Czy to jest Itaka?

 ROZSIANI PO ŚWIECIE 

Spoglądając na mapę współczesnej Grecji, nie trudno nie przyrównać jej do głowy brodatego Odyseusza wiecznie poszukującego swojej Itaki. Taką Itakę właśnie pod niebem Hellady znalazło już wielu cudzoziemców. Niezwykła kraina, którą niegdyś władali bogowie olimpijscy – do dziś wyciskający piętno na europejskiej i światowej kulturze – zawsze ludzi przyciągała.

To tutaj zaczynała się – wydając na świat swych potomków – Europa, uprowadzona przez Zeusa z azjatyckiej jednak Fenicji. Może dlatego właśnie skrzyżowanie Wschodu z Zachodem wciąż jest w Grecji tak mocno i pociągająco obecne?

Życie w kraju, z którego się nie pochodzi, zawsze i wszędzie ma swoją specyfikę. Tak jest i w przypadku Grecji, choć w podróż do Hellady udajemy się zazwyczaj w poszukiwaniu czegoś, co nie jest nam wcale obce, bo w poszukiwaniu naszych kulturowych korzeni. Pada więc pytanie: jak ta podróż w takim kontekście wypada. Najczęściej oczekiwania przerastają rzeczywistość, ale jednocześnie rzeczywistość przerasta nasze oczekiwania. Na czym ów paradoks polega? Otóż zbyt mocno tkwi w nas – u progu naszej greckiej perypetii – starożytna Hellada, zbyt mało natomiast wiemy o specyfice współczesnego kraju i jego mieszkańców. O tym przekonywałam się nie ja jedna…

Większość cudzoziemskich przybyszów urzeka „greckie światło”, na które składa się nie tylko przyjazny, pełen słońca klimat, ale także światło wewnętrzne, obecne tu w ludziach, kierujących się częściej żywiołowym instynktem i pierwotnymi namiętnościami niż kontrolowaną poprawnością i cywilizacyjnym wyrachowaniem. Znajdują więc w Grecji swoją życiową przystań zarówno zakochani w prostocie klasycznego piękna „artyści”, jak i zakochani w potomkach klasycznej ziemi „barbarzyńcy”.

W ostatnich dekadach licznie dołączają do nich także poszukujący lepszych warunków zarobkowych imigranci. Wszystkim tym grupom życie w Grecji wydawać by się mogło prostsze, bowiem przede wszystkim więcej tu słońca, a zatem i więcej optymizmu. I tak właśnie Grecję odbierają liczni przelotni turyści. Trzeba jednak dopiero w tym kraju osiąść, by poznać prawdę o nim i jego najnowszych trudnych dziejach. To nie tylko moje doświadczenie…

Dzisiaj o Grecji znów bywa w świecie głośno. Szczególnie było tak w grudniu ubiegłego roku. Szokujące sceny agresji na ulicach wielu greckich miast budziły zaskoczenie, niepokój, przerażenie. Kiedy ponad dwadzieścia lat temu przyjechałam tu po raz pierwszy, nie bałam się latem sypiać w parterowym miejskim domku z otwartymi na oścież oknami i okiennicami. Dzisiaj bez klimatyzacji ani rusz – nie ze względu jednak na ogólne ocieplenie klimatu, ale ze względu na bezpieczeństwo snu, mienia, życia… Ten kraj zmienia się także w moich i na moich oczach. A obserwacje i analiza tych zmian zajmują mnie również zawodowo.

Jaka jest współczesna Grecja? Czy jest wymarzoną Itaką? Kto był na prawdziwej Itace, ten wie, że wyspa to urokliwa, ale o mało dostępnych, skalistych brzegach. Takie bywa dzisiaj życie wielu imigrantów w Grecji. Niby przyjazny to dla nich kraj, bo zwykło się uważać, że życie tu nie tak drogie, praca w zasięgu ręki, a pracodawcy ludzcy i życzliwi. Rzeczywistość jednak skrzeczy.

