanie nie! (śmiech)
W ubiegłym roku w maju wydaliście pierwszy krążek i podpisaliście kontrakt ze znaną wytwórnią płytową. Takie zobowiązanie nie ogranicza Waszych wyborów, choćby w kwestiach muzyki, którą chcecie robić?
JŚ: Nie, absolutnie! Myślę, że pod żadnym względem nie dalibyśmy się ograniczyć muzycznie…
KK: Negocjacje z wytwórnią trwały długo i kontrakt został tak skonstruowany, że mamy w tym wszystkim dużo wolności – umowa nie narzuca nam absolutnie niczego. Cały czas jesteśmy w tym wszystkim sobą.
Podobno pracujecie nad nową płytą?
KK: Tak, mamy nadzieję, że ukaże się jeszcze w tym roku.
Zazwyczaj nagranie drugiej płyty bywa trudniejsze, nie da się uniknąć porównań z debiutanckim albumem. Obawiacie się tego?
KK: Trochę obawiamy się reakcji, ale jesteśmy przygotowani na każdą opinię.
JŚ: Nie boimy się tego, jaki ostatecznie materiał powstanie, ale – przyznam – czekamy z ciekawością na późniejsze recenzje. Wiadomo, że nowa płyta będzie trochę inna od poprzedniej.
KK: Druga płyta będzie chyba bardziej nasza… Na „No bad days” określaliśmy powoli swój styl, teraz będzie to swego rodzaju przypieczętowanie, kim jesteśmy jako The Dumplings.
Dużą wagę przywiązujecie do strony wizualnej – mam tu na myśli oprawę graficzną Waszej płyty, jak i spójne stylistycznie teledyski.
KK: My wnosimy pewien pomysł i inspiracje, natomiast realizacją zajmują się specjaliści w dziedzinie obrazu. W przypadku teledysków jesteśmy na początku pytani o to, co konkretnie by nam odpowiadało…
JŚ: …a później pracuje nad tym ogromna rzesza ludzi.
Jak powstał Wasz pierwszy, półamatorski teledysk, czarno-biały obraz do utworu „Nie słucham”, nakręcony w Zabrzu, od którego zaczęła się Wasza popularność w Internecie?
JŚ: Tak, teledysk powstał w Zabrzu, nakręcony został amatorską kamerą przez naszego wspólnego przyjaciela. Kolega bardzo interesuje się reżyserią i chciał spróbować swoich sił (śmiech). Chyba nawet wykorzystaliśmy tam jakieś pomieszczenia szkolne (śmiech).
Mam wrażenie że w Waszych teledyskach dobrze czujecie się także jako aktorzy. Pociąga Was również ten rodzaj sztuki?
JŚ: Pociąga, jak chyba każdego młodego człowieka, ale muzyka jest jednak dla nas najważniejsza. Chcemy, aby w teledyskach było nas jak najmniej. Muzycy zazwyczaj tworzą widea, które opowiadają tylko o nich, my chcemy pojawiać się najwyżej gdzieś w tle, między innymi ludźmi.
Cały czas mówicie o muzyce jako swojej pasji. Czy teraz, kiedy jest ona Waszą pracą, potraficie jeszcze słuchać muzyki w wolnym czasie?
JŚ: Dla kogoś, kto tworzy muzykę, to bardzo ważna rzecz.
KK: Inspirujemy się wieloma artystami. Żeby wiedzieć, co w muzyce się dzieje, trzeba nieustannie jej słuchać.
Tworzycie zgrany duet artystyczny i bardzo dobrze rozumiecie się na scenie. Jak wygląda Wasze życie pozamuzyczne? Czy przyjaźnicie się również na co dzień?
JŚ: Tak, tak!
KK: Jesteśmy przyjaciółmi również poza sceną, bo trudno nimi nie być, spędzając ze sobą tyle czasu. Robienie muzyki to dość intymna sprawa i nie da się tego robić z kimś, kogo dobrze się nie zna.
Nie macie siebie czasami dość? Spięcia się zdarzają?
JŚ: Spięcia są, ale na pewno nie jest tak, że mamy siebie dość…
KK: Nawet najlepsze małżeństwa się kłócą, a my przecież nie jesteśmy małżeństwem (śmiech)!
JŚ: Tyle przeszliśmy już razem…
KK: …że do rozwodu raczej nie dojdzie (śmiech). Może brzmi to śmiesznie, gdy się ma, tak jak w naszym przypadku, osiemnaście i dziewiętnaście lat.
Jesteście jeszcze licealistami. Jak się Wam udaje pogodzić koncertowy tryb życia z nauką? Macie indywidualny tryb nauczania w szkole?
JŚ: Wręcz przeciwnie, tak jak nasze koleżanki i koledzy musimy być obecni na każdych zajęciach, pisać sprawdziany i zaliczać kolejne klasówki i semstry.
KK: Na koncert do Bratysławy przyjechaliśmy podczas ferii. Właśnie dlatego, że mamy ferie, mogliśmy przyjąć tę propozycję. Ja w tym roku zdaję maturę, muszę zatem szczególnie przyłożyć się do nauki (śmiech). Nie mamy ze strony nauczycieli żadnej taryfy ulgowej.
No to na koniec ulubione pytanie potencjalnych pracodawców: jak widzicie siebie za pięć, dziesięć lat?
JŚ: …jak my tego pytania nie lubimy (śmiech)!
KK: Przez ostatni rok zmieniło się tak wiele, że trudno nam powiedzieć, co będzie jutro.
JŚ: Nie chcemy o tym myśleć, najlepiej chyba będzie napisać, że żyjemy chwilą obecną (śmiech).
Arkadiusz Kugler