ROZSIANI PO ŚWIECIE
Mój powód wyjazdu na emigrację był chyba trochę nietypowy. Nikt mnie nie prześladował. Biznes pomocy szkolnych do spółki z kolegą funkcjonował lepiej niż dobrze. Kupiliśmy w dwie rodziny 110-hektarowy folwark od PGR-u na Warmii, mieliśmy samochody, konie i inne zwierzaki. Czemu więc wyjechałem?
Główne powody były dwa: nic nie można było zrobić normalnie, wszystko trzeba było „załatwić”, ale, mimo że było to frustrujące, można sobie było poradzić. Drugi powód pojawił się po mojej trzymiesięcznej wizycie u siostry w Kanadzie w 1980 roku. Zawsze kochałem przestrzeń i nagle zobaczyłem ją – niezmierzoną i wolną. Zapragnąłem tam żyć.
Po powrocie w ambasadzie kanadyjskiej złożyliśmy papiery na emigrację. Był to rok 1981. W grudniu wprowadzono stan wojenny, a nasze papiery przyszły w styczniu 1982. Próbowałem dać dwa samochody za trzy paszporty (żona, syn i ja), ale nie było ich komu wziąć.
Tak więc nasz wyjazd nastąpił dopiero pięć lat później, w sierpniu 1987 roku, niby to na wycieczkę tygodniową do Włoch. Jechaliśmy fiatem 125 combi. Niewiele ze sobą wzięliśmy, oficjalnie jechaliśmy przecież tylko na tydzień. Wyjechaliśmy wcześnie rano, granica z Czechosłowacją przekroczona bez kłopotów, potem błądzenie w Pradze, dojazd nocą do granicy z RFN, niepokój, czy nas puszczą, czy nie cofną.
Nasze paszporty nie były całkiem legalne. Wielka ulga po zachodniej stronie. To były czasy, gdy nikt nie wierzył, że komuna kiedykolwiek upadnie, chociaż stało się to dosłownie trzy lata później. Jazda przez Niemcy, Szwajcarię do Włoch, powrót do Niemiec i rok tam spędzony w obozie dla uchodźców (nasze papiery emigracyjne dawno utraciły ważność i trzeba było wszystko załatwiać od początku) to temat na oddzielne opowiadanie.
Dokładnie 8 września 1988 wylądowaliśmy w Kanadzie, w Toronto, by rozpocząć nowe życie w wieku lat 36, z 400 dolarami w kieszeni i całą masą optymizmu. Mieliśmy go tyle, starczyłoby dla pułku wojska. Wymarzona Kanada, zdrowe ręce i głowa. Mieszkająca w Mississauga siostra odebrała nas z lotniska. Pomieszkaliśmy u niej 2 tygodnie, póki nie zwolniło się mieszkanie w bloku.
Już po trzech dniach dostałem pracę, po trzech miesiącach zmieniłem ją na lepszą. Pracę dostała też żona. Nie znaliśmy języka, ale rząd zapewnia emigrantom darmowe kursy. Chodziliśmy na nie po pracy, ale generalnie język poznawałem właśnie w pracy. Po dwóch latach kupiliśmy dom. Jak w powieści.
W życiu Polonii zacząłem brać żywy udział dopiero, gdy dobrze poznałem angielski. To było wyrachowanie. Wiedziałem, że jeżeli od początku wejdę w środowisko polskie, polską pracę i polską dzielnicę, to nie nauczę się angielskiego, a to tak, jakby żyć połową życia. Czy tęskniłem za Polską? Szczerze powiem, że nie.
W Polsce byłem wszędzie, w każdej gminie, jeździłem każdą drogą. Tutaj miałem cały nowy wielki kraj do zwiedzania. Kraj, którego jedna prowincja jest cztery razy większa od Polski, a takich prowincji jest 12, nie licząc trzech jeszcze większych terytoriów. I jeździłem. Najpierw blisko – Montreal, Ottawa, Sudbury. Potem dalej – wschodnie wybrzeże, USA, dalekie północne Ontario.
