ROZSIANI PO ŚWIECIE
– A teraz Romuś powie o swojej ojczyźnie.
– Moją ojczyzną jest Polska…
Dalsze słowa stłumił nieopisany wrzask rozbawionych uczniów starszych klas, wtłoczonych do jednego pokoju.
– Ale durny! – darli się, – jaka Polska, odkuda Polska? Nasza rodina Rasija! Jaka Rasija! Sowietskij Sajuz! Związek Radziecki! My żyim na Litwie i wychodzi, Litwa nasza ojczyzna…
Płonęły mu policzki. Nowy wybuch kpin nastąpił, gdy nauczycielka pogłaskała go po głowie. Uciszyła klasę, podeszła do okna. W ręku trzymała chusteczkę. Głupio mu było, że tak zmartwiła się jego niewiedzą, że aż się popłakała.
Usiłował dojść do tego, co jest jego ojczyzną. Był rok 1957, miał siedem lat i w żaden sposób nie mógł pojąć, że nie mieszka w Polsce. Nawet budynek szkoły należał kiedyś do jego dziadka. A dziadek to Ruski nie był, chociaż i na Sybirze przebywał. Litwinów jeszcze nie widział.
Rodzice również nie potrafili mu wytłumaczyć, że nie żyje w Polsce. Wszystkie książki w domu były po polsku. I jego „Świerszczyk”, i matki „Przyjaciółka”, i ojca „Pszczelarstwo”. I „Trybuna Ludu”! Do dziś pamięta radość, kiedy po wielokrotnym sprawdzeniu zawartości skrzynki pocztowej, wybierał z niej pachnące farbą drukarską czasopisma. Potem dołączyły do nich rosyjskie – jak ich nie zaprenumerowałeś, nie mogłeś dostawać polskich.
Na imieninach i na święta śpiewano Jeszcze Polska nie zginęła, matka nauczyła go pieśni o krakowiaczku i góralu. I o tajemniczej dziewczynie, co przemieniła się w przepióreczkę i sama jedna została na jakiejś zielonej Ukrainie…
W domu słuchano radia z Warszawy – w niedzielę „W Jezioranach”, o piątej po południu – „Koncertu Życzeń”, a wieczorem – bajki. Odbiornik trzeszczał niemiłosiernie, przez co wzmagała się dramaturgia rytuału.
Czytać nauczyła go matka jeszcze przed pójściem do szkoły. Po polsku. Wśród książeczek miał jedną niezwykłą, rozkładaną. Z historią o Janku, co psom szył buty. Taki los miał go spotkać, jeśli nie będzie się uczył. Książka była hitem – jeśli użyć dzisiejszego języka – na pobliskiej żwirowni, stanowiącej teren dziecięcych zabaw w wojnę, wiele razy czytał ją kolegom.
Dopiero po latach zrozumiał, dlaczego płakała nauczycielka Teresa Fedorowicz. Uczyła go krótko, w zastępstwie pani Leparskiej – dziś nie pamięta imienia tej poczciwej Żydówki, paniusi w bransoletach, pierścionkach i broszkach, która dojeżdżała z centrum miasta.
A pani Teresa mieszkała samotnie na poddaszu szkoły. Przez całe życie nie mogła pogodzić się ze śmiercią swego ukochanego, który zginął jako żołnierz AK, nigdy nie związała swego losu z innym mężczyzną. To ona przy każdej okazji, również poza szkołą, poprawiała dzieci, mówiąc:
– To nie po polsku!
***
Uczył się ojczyzny dalej. Jednocześnie robiono wszystko, by nauczyć go innej ojczyzny. W szkole i na studiach, wreszcie w wojsku sowieckim. A marzył, by zostać filmowcem. Na studia do Moskwy można było dostać się wtedy jedynie na podstawie skierowań. Nie miał żadnych szans. Wybrał więc na początek polonistykę, dostępną w Wilnie, choć nie pociągała go perspektywa zostania nauczycielem na Wileńszczyźnie.
Miał nadzieję, że język polski będzie mu pomocny w przedostaniu się jakimś cudem do Polski. Zdziwiło go, że większość wykładowców nie była Polakami, a byli i tacy, którzy mówili z wyraźnymi naleciałościami rosyjskiego.
Ugruntowywał swoją wiedzę o literaturze polskiej w coraz większej opozycji do programu nauczania, w którym nie było ani Stachury, ani Wojaczka. O Różewiczu – dwa zdania. Bez Miłosza oczywiście. Jeszcze gorzej rzecz miała się z historią Polski.
Starał się mówić „jak w Polsce”. Inaczej niż wielu jego znajomych z dzieciństwa, co przechodzili na rosyjski i litewski, zakładali „internacjonalistyczne” rodziny. Po polsku napisał swe pierwsze wiersze. Profesor Miodek, którego poznał jako młodziutkiego asystenta, pierwszy mu powiedział:
– Mów, jak czujesz.
Po latach to samo powtórzyli Miłosz i Konwicki.
***
Pracował przez pewien czas w „jedynej polskiej gazecie” w ZSRR. Jej nazwa – „Czerwony Sztandar” – zniechęcała, ale wyboru nie było. Dorabiał jako tłumacz, pilotując polskie wycieczki. Zdobywał znajomości, imponowały mu polskie dziewczyny. Następnie była praca w radiu na fali przedwiośnia uciśnionych ludów i potem – w telewizji.
Znalazł się wśród założycieli pierwszej polskiej organizacji na Litwie, zaczął wydawać pismo „Znad Wilii”, mającym zdecydowanie charakter niepodległościowy. A od kiedy otworzyły się granice, do woli może przebywać w Polsce. Tylko dlaczego wcale nie jest mu lżej? Czyżby uczyć się Polski, jak i wielu jego rodaków na Wschodzie, musi nieustannie?
Romuald Mieczkowski, Wilno
Autor jest animatorem kultury, redaktorem i wydawcą. Napisał kilkanaście książek, głównie poetyckich.