„Monitor Polonijny“ towarzyszył mi od pierwszych dni mojego pobytu w Bratysławie. W dniu 15 kwietnia 1997 roku, kiedy pismo to miało zaledwie dwa lata, obejmowałem funkcję ambasadora RP w RS, zaś dwa dni później na ręce prezydenta RS Michala Kovača złożyłem listy uwierzytelniające.
„Monitor“ wychodził wówczas w dużym formacie, był czarno-biały, ale mimo młodego wieku wcale nie raczkował, co było niewątpliwą zasługą jego ówczesnej redaktor naczelnej pani Danusi Meyzy-Marušiakovej.
Zamieszczane relacje i informacje z życia Polonii i ambasady przeplatały się zawsze ze znacznie ambitniejszymi artykułami o tematyce historycznej lub wspomnieniowej. Śledząc dalsze losy „Monitora“ aż po dzień dzisiejszy, konstatuję, że pani Danuta tej poważnej tematyce pozostała wierna, traktując swój wkład w tworzenie pisma jako misję edukacyjną dla słowackiej Polonii. Jej dorobek z tego zakresu mógłby dziś stworzyć całkiem interesujący tomik.
Dosyć wcześnie zostałem zaproszony do współpracy z „Monitorem“, by opisać własne wspomnienia, szczególnie te, związane z górami, bo one pokazywały, jak nauka pokory, pobrana w ekstremalnych sytuacjach, pomaga w dalszym życiu.
Od samego początku, przez kolejnych ponad sześć lat, a z tego, co obserwuję i czytam, także i obecnie, „Monitor“ miał zawsze taki sam problem – brak dostatecznych środków finansowych.
Bardzo sobie ceniłem zaufanie, jakim darzyła mnie pierwsza „szefredaktorka”, bo dzięki temu udawało się rozwiązywać trudne problemy z pomocą dobrych ludzi, których wspólnie znajdowaliśmy. Zawsze mogliśmy liczyć na życzliwość Stowarzyszenia „Wspólnota Polska“ i polskiego Senatu.
Gorzej bywało z pomocą ambasady. Nie miałem prawa dysponowania środkami finansowymi, przeznaczonymi na wsparcie Polonii, bo jest ono zastrzeżone dla kierownika Wydziału Konsularnego, który – w różnych okresach bywało różnie – nie zawsze chciał się zgadzać ze swoim protokolarnym przełożonym, tzn. ze mną.
Zawsze jednak jakoś dawaliśmy sobie radę, a „Monitor“, choć bywał zagrożony, dzięki stałej dotacji Ministerstwa Kultury RS i tym dodatkowym, skromnym środkom zawsze się ukazywał, choć czasami z opóźnieniami.
„Monitor“ był i jest znakomitym i w zasadzie jedynym środkiem stałej komunikacji bardzo rozproszonej słowackiej Polonii. Dbały o to bardzo starannie wszystkie kolejne redaktor naczelne, z których po pani Danucie Marušiakovej wspominam panią Joannę Matloňovą i obecną Małgosię Wojcieszyńską. Zawsze, kiedy zbliżały się Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok, byłem proszony o złożenie życzeń czytelnikom „Monitora“.
Ponieważ bardzo wiele podróżowałem, spotykając się prawie zawsze z większą lub mniejszą grupką rodaków, wiem, co znaczyło dla nich to pismo, żywo komentowane w czasie takich spotkań.
„Monitor“ zaczął się ukazywać za czasów ambasadorowania mojego poprzednika śp. pana profesora Jerzego B. Korolca, który dobrze znał potrzeby Polonii, pełniąc w latach 1990 – 1993 funkcję konsula generalnego RP w Bratysławie.
To właśnie pan profesor pomógł słowackiej Polonii założyć swoje pismo i dlatego, jak sądzę, każdy kolejny ambasador powinien z całych sił tego skarbu strzec. Napisałem „skarbu”, bo nie da się wycenić wartości „Monitora Polonijnego“ dla Polaków mieszkających na Słowacji. Świadczyły i świadczą o tym listy czytelników, które zawsze z uwagą czytałem.
„Monitor“ w ciągu minionych 15 lat zmieniał swoją szatę graficzną i objętość, ale nieodmiennie był z zasady pismem niezależnym. To także ogromna wartość sama w sobie. Nie był nigdy niczyim organem, a od inwencji i osobistej odwagi kolejnych redaktor naczelnych zależał krytycyzm, wyrażany nawet wobec wydawcy, tj. Klubu Polskiego.
Wolność słowa jest bardzo ważna, bowiem to od niej właśnie zależy autorytet pisma. Na przykładzie niektórych polskich i słowackich wielonakładowych czasopism dobrze widzimy, jak jest z tą niezależnością, będącą niekiedy głębokim, politycznym zaangażowaniem. To śmiertelne zagrożenie dla wolności słowa i niezależności prasy.