A potem przyszła przygoda życia – praca, dzięki której terenowym samochodem, z karabinem, piłą łańcuchową i laptopem przejechałem kilka razy od Atlantyku do Pacyfiku poprzez prerie, Góry Skaliste, puszcze Ontario. Wyprawy, polowania…
Kanada różni się od innych krajów swoją życzliwością dla ludzi. Kanadyjczycy są dla siebie mili, uprzejmi. Nie dziwi powitanie obcego zwyczajnym „hey”, uśmiechem, pytaniem o cokolwiek. Ale jest jeszcze więcej. To jedyny kraj, a widziałem ich sporo, gdzie nie patrzy się z góry i ze zniecierpliwieniem na kogoś, kto mówi z obcym akcentem lub prawie nie zna języka. Wręcz przeciwnie, tym życzliwiej się odnoszą do niego i służą pomocą. Nie ma tego w Niemczech, we Włoszech, Szwajcarii, USA. Nie ma tego w Polsce.
Do Polski pojechałem po raz pierwszy po 17 latach. To był szok. Nie spodziewałem się, że aż tak może się zmienić. W tym samym 2004 roku pojechałem ponownie, tym razem na Światowe Forum Mediów Polonijnych i od tej pory byłem tam prawie co rok. W roku 2007 również byłem dwa razy.
Najpierw we wrześniu na forum, a potem w grudniu. Przyjazd w grudniu miał być ewentualnym powrotem na stałe. Dostałem w Polsce niezłą pracę, mieszkałem z żoną w Warszawie tuż przy Łazienkach i wszystko wydawało się być na dobrej drodze, póki nie zaczęły wyłazić z ciemnych kątów stare przyzwyczajenia, rodem ze starego systemu. Nie potrafiłem wejść na stare ścieżki, a nowych dla mnie było jeszcze za mało.
Chyba musi wymrzeć moje pokolenie, by zapomnieć o starym układzie kolesiów, załatwianiu i kumoterstwie. Opisałem to w opowiadaniu „Reemigracja”, który można przeczytać na mojej stronie www.marekmankowski.com w dziale „Archiwum”. Po 9 miesiącach, w sierpniu 2008 wróciłem do Kanady.
Na balkonie mojego mieszkania w Calgary wiszą flagi – polska i kanadyjska. Jestem Polakiem i jestem z tego dumny. Cieszę się, że Polska, że Polacy w kraju tak szybko potrafili podnieść się z marazmu komuny. Ale jestem też Kanadyjczykiem i też jestem z tego dumny, bo to również mój kraj.
Na pewno żyje się tu łatwiej i za taką samą pracę jak w Polsce otrzymuje się dwa razy więcej pieniędzy, które mają dwa razy większą siłę nabywczą. Tak, poszedłem na łatwiznę. Ale mam 57 lat i walkę o zmiany czas zostawić młodym. Nie chcę należeć do tej grupy Polonusów, którym się wydaje, że pozjadali wszystkie rozumy i chcą pouczać Polaków w kraju, jak powinno się żyć.
Jeśli ktoś chce to robić, to niech wraca, żyje tam i pracuje, a nie wymądrza się z zagranicy. Nie chodzę na polskie wybory do konsulatu, bo uważam, że to niemoralne, by Polonia wybierała ludziom w Polsce ich przedstawicieli. Nie ponosi przecież konsekwencji tego wyboru. Wspaniale jest pojechać do Polski na wakacje. To piękny kraj. Ale jeszcze nie czas dla mnie, by tam znowu zamieszkać. Nie potrafię.
Kanada ani razu mnie nie zawiodła. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest tu idealnie. Nie ma takiego kraju na świecie. Ale mam tu swoją wolność, swoją przestrzeń, swoje życie.
Marek Mańkowski, Kanada