Łukasz Grzesiczak: „Przyrównuję Słowację do swoich kompleksów“

 WYWIAD MIESIĄCA 

„Słowacja. Apacze, kosmos i haluszki“ to tytuł książki Łukasza Grzesiczaka, która wyszła w Polsce jesienią ubiegłego roku. Uważni czytelnicy polskiej prasy zapewne znają tego autora, bowiem relacjonuje on w niej wydarzenia ze Słowacji lub z Czech (pracował np. dla „Gazety Wyborczej“ i „OKO.press“), znają go też czytelnicy „Monitora Polonijnego“, z którym współpracuje od czasu pobytu na słowackim stypendium w Słowackiej Akademii Nauk w Bratysławie w roku akademickim 2008/2009. Potem przyjeżdżał tu wielokrotnie jako dziennikarz, a także w ramach Wyszehradzkich Rezydencji Literackich.

 

Dostałeś kiedyś w twarz na Słowacji?

Nie. O ile dobrze pamiętam, nigdy nic złego mnie nie spotkało ze strony Słowaków.

 

Wiesz, do czego nawiązuję? Do stworzonego przez Ciebie na końcu książki dekalogu, co zrobić, żeby oberwać za prowokacyjne zachowania wobec Słowaków. To nie jedyny bonus, który przygotowałeś dla czytelników, bo jest tam i krzyżówka, i mapka polecanych przez Ciebie lokali w Bratysławie, a także kod QR do słowackiej muzyki na Spotify.

To moja pierwsza książka. Wydawca oczekiwał ode mnie nie reportażu, ale subiektywnego spojrzenia na Słowację, czego wymaga seria podróżnicza. Ja raczej podróżnikiem nie jestem, a Słowację, konkretnie Bratysławę, starałem się poznać głębiej w czasie, kiedy przebywałem tu na stypendium.

Jestem dziennikarzem i za wszelką cenę chciałem uciec od subiektywnych opowieści dając pierwszeństwo faktom. Formuła z bonusami wydała mi się ciekawym zabiegiem, by odpowiedzieć na potrzebę wydawcy, który oczekiwał ode mnie czegoś innego niż reportażu. Chciałem też, żeby moją książkę dało się czytać fragmentami, w dowolnej kolejności i móc wracać do rozdziałów.

 

Jak powstawała Twoja książka?

Obracam się w środowisku, w którym niemal wszyscy piszą. Wydawało mi się, że dla dziennikarza napisanie książki to całkiem prosta sprawa. Bardzo się pomyliłem. Napisałem kilka rozdziałów, które początkowo nic nie łączyło. Poza tym, że były o Słowacji. Nie potrafiłem sobie odpowiedzieć na pytanie, co ma łączyć te opowieści.

 

Jak więc doszedłeś do tego, co i jak napisać?

Po drodze była pandemia COVID-19, ja kilkakrotnie chciałem się poddać i zwrócić wydawcy zaliczkę. Aż w końcu napisałem fragment, który potem posłużył za wstęp. Uświadomiłem sobie, że moje losy i dzieje Słowacji są jakoś metafizycznie połączone. Bywam zakompleksiony, ciągle porównuję się z innymi.

Kiedy chciałem się uczyć czeskiego, trafiłem na lektorat ze słowackiego, bo mój uniwersytet tylko taki oferował. Kiedy chciałem jechać na stypendium do Pragi, na listę rezerwową wpisałem Bratysławę i… wylądowałem na Słowacji. Wtedy uświadomiłem sobie, że chcę napisać o Słowacji jako „tej drugiej”.

Tak napisałem książkę o kraju, w którym dostrzegam kompleksy wobec Czechów. Państwie, które nie może skupić się na sobie, bowiem ciągle nerwowo porównuje się z innymi. Kraju, który zamiast chwalić się swoimi wieloma sukcesami z ostatnich 30 lat, próbuje przekonać siebie i innych, że Cyryl i Metody byli Słowakami. O słowackim poczuciu krzywdy i przekonaniu, że odpowiedzialność leży wszędzie, tylko nie po ich stronie.

 

Chyba każdy porównuje się z kimś lepszym, większym?