„Monitorowi Polonijnemu“ życzę, aby nigdy nie dotknęła go pokusa schlebiania, a pluralizm przedstawianych poglądów towarzyszył jego łamom zawsze.
Bardzo mi się spodobało skuteczne namówienie J. E. Pana Ambasadora Andrzeja Krawczyka do publikowania w „Monitorze“ artykułów historycznych, pisanych przez zawodowego historyka. Dzięki temu pan ambasador jest nie tylko najwyższym przedstawicielem Rzeczpospolitej Polskiej w Republice Słowackiej, ale także człowiekiem, który swoją wiedzę i erudycję bezinteresownie ofiarowuje czytelnikom „Monitora“, a więc tej części rodaków, która z bardzo różnorakich przyczyn żyje poza Polską, dla której pismo to jest comiesięcznym łącznikiem z ich pierwszą Ojczyzną. To trzeba wiedzieć i to trzeba rozumieć.
Niezwykle ważną częścią redakcyjnego dorobku „Monitora“ były i będą relacje z życia Polonii, to znaczy większych lub mniejszych grup rodaków, zrzeszonych np. w oddziałach Klubu Polskiego, ale także opowieści o życiowych losach pojedynczych niezwykle interesujących osób, których nigdy wokół nas nie brakowało – trzeba ich tylko umiejętnie znajdować.
Dla mnie wspaniałe było poznawanie za pośrednictwem „Monitora“ ciekawych rodaków, których los i Opatrzność związały z tą ziemią. W każdym niemal numerze odkrywaliśmy takie osoby, które dzięki odpowiedniej publikacji stawały się osobistościami polonijnymi, o których mówiło się potem i na słowackich i na polskich salonach.
Niech wspomnę tutaj np. naszą od kilku już lat nieżyjącą rodaczkę Panią Marię Holubkovą-Urbasiównę, mieszkankę Trenczyna, której wystawę fotograficzną sprzed I wojny światowej, w 104. rocznicę jej urodzin (dożyła 106 lat, żyjąc na przełomach XIX, XX i XXI wieku) otworzył podczas Dni Polskich, zorganizowanych przez Klub Polski w Pałacu Prymasowskim w Bratysławie, w czasie wizyty oficjalnej ówczesny prezydent RP Aleksander Kwaśniewski.
Wielu z nas dowiedziało się wówczas, że ta wiekowa, niezwykle sympatyczna dama, znana jako najstarsza obywatelka Słowacji, jest w rzeczywistości najczystszej krwi Polką, urodzoną w Cesarstwie Austro-Węgierskim na Zaolziu. Takie relacje czy wywiady z podobnymi osobistościami podnosiły polskiego ducha w środowisku polonijnym.
Nie będę w tym miejscu wymieniać co najmniej dalszej dziesiątki zapamiętanych przeze mnie „znajomości”, zawartych dzięki „Monitorowi”, bo dotyczą one osób żyjących, a niewłaściwa kolejność lub pominięcie kogoś mogłyby sprawić temu komuś niepotrzebną przykrość.
W końcu także role się odwróciły. W roku ubiegłym „Monitor”, a ściślej jego obecna redaktor naczelna pani Małgosia Wojcieszyńska „odnalazła” w Vel’kej Mani, między Vrablami a Šuranami, pewnego polskiego emeryta, który wraz z żoną i wnukami, zakochany w Słowacji, wspominał początki swojej fascynacji tym pięknym krajem. To właśnie Małgosi Wojcieszyńskiej udało się, nie po raz pierwszy zresztą wyciągnąć mnie, bo to o mnie chodzi, na zwierzenia, przechowywane pieczołowicie w zakamarkach duszy.
Poproszony o napisanie tego wspomnienia o 15 latach aktywnego życia „Monitora“ nie jestem więc całkiem obiektywny, ale czy jest to w ogóle możliwe, jeżeli było się i po dzień dzisiejszy jest choćby poprzez czytelnictwo tak bardzo z tym pismem związanym?
Cenię „Monitor Polonijny“ i jego kolejne redaktor naczelne i z całego serca chciałbym, aby, tak jak dotychczas, był to periodyk, wyróżniający się w plejadzie wielu polonijnych pism w świecie swoją specyfiką, charakterem i wartościami.
W czasach wolnego rynku, który czasami nabiera charakteru „wolnej amerykanki”, 15 lat ukazywania się jednego czasopisma zasługuje na uznanie.
My, czytelnicy – życzymy „Monitorowi” wielu, wielu lat w najlepszej kondycji, w doskonałej, graficznej oprawie i w treści – tak jak było to w ciągu minionych 15 lat – niepowtarzalnej, a w gruncie rzeczy rodzinnej i ciepłej. Na zakończenie wypadałoby zaśpiewać „Sto lat”. Ci którzy mnie znają, wiedzą, że czynię to pełnym głosem i z całego serca.
Jan Komornicki
Ambasador RP w RS w latach 1997-2003.