Pracodawcy, to w gruncie rzeczy ludzie z sercem, ale mało jakoś „europejscy”, więc wolą pracownika na czarno, któremu nie spieszą rzetelnie płacić za pracę, wykraczającą daleko poza ramy umowy, najczęściej zresztą słownej. O pracę coraz trudniej, życie coraz droższe, a o zarobkach lepiej w ogóle już nie wspominać – imigranci także należą do słynnego „pokolenia 700 euro”. J

est takie bardzo greckie pojęcie – „tsabukas”. Znaczy tyle, co nasz „tupet”. A właściwie więcej, bo brzmi znacznie silniej. Jeśli tego tsabuka w Grecji dzisiaj nie masz, z trudem poradzisz sobie w życiu i na rynku pracy.

Z sentymentem wspominam olimpijski rok Grecji – rok 2004. Igrzyska, których słuszności organizacji w kraju z tak wieloma społecznymi i strukturalnymi problemami początkowo nie byłam przychylna, porwały nas wszystkich. Uroczystość inauguracji była wielkim świętem. To chyba wtedy po raz pierwszy osobiście odczułam zbiorową dumę Greków.

Wcześniej podobne uczucie znajdowałam tylko w greckiej poezji, muzyce, tańcu, czyli w tym, w czym nadal żyje dziewicza, pozbawiona zepsucia i fałszu dusza Hellena. Po kilku latach od tamtych uskrzydlonych dni jakimż wstydem okrywać musi się ta zbiorowa duma… Grecja i Grecy wyraźnie stoją na rozdrożu. Nie tym rozdrożu pomiędzy Wschodem i Zachodem. Na rozdrożu bez wyraźnego społeczno-politycznego kierunku, bez porywającej do realizacji życiowych dążeń wizji.

Żyjąc pod greckim niebem nabiera się przekonania, że zagrożenie obecne jest zawsze i wszędzie. Ta ziemia często się trzęsie. Sejsmografy rzadko tutaj „milczą”. Może też dlatego więcej w tym kraju prowizorki, widocznej na ateńskiej ulicy, w urzędach, w szpitalach, w szkołach, do której nie nawykłam w moim polskim wychowaniu? Od początku robiła na mnie wrażenie.

Zaczęłam nawet fantazjować, że symbolicznie współgra z odartymi z pierwotnej feerii barw kolumnami starożytnych świątyń, że pasuje do surowego krajobrazu skalistych wybrzeży, do monotonii oliwnych gajów. Och! Te gaje szczególnie mnie rozczarowały. Wyrosłam przecież w cudownym leśnym krajobrazie…

Tak, w tej greckiej Itace, do której trafiłam za głosem serca, ale nie z zamierzonego wyboru, do wielu rzeczy musiałam przywyknąć. Na przykład do nadzwyczaj przerośniętej biurokracji, z jaką spotyka się w Grecji każdy – zarówno autochton jak i cudzoziemiec – czy do greckiego egocentryzmu, jakiego początkowo nie umiałam zdiagnozować i z jakim oswoić się nie było mi łatwo. Zaś akcje terrorystyczne wcześniej znane były mi jedynie z telewizyjnego ekranu. Teraz często bywają przedmiotem moich dziennikarskich korespondencji…

Trudno nazwać Itaką betonową dżunglę, jaką są Ateny, od kilkunastu lat stałe miejsce mojego zamieszkania. Ale jednak to w tych Atenach właśnie dane jest mi co roku upajać się magiczną sierpniową pełnią, podczas której księżycowa bogini Selene, majestatycznie wznosząc się nad starożytnym miastem, rozsiewa ponad jego mieszkańcami najpierw spiżowy ciężar złota, potem przejrzystą lekkość ulotnego srebra rozpływającego się w tajemniczej poświacie…

Nigdzie indziej też jak w Grecji właśnie nie ma tak słodkiej godziny zmierzchu, w której światło prowadzi swoją tajemniczą grę z ludzkim okiem i cały świat wydaje się być dostępny w zasięgu ręki. Ta niezwykła przejrzystość przestrzeni przenosi się do ludzkiej duszy i wtedy małymi stają się wszelkie niedoskonałości, na których kumuluje się krytyka – powodowana przecież także wieczną nostalgią za idealizowanym z odległości krajem ojczystym – i pozbawione niewdzięcznej zadry oczy dostrzegają wtedy odwieczne wartości piękna Grecji. Tej Hellady, do której wszyscy tęsknią.

Beata Żółkiewicz-Siakantaris, Ateny

MP 4/2009