Reporter Wojciech Jagielski pisał kiedyś o ligach piłkarskich w dwóch afrykańskich krajach, których nazwy niewiele mi mówią. Zawodnicy z jednego z nich marzyli o grze w kraju sąsiadów. Jagielski puentował, że każdy przecież ma swoje Niemcy. W przypadku Słowaków są to Czesi. Nawet po napisaniu tej książki zorientowałem się, że moje losy pozostały bliskie dziejom Słowacji. Moje promocyjne spotkanie promował plakat, na którym błędnie napisano moje nazwisko. Zrozumiałem, co mogą czuć słowaccy sportowcy, którzy czasami przez pomyłkę usłyszą hymn Słowenii.

 

Jakie najbardziej czułe miejsca zidentyfikowałeś u Słowaków?

Łatwo się generalizuje dla efekciarskiego porównania, a ja tego chciałem uniknąć. Stawiałem na fakty w miejsce subiektywnych opinii. Oczywiście nie da się od nich uciec. Dlatego przed oddaniem książki wydawnictwu pokazałem ją dwóm osobom, z pytaniem, czy nie posunąłem się ze swoimi opiniami za daleko.

Coś Ci wytknęli?

Tak, pojawił się między innymi zarzut, że upraszczam pewne zagadnienia. Zgodziłem się z tym, ale poniekąd taki był mój zamiar, ponieważ pisałem z myślą o Polakach, dla których Słowacja zdaje się być mało znana.

 

Coś zmieniłeś pod wpływem podpowiedzi czy sugestii?

Tak, uratowali mnie przed kilkoma merytorycznymi wpadkami, za co serdecznie im dziękuję. Jednak niektóre uwagi nie dotyczyły faktów, ale opinii przedstawionych w książce. Niektóre z nich też wziąłem sobie do serca. W efekcie złagodziłem swoją – być może za mocno krytyczną – uwagę o twórczości poety Milana Rúfusa.

Może warto dodać, że drugi z czytelników miał o wiele bardziej krytyczny stosunek do twórczości Rúfusa niż ja. Tylko w jednym przypadku uwagi pierwszych czytelników się pokryły. Oboje – niezależnie od siebie – zwrócili uwagę, że we fragmencie poświęconym ślubowi kolarza Petra Sagana i Kataríny Smolkovej zabrakło wzmianki, że para się rozstała. Naturalnie dopisałem tę informację.

 

Jaki jest oddźwięk ze strony czytelników?

Jestem początkującym i nieznanym autorem, więc bardzo cieszy mnie, że mimo tego niektóre media dostrzegły książkę i poświęciły jej recenzje. Przeczytałem w nich sporo miłych rzeczy na temat książki. Bardzo miły jest też odzew od czytelników. Na spotkaniach autorskich czy w prywatnych wiadomościach zwracają uwagę, że dużo się dowiedzieli i o wielu rzeczach nie mieli pojęcia.

O czym na przykład?

O słowackich podbojach kosmosu. Albo o skomplikowanych relacjach czesko-słowackich. Wielu z nich nie wiedziało, że to, co brali jako czeskie, było także w jakimś stopniu słowackie.

 

Do kogo głównie adresowałeś tę książkę?

To książka dla początkujących i średniozaawansowanych. Marzy mi się, że ktoś, kto ją przeczyta, zainteresuje się bardziej Słowacją. Dlatego pod każdym rozdziałem podałem dosyć obszerną bibliografię, by każdy mógł sięgnąć po więcej.

 

Spotkałeś się z negatywnymi ocenami?

Ta książka jest o mojej ogromnej miłości i sympatii do Słowacji, ale – co ciekawe – niektórzy odbierają ją jako bardzo krytyczną wobec tego kraju, co mnie bardzo zaskoczyło. Słowacy to naród, który mnie fascynuje, przez 30 lat istnienia samodzielnej Słowacji wykonali mnóstwo roboty. To przecież pierwszy kraj Grupy Wyszehradzkiej, który przyjął euro! Słowacja rozwinęła się gospodarczo.

