CO U NICH SŁYCHAĆ?
Urodziła się w Polsce w rodzinie polsko-słowackiej. Jej mama – Słowaczka – tak bardzo pokochała Polskę, że nie chciała wracać do kraju przodków. Przeznaczeniem Heleny okazał się ojczysty kraj jej mamy. „Mimo że mieszkam w Koszycach już 56 lat, to czuję się Polką. Niestety, na co dzień nie mam z kim rozmawiać po polsku” – mówi ze smutkiem. Helena jest z zawodu fotografką, a na nasze spotkanie przyniosła bliskie jej sercu zdjęcia.
Zrobić wrażenie na delegacji
Helena przyjechała do Koszyc z mamą w odwiedziny do swojej cioci. Wraz ze swoim ówczesnym adoratorem i słowacką kuzynką wybrali się do kina. „Szliśmy właśnie po ulicy Hlavnej, gdy obok zatrzymał się na motocyklu znajomy mojej kuzynki – Bartolomej” – opowiada.
Tego dnia przypadały jego imieniny, więc solenizant zaprosił ich do baru Jalta. Spotkanie to wspomina z błyskiem w oku. „Mojego adoratora bardzo bolały zęby, nie mógł wymówić ani słowa, co Bartolomej wykorzystał i wysyłał go do domu, by się leczył“ – opisuje z uśmiechem. Po seansie filmowym do lokalu poszła więc tylko z kuzynką. Jakie było jej zdziwienie, gdy na zarezerwowanym dla nich stole zobaczyła dwie flagi: polską i czechosłowacką. Były tam też świeczki i wino.
Dwie godziny (czas seansu filmowego) – tyle zajęło zauroczonemu mężczyźnie przygotowanie wszystkiego, łącznie z przekonaniem kelnera, że potrzebuje specjalnej oprawy, gdyż spodziewa się delegacji z Polski. I trzeba przyznać, że na „delegacji“ zrobił wrażenie. A potem były tańce, zabawa, ale pojawił się problem…
Bariera językowa
„Muzyka głośno grała, więc rozmawialiśmy na tyle, na ile się dało. Nie znałam dobrze słowackiego, więc kiedy Berco pytał mnie o coś, kuzynka tłumaczyła, ja kiwałam głową i to wszystko” – wspomina Helena. I choć wychowywała się w rodzinie polsko-słowackiej, to jej mama nie rozmawiała z córką po słowacku. Jedyny kontakt z tym językiem miała podczas rodzinnych wizyt w Czechosłowacji.
Kawaler do wykarmienia
Podczas zabawy Berco zaprosił Helenę na następny dzień na spacer po Koszycach, ale do spaceru nie doszło z uwagi na zaplanowany jej powrót do Polski. Helena zgodziła się więc, żeby młodzieniec odwiózł ją na dworzec. W tym celu przybył do domu cioci, a tam rodzinne gremium oceniło chłopaka jako bardzo miłego człowieka. „Wszystko im pasowało, stwierdzili jednak, że jest trochę za chudy, więc dopiero jak go wykarmią, będzie wyglądał dużo lepiej” – śmieje się Helena.
Wytelefonowany ślub
Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia? Z jego strony tak. „Nie wyczułam tego, mnie, wtedy 21-latce, nie było w głowie oglądanie się za starszym 29-latkiem, więc nawet go nie zaprosiłam na moje urodziny“ – wspomina pożegnanie na dworcu kolejowym. A jednak Bartolomej przyjechał – jako kierowca kuzynki i szwagra ze Słowacji.
Ta wizyta zmieniła bieg wydarzeń w życiu naszej bohaterki, ponieważ Berco… w obecności rodziny poprosił ją o rękę. I jednocześnie oznajmił, że ślub odbędzie się 25 listopada, czyli półtora miesiąca później! I przez to półtora miesiąca, w każdą środę o godzinie 17 – Helena w Polsce, Berco w Czechosłowacji – przesiadywali na poczcie w oczekiwaniu na telefoniczne połączenie międzynarodowe. Czasami nawet dwie godziny. Przez telefon obgadali wszystko. Ostatecznie 25 listopada 1967 r. powiedzieli sobie sakramentalne „tak”.
