Kazachstan – kraj ludzi wolnych

 ROZSIANI PO ŚWIECIE 

Umówiłem się z panią Małgorzatą, że napiszę krótki tekst o swym pobycie w Kazachstanie i mam z tym teraz niemały kłopot. Jak bowiem opisać siebie, kiedy w tle rozciąga się step pięciokrotnie większy od terytorium Francji?

Kiedy zimą temperatura osiąga minus 45 stopni, a przy kolejowych torach pasą się jednogarbne wielbłądy? Jako jednostka po prostu nie mam szans i wszystko, co mogę zrobić, to jedynie przedstawić otaczającą mnie rzeczywistość i – z reporterską dokładnością – podać kilka mniej lub bardziej ciekawych faktów.

Około roku 1245 papież Innocenty IV wysyła z misją badawczą w samo serce Azji dwóch mnichów – Włocha Giovanniego da Pian del Carpine i Polaka Benedictusa Polonusa. Ich trasa wiedzie od wybrzeży Morza Kaspijskiego poprzez dolinę rzeki Kangi (obecnie Syr-daria) aż do północnych stoków gór Tien-szan i Ałatau, które wyznaczają dzisiejszą granicę Kazachstanu z Chinami.

Kilkaset lat później ich zapiski odnajdują amerykańscy badacze z Uniwersytetu w Yale i zgodnie orzekają, iż raport ów stanowi pierwszą w literaturze europejskiej autentyczną relację o dalekich, nieznanych krainach Azji, w tym oczywiście o ziemiach dzisiejszego Kazachstanu. (Badowski R., „Polscy piewcy Kazachstanu”, Pelplin 2004)

Pierwszy raz o Kazachstanie usłyszałem w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Miałem może siedemnaście lat, charakterystyczny dla nastolatków zamęt w głowie i nieprzepartą chęć poznawania świata. Wraz z grupą przyjaciół wędrowaliśmy po Polsce, później też zahaczając o Europę. Jakoś naturalnie ciągnęło nas na wschód – był tajemniczy, dziki i gwarantował niezwykłe wrażenia.

Czytając o nauczycielach, wyjeżdżających do pracy w Kazachstanie, do tych wszystkich Pierwomajek, Biełousowek, Zielonych Gajów i Pawłodarów – skupisk Polonii, tj. ludzi, których antenatami byli powstańcy styczniowi, przesiedleńcy, dysydenci deportowani po drugiej wojnie z powodów geopolitycznych – mgliście marzyłem o podjęciu wyzwania, wyruszeniu w nieznane, z nutką megalomanii wyobrażałem sobie podbój nieposkromionej Azji.

Z przystanku „Wstriecia” autobusem nr 33 można dojechać na Artiom – najtańszy i bodajże największy bazar w Astanie, gdzie przekupki zachwalają swój towar, a handlarze przyjaznymi słowy kuszą klientów, nie zważając na ich pochodzenie czy język. Jest piątkowe przedpołudnie i w tłumie kupujących nie robię większego wrażenia. Zdradza mnie akcent i czerwona bluza z kapturem, co jest o tyle wygodne, że udaje mi się wytargować troszkę niższe ceny.

Flaga Kazachstanu to żółte słońce i tegoż koloru orzeł na niebieskim tle. Niebieski to wg słownika kolor ‘będący w szóstym kolorze tęczy, mający barwę pogodnego nieba, kwiatów lnu’, a żółty – ‘będący koloru trzeciego pasma tęczy, mający barwę owocu cytryny’. A więc szóste i trzecie pasmo tęczy, zlewające się w jedno, samowystarczalne, piękne – i wszystko to widzę w autobusie nr 33, na fotografii podpisanej: „Kazachstan – kraj ludzi wolnych”.