Fascynują mnie tu dynamiczne elity kulturalne, naukowe, polityczne. To, że Słowacy potrafili obalić Mečiara, potem Fica, że potrafili wyjść i protestować po zabójstwie dziennikarza Jána Kuciaka i jego narzeczonej archeolożki Martiny Kušnirovej. To, że kochają wolność i są gotowi zrobić wiele, by walczyć o wartości demokratyczne. W mojej ocenie to słowackie umiłowanie demokracji, wolności powinno być tamtejszym towarem eksportowym.

Jednak wracając do krytycznego spojrzenia na moją książkę: jeden z czytelników napisał mi w prywatnej wiadomości na Facebooku, że za słabo eksponuję problem słowackiego ataku na Polskę u boku Hitlera. Nie wydaje mi się, by był to trafiony zarzut. Po pierwsze to nie jest książka historyczna, po drugie na ten temat istnieją rzetelne publikacje, ja w swojej poświęcam temu krótką wzmiankę. Jedna z recenzentek napisała, że w książce jest za dużo polityki. Nie mogę się z tym nie zgodzić. Piszę bardzo dużo o polityce.

Opisujesz cechy Słowaków, czy mógłbyś się pokusić opisać nas – Polaków tu mieszkających. Kiedy tu przebywałeś dłużej, przyglądałeś się nam, czytasz „Monitor“, pisałeś też do niego. Upodobniliśmy się już w czymś do Słowaków?

Chyba jednak zbyt mało Was znam. Oczywiście, znam przede wszystkim przedstawicieli elit kulturalnych wśród Polaków mieszkających na Słowacji. Mam wrażenie, że te słowackie i czeskie elity różnią się od polskich, gdy porównam na przykład protesty. Po zabójstwie Kuciaka pisałem sporo o Słowacji, przyjeżdżałem tu, obserwowałem, co się działo. Zaskoczyło mnie to, że elementem antyrządowych manifestacji jest śpiewanie hymnu.

Śpiewało się hymny zarówno podczas manifestacji przeciwko Ficowi, jak i Babišowi oraz Zemanowi. I w Bratysławie, i w Pradze podkreślano, że trzeba zachowywać się slušne, przyzwoicie i nikt nie używał wulgaryzmów. Na protesty przychodziły rodziny z dziećmi! W Polsce podczas protestów słychać było wulgarne piosenki. Trudno mi sobie wyobrazić, by na antyrządowych protestach przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu śpiewano hymn. No i więcej jest u nas podczas nich agresji.

Wydaje mi się, że przedstawiciele demokratycznych elit na Słowacji i w Czechach różnią się od tych polskich. Mniej w nich agresji, bardziej próbują przemawiać koncyliacyjnie, odwołują się do wartości. I kiedy spotykam Polaków na Słowacji, rozmowy o polityce przypominają mi bardziej te Słowaków czy Czechów. Nie ma odczłowieczania wrogów politycznych. Może się trochę zesłowacczyliście?

 

W książce wspomniałeś jedyną Polkę mieszkającą na Słowacji, czyli mnie, odwołując się do jednego z moich wywiadów publikowanego na łamach „Monitora“. Dużo więcej miejsca poświęciłeś pewnej Słowaczce mieszkającej w Polsce. Dlaczego taki brak symetrii?

Zaskoczyłaś mnie. Nie uświadomiłem sobie tego, choć zdawałem sobie sprawę, że dużo mniej miejsca poświęciłem kobietom. Rzeczywiście opisuję historię Júlii Masnicovej, słowackiej akordeonistki mieszkającej w Krakowie. Chciałem, by opowiedziała, jak Słowacy patrzą na Polskę. Pisząc o polskiej mniejszości, wspomniałem też Juraja Marušiaka i Michala Vašečkę, których rodzinne losy są związane z Polską. Ten polski głos ze Słowacji chyba rzeczywiście nie zabrzmiał w mojej książce aż tak dobitnie, ale on został wypowiedziany przez Weronikę Gogolę, która przecież napisała książkę „Ufo nad Bratysławą“.

 

Wiedzieliście, że każde z Was pisze książkę o Słowacji? Kto pierwszy wpadł na taki pomysł?

Pisałem moją książkę bardzo długo, jeszcze przed pandemią podpisałem umowę z wydawnictwem, ale wydaje mi się, że Weronika Gogola zaczęła pisać wcześniej niż ja. W wywiadach, które czytałem na długo przed premierą, zapowiadała, że taka książka wyjdzie.