Życie w pałacu, życie z bajki?
Mąż Heleny mieszkał w Pałacu Jakabów, ówczesnej siedzibie związku młodzieży, dla którego pracował. Do dyspozycji miał jedno pomieszczenie, które stało się gniazdkiem młodej pary. „Wtedy nie było tam ciepłej wody, prysznica, a toaleta była na korytarzu.
Nie mieliśmy też kuchni, no i często się zdarzało, że ktoś pukał do drzwi, by zaczerpnąć jakichś informacji“ – tak wspomina Helena początki w Koszycach, gdzie brakowało jej tego, do czego była przyzwyczajona. „Mieszkałam w pałacu, ale nie był to pałac z bajki. Jeszcze bardziej doskwierał mi brak przyjaciół i rodziny, nie potrafiłam się dogadać po słowacku ani po węgiersku, którym większość koszyczan się posługiwała“ – wspomina.
Oczywiście, państwo Gerecowie radzili sobie, jak potrafili, przeżywając też piękne i zabawne chwile, jak na przykład wtedy, gdy Berco uczył swoją młodą żonę gotować haluszki. „W tym celu zakupił palnik elektryczny i zademonstrował, jak przygotować słowacki specjał. Zmieszał ziemniaki i mąkę, zrobił ciasto i wrzucił do gotującej wody. Mimo że wyciągnął wtyczkę z kontaktu, urządzenie nadal było gorące, więc wszystko wykipiało!” – śmieje się Helena.
Ciąg dalszy
Młoda mężatka świetnie poradziła sobie ze znalezieniem pracy, miała ukończoną szkołę fotografii w Polsce, więc mogła się realizować w swoim zawodzie jako pracownica Muzeum Wschodniosłowackiego, gdzie pracowała 33 lata.
„Muzeum szukało fotografa i przyjęło mnie z otwartymi rękami, kiedy przedłożyłam dyplom 5-letniej szkoły z maturą – wspomina Helena i dodaje, że to było coś, ponieważ wtedy w Czechosłowacji istniała tylko trzyletnia szkoła fotograficzna bez matury.
„Praca była ciekawa, fotografowałam i dokumentowałam niemalże wszystko: wykopaliska, monety, stroje ludowe, wystawy polityczne, skarby” – opisuje. Dla Heleny praca była bardzo ważna, jednak najważniejsza była zawsze rodzina. Wspólnie z mężem doczekali się dwójki dzieci, mają też wnuki.
Helena związana jest też z Klubem Polskim w Koszycach, uczestniczy w jego spotkaniach, imprezach kulturalnych czy wycieczkach. Niedawno została modelką, a jej portret, obok 21 innych, był prezentowany na wystawie fotograficznej „Veni, vidi, amavi – przybyłam, zobaczyłam, pokochałam“, zorganizowanej przez Klub Polski w Bratysławie.
Przepis na szczęście
Wraz z grupą znajomych Helena i Berco chodzą na długie wycieczki, grają w bowling, często zyskując wyróżnienia w tej dyscyplinie. Prowadzą aktywne życie, któremu nieustannie towarzyszy muzyka.
Na pytanie, co jest ważne w małżeństwie, Helena odpowiada: „Podróże! Przekonałam do nich mojego męża, który wcześniej odwiedzał tylko pobliskie kraje” – wyjaśnia. Razem zwiedzili już wiele zakątków świata, m.in. Włochy, Francję, Hiszpanię, Tajlandię, Singapur, Malezję, a ostatnio Dominikanę. „To ja organizuję wszystkie nasze wyjazdy, dlatego Berco często nazywa mnie swoją małżonką, opiekunką i sponsorką” – śmieje się.
Helena pokazuje mi zdjęcia z różnych krajów, opowiada historie rodziny, rozmawiamy o mężczyznach, o wychowaniu dzieci, o Polsce, o ślubie, o pasjach, o tym, co dla nas ważne. I tak sobie myślę, że kobiety, bez względu na wiek, miejsce urodzenia, wychowania, wcale się od siebie tak bardzo nie różnią.
Kasia Čuha, red., Koszyce
Zdjęcia: Kasia Čuha, archiwum Heleny Gerec