Polacy kochają wolność. Ponad wszystko. Jak się okazuje, Kazachowie również. Pani konduktorka obwieszcza: „Traumatologia, gatowimsja!”, a ja główkuję, jak przeprowadzić analogię pomiędzy eksploracją średniowiecznych mnichów a otwarciem Polskiego Centrum Kulturalno-Oświatowego na Euroazjatyckim Uniwersytecie Narodowym im. Lwa Gumilowa w Astanie a.d. 2011, którego to Centrum jawię się dyrektorem. Tak, to trudne.

Zastanawiam się, o czym myśleli, jakie asocjacje musiały niechybnie pojawiać się w umysłach mnichów, kiedy notowali, że tylko „w niektórych miejscach rośnie nieco drzew, lecz poza tym kraj jest zupełnie pozbawiony lasów. Z tej przyczyny wszyscy grzeją się i pieką mięso przy ogniskach nieconych nawozem bydlęcym”. I zaraz potem: „Powietrze w tym kraju jest również bardzo nieumiarkowane.”

A więc jestem tutaj, w pokoju dwa na dwa przy Żumabajewa 14 – zmarznięty, osamotniony, poszukujący. Dyrektoruję Centrum, próbuję ułatwić studentom poznanie zawiłości polskiego języka, organizuję konferencje, spotkania, imprezy. Jestem świadomy ograniczeń, które niesie ze sobą status obcego, ale też możliwości, które – skupiając niczym w soczewce różnorodność trzech języków (polskiego, kazachskiego i rosyjskiego) – pozwalają lepiej, bo z oddalenia, z dystansem pogłębiać i rozwijać moje (nasze) myślenie o świecie, kształtować i wzbogacać moje (nasze) o nim sądy czy wreszcie wpływać na jego, świata, poprawę i rozwój.

Trzykrotne świętowanie nowego roku możliwe jest chyba tylko tutaj. W Polsce świętujemy go zwyczajowo pierwszego stycznia, a w Kazachstanie prócz tego jest jeszcze „stary nowy rok” (czyli nowy rok wedle kalendarza juliańskiego) i Nauryz – jak poinformowali mnie studenci PCKE – faktyczny nowy rok w Kazachstanie, tj. rozpoczęcie wiosny. Może ta zdumiewająca potrzeba świętowania początku jest jakimś bladym odbiciem koczowniczego trybu życia, który przecież polegał na ciągłej wędrówce, zmianie miejsca, czyli w pewnym sensie na nieustannym kończeniu i zaczynaniu wszystkiego od nowa. Słowem – na szukaniu.

Kazachstan to bodajże dziesiąty kraj, w którym przyszło mi pracować i żyć. Nie licząc tuzina innych, w których spędziłem więcej czasu, aniżeli przystało typowemu turyście. Ziszczenie młodzieńczych marzeń? Ukoronowanie poszukiwań? Koniec drogi w nieznane? Nie wiem. Andrzej Stasiuk w swej ostatniej książce powiada, iż podstawą patriotyzmu jest możliwość wyjazdu z ojczyzny tylko po to, aby móc patrzeć na jej cień, „jak się wznosi nad krajem i rozpościera niczym atomowy grzyb.

Patrzeć na to z oddali i wiedzieć, że tam jest. Że będzie, kiedy wrócisz” (Stasiuk A., „Dziennik pisany później”, Wołowiec 2010). Więc może to wszystko jest tylko tęsknotą za Polską, dławiącą nostalgią, smutnym spojrzeniem za naszym szalonym, wyjątkowym, godnym wzmianki w annałach historii poczuciem narodowej tożsamości i dumy?

Wsiadam w 111-kę, aby jak najszybciej wrócić do domu. Mały busik mknie ulicą Kenesary, nie zważając na śliską nawierzchnię i zakorkowane skrzyżowania. Słyszę strzępki rozmów po kazachsku i rosyjsku. Pasażerowie śmieją się albo rozmawiają przez telefon. Nie ma znaczenia, że niewiele rozumiem. Czuję się jak u siebie i to mi wystarcza.

Z gorącymi pozdrowieniami z dalekiej, mroźnej Astany

Tomasz Wicherek-Piątek, lektor języka polskiego na ENU

MP 3/2012