 

Twoja książka jest odpowiedzią na tę jej? Na to, czego zabrakło u niej?

Nie! Zrobiłem wszystko, żeby tej książki nie przeczytać. Nie chciałem się sugerować. Owszem, czytałem wywiady. Znajomi mi opowiadali o jej książce i im więcej mi o niej mówili, tym bardziej się bałem, że coś ukradnę z jej pomysłów. Podczas przedsięwzięcia „Kino na Granicy“ prowadziłem nawet panel z udziałem Weroniki Gogoli, Wojciecha Jagielskiego i Lukáša Onderčanina. Tematem dyskusji nie była książka Weroniki Gogoli, ani Słowacja, ale podejścia reporterów do prawdy.

 

Do tej pory nie czytałeś jej książki?

Nie, ale chcę przeczytać. Ktoś mi zwrócił uwagę, że u Weroniki jest coś na temat słowackich programów typu talent show i przeraziłem się, że nieświadomie wykorzystałem ten sam temat. Ty czytałaś obie te książki – jest w nich to samo?

 

Nie, każda z nich jest inna, choć obie o Słowacji. Na przykład u Weroniki bardzo mi się podobał reportaż z zawodów Grupy Wyszehradzkiej w kopaniu grobów, u Ciebie relacja z odwiedzin w romskiej dzielnicy Luník IX w Koszycach. Wtedy, razem z Tobą poczułam strach, który tam opisujesz. Masz przechodzoną całą Słowację wzdłuż i wszerz?

To jest książka mocno bratysławskocentryczna. Ja nie chodzę po górach słowackich, nie jeżdżę na nartach, nie opisywałem tego, na czym się nie znam. Dlatego na próżno szukać tam czegoś o tatrzańskich szlakach, zamiast tego sporo piszę o słowackiej polityce. Choć sam nie wiem, czy dobrze zrobiłem?

 

Dlaczego?

Początkowo chciałem, by tytuł tej książki brzmiał – „Słowacja. Ta druga”. Co w moim mniemaniu miało ilustrować, że patrzę na Słowację z punktu widzenia jej kompleksów wobec Czech. Okazało się, że taki tytuł może być niezrozumiały dla wielu czytelników. Potem myślałem o „Słowacja. Haluszki, kosmos, polityka”. Wtedy wydawca mi powiedział, żebym z tego zrezygnowa;, bo ludzie polityki nie lubią, a książki o polityce słabo się sprzedają.

 

A jak się sprzedaje?

Nie mam pojęcia, pewnie dowiem się w swoim czasie. Jestem początkującym autorem, który napisał książkę na dość mało popularny temat. Nikt nigdy przed nikim nie udawał, że będzie z tego bestseller.

 

Dajesz się lubić za tę szczerość!

Pewnie są tacy, co mnie nie lubią. Wiesz, ja długo pracowałem w Wydawnictwie Literackim i widziałem, co czeka nieznanych autorów na targach książek – brak zainteresowania. I widziałem też, co się robi, by zapewnić im tam publiczność.

 

Co się robi?

To są trudne chwile, bowiem w jednym miejscu zbiera się kilka setek autorów. Taki początkujący znajduje się w niezręcznej sytuacji. Są przecież gwiazdy, które przyciągają publiczność. Do tych mniej znanych niekiedy próbuje się „zaciągnąć” czytelników, rozdając kolegom z innych wydawnictw książki danego autora i prosząc, by przyszli po autograf. Za wszelką cenę chciałem tego uniknąć. Po co stresować siebie i innych? Znam swoje miejsce w szeregu. Na żadne targi książki nie pojechałem.

 

Kto przychodzi na Twoje spotkania autorskie? Wiem, że takie się odbywają, nawet w jednym wzięłam udział online.

Złośliwi mogliby odpowiedzieć, że mama i kilku znajomych. Na całe szczęście nie jest aż tak źle. Niespodziewanie okazuje się, że Słowacja ludzi ciekawi i czytelnicy chcą o niej rozmawiać. Te spotkania autorskie są ogromnie miłe, jako dziennikarz nigdy wcześniej takiego czegoś nie doświadczyłem. Choć bywