Żegnamy Przyjaciela

Był wielkim człowiekiem, cieszącym się szacunkiem całego świata, wybitnym dramatopisarzem i eseistą, legendą czechosłowackiej opozycji demokratycznej lat 70. i 80., ostatnim prezydentem Czechosłowacji i pierwszą głową państwa czeskiego. Ale był też skromnym, nieśmiałym i dowcipnym człowiekiem, który znacznie lepiej czuł się wśród ludzi sztuki, wśród przyjaciół niż na wielkich politycznych salonach. Trudno mi oswoić się z myślą, że Václava Havla nie ma już wśród nas.

Znaliśmy się ponad 35 lat, choć przez długie lata nie była to znajomość intensywna. Po pierwszym spotkaniu nastąpiła długa przerwa, bo żaden z nas nie mógł przekraczać granic swego kraju. Pozostawały najwyżej listy i telefony.

Pamiętam, że po wypuszczeniu z więzienia w 1983 roku (odbywał wtedy najdłuższy, 4,5-letni wyrok, który zrujnował mu zdrowie) napisał do mnie podziękowania za polską inscenizację jego trzech najsławniejszych jednoaktówek („Audiencja”, „Wernisaż”, „Protest”) w moim przekładzie pod koniec 1981 roku w warszawskim Teatrze Powszechnym. „Wiadomość, że grają mnie w Warszawie sprawiła mi w więzieniu największą radość” – pisał.

Sam swoje sztuki mógł obejrzeć w czechosłowackich teatrach dopiero kilka lat później i wiem, że ta sytuacja bardzo mu doskwierała. Tekst utworu dramatycznego, choćby najdoskonalszy, jest bowiem zawsze tylko „półproduktem” i swoją pełnię osiąga dopiero na deskach scenicznych.

Pamiętał o tym polskim spektaklu, kiedy w 1990 roku składał w Warszawie pierwszą wizytę jako prezydent i mimo, że miał bardzo napięty program pobytu, to jednak na pół godziny wpadł do Powszechnego, żeby zobaczyć choć 2-3 sceny.

Niedługo później Václav spotkał się na Śnieżce z Lechem Wałęsą – jeszcze wtedy nie prezydentem, tylko przewodniczącym Solidarności. Nie znali się wcześniej, więc trochę się obawialiśmy, że będą się nieufnie „obwąchiwać”.

Stało się jednak inaczej: kiedy na placyku pod schroniskiem wylądowały helikoptery i obaj przywódcy ruszyli sobie na spotkanie, to po chwili zasłoniły im widok zgromadzone tam tłumy widzów. Obaj niewysocy zgubili się w tym tłumie i odnaleźli dopiero po kilku minutach.

Oglądałem z okna schroniska tę scenę jak z amerykańskiej burleski i pękałem ze śmiechu. Na szczęście obaj mieli poczucie humoru i zareagowali tak samo, a kiedy jeszcze na stolikach pojawiły się kufle piwa, wszystkie lody pękły i zaczęła się dobra, przyjacielska rozmowa.

Bywał potem w Polsce często – z oficjalnymi wizytami, czy też by odbierać różne nagrody lub doktoraty honoris causa. Zaprzyjaźnił się z prezydentami Wałęsą i Kwaśniewskim, a także z wieloma, wieloma Polakami. Bardzo często mu wtedy towarzyszyłem, zwłaszcza podczas pobytów nieoficjalnych, bo miał do mnie zaufanie jako do tłumacza.

I choć nigdy nie zajmowałem się tłumaczeniami kabinowymi czy towarzyszącymi, to jego prośba była zawsze święta. W dodatku zawsze czekała mnie nagroda – wieczorna rozmowa przy kuflu piwa czy kieliszku wina, w cztery oczy lub w niewielkim gronie przyjaciół.

Najdłużej byliśmy razem w Krynicy w 2007 roku, kiedy Václav z żoną przyjechał na Forum Ekonomiczne, a my z żoną byliśmy ich opiekunami i przewodnikami. Miałem nadzieję, że schowany w małym pensjonacie trochę odpocznie i zakosztuje różnych uzdrowiskowych procedur, ale niestety już drugiego dnia pobytu dopadło go ciężkie przeziębienie.

Pierwszy antybiotyk nie zadziałał, gorączka nie spadała, pojawiły się kłopoty z oddychaniem i sytuacja stała się poważna. Przestał się już liczyć zaplanowany program – promocja książki „Tylko krótko proszę” w Krakowie i odbiór Nagrody dla Człowieka Europy Środkowej na krynickim Forum – bo najważniejsze było jego zdrowie.

Lekarz proponował szpital, żona Vaška Daša również uważała, że trzeba wyjechać, ale on filuternie do mnie mrugnął i powiedział: „Zaczekajmy do jutra. Jestem pewien, że drugi antybiotyk będzie działał i zrobimy cały program”. I tak się stało. Następnego dnia witał nas rano na balkonie w znacznie lepszym stanie.

Ten szelmowski błysk w jego oczach widziałem po raz ostatni 10 grudnia, czyli tydzień przed jego śmiercią, kiedy w Pradze odbierał Nagrodę Fundacji Jana Langoša. Václav był już bardzo słaby, ale ożywił się wyraźnie siedząc po uroczystości z przyjaciółmi. „Dajcie mi mały kieliszek białego wina, póki Daša nie widzi!” – powiedział do nas w pewnej chwili i mrugnął okiem.

Andrzej Jagodziński
Tłumacz, publicysta, redaktor, dziennikarz (między innymi korespondent „Gazety Wyborczej“ w Pradze i Bratysławie), od 2010 r. dyrektor Instytutu Polskiego w Bratysławie

MP 1/2012