Czesi na terenach słowackich

 WAŻKIE WYDARZENIA W DZIEJACH SŁOWACJI 

Pierwsze lata Czechosłowacji, podobnie jak całej powojennej Europy po roku 1918, nie były łatwe. Zniszczenia, przerwane połączenia komunikacyjne, zamknięte przedwojenne zakłady pracy, na horyzoncie najbardziej podstawowa groźba – głód. Na Słowacji sytuacja była szczególnie trudna.

Kraj wydzielony został z dawnych Węgier i dawne powiązania gospodarcze z nimi zostały zerwane. Tysiące ludzi, którzy wcześniej jeździli za pracą do Budapesztu i Dolnych Węgier, powiększyły szeregi bezrobotnych. Urzędnicy państwowi, policjanci, kolejarze, w sporej mierze i nauczyciele byli narodowości węgierskiej.

W nowej sytuacji starali się oni bojkotować zarządzenia władzy i świadomie eskalować trudy życia codziennego. Z tego względu, jak też i z ogólnych powodów ideologicznych władze zdecydowały się na masowe zwolnienia Węgrów z pracy. Wysiedlanych specjalistów nie było jednak łatwo zastąpić.

Aby utrzymać w ruchu najważniejszą dla Słowacji linię kolejową Bratysława-Żylina, trzeba było przeprowadzić wśród czeskich kolejarzy mobilizację do wojska i w ten sposób pozyskanych pracowników skierować do pracy na Słowacji.

Rząd Vavra Šrobára mógł liczyć jedynie na 600 słowackich nauczycieli, co było ilością zdecydowanie niewystarczającą. Jeszcze gorsza była sytuacja w szkolnictwie średnim, gdzie powinno pracować co najmniej 500 nauczycieli. Tymczasem Słowaków z uprawnieniami do wykładania w gimnazjach znaleziono zaledwie dwudziestu.

W takiej sytuacji trzeba się było odwołać do specjalistów i fachowców z Czech. Ściągnięto ich kilka tysięcy – objęli wszystkie ważniejsze stanowiska. Byli wśród nich różni ludzie: jedni, przejęci ideą wspólnego państwa Czechów i Słowaków, pracowali z dużym poświęceniem, inni szukali okazji do łatwego awansu i wzbogacenia się.

Duże rozgoryczenie wśród Słowaków wywoływał fakt, że przyjeżdżający Czesi dostawali specjalne dodatki za pracę na zacofanych terenach i za rozłąkę z domem, co sprawiało, że ich zarobki były znacznie wyższe. Na dodatek zajmowali mieszkania po wyjeżdżających Węgrach – co ze względów formalnych było normalne, bo gdzieś mieszkać musieli, ale na te mieszkania liczyli też Słowacy.

Jakby nie było dość konfliktów, większość czeskich urzędników nie mówiła i nie pisała po słowacku. Wprowadzali więc do komunikacji język czeski, co wywoływało komentarze, że panowanie węgierskie zostało zastąpione panowaniem czeskim.

Czasem bywało jeszcze gorzej, bo przyjezdni urzędnicy w swej gorliwości traktowali język słowacki jako swego rodzaju czeską gwarę, którą posługują się ludzie niewykształceni, i promowali porozumiewanie się po czesku.

Przyjeżdżający Czesi albo wykształceni w Pradze Słowacy byli w dużej mierze wolnomyślicielami, ateistami i przeciwnikami kościoła katolickiego, co wywoływało dodatkowe konflikty z miejscową ludnością, zwłaszcza gdy niszczyli figurki świętych i walczyli z „panoszeniem się kościoła”. Przyjezdnym czeskim specjalistom i urzędnikom Słowacja zawdzięczała wiele, ale wraz z ich przybyciem pojawiło się też wiele problemów.

Tworzące się dopiero słowackie elity były dość mocno podzielone. Šrobár oparł się w swej działalności na ludziach, związanych ze środowiskiem wychodzącego od 1898 roku pisma „Hlas”. Byli to Słowacy wykształceni w Czechach, liberalni i antykościelni, uważający za swojego przywódcę Tomáša Masaryka.

Na swój sposób oderwali się oni już od życia prostych ludzi na Słowacji. Wszystkie ważniejsze stanowiska na Słowacji objęli ludzie tej orientacji. „Hlasistą” był i Šrobár, i Hodža, i Štefánik. Drugą grupę tworzyli inteligenci katoliccy, skupieni wokół Maticy Slovenskej, których – od miejsca siedziby tej szacownej instytucji – nazywano „Martinskimi”. „Hlasiści” i politycy z Pragi patrzyli na nich z góry jako na nie do końca wykształconych klerykałów, schłopiałych, zacofanych, naiwnych rusofilów.

Wytykali im, że przeżyli jakoś czasy węgierskie i nie siedzieli w więzieniach, co miało oznaczać, że są dotknięci „syndromem służalczości i pokory”. A już zupełnie z lekceważeniem patrzyli na wiejskich proboszczów, choć to przecież w pewnym sensie oni w codziennej pracy duszpasterskiej zachowali słowackiego ducha i język.

Katolicy czuli się zepchnięci na drugi plan. Wśród nich był też ich przywódca Andrej Hlinka. Ten zasłużony i znany powszechnie co najmniej od 1907 roku ksiądz i przywódca był teraz demonstracyjnie marginalizowany; nie zapraszano go na ważne spotkania i do prezydium, a na którejś z narad poproszono go nawet, by wyszedł przed poufną dyskusją.

Oburzało to wielu, bowiem Hlinka, był dla nich symbolem walki o prawa Słowaków i więźniem władz węgierskich. Jeszcze 28 listopada 1918 roku zorganizował on w Rużomberku zjazd słowackich księży z poparciem dla nowopowstałej Czechosłowacji.

Andrzej Krawczyk

MP 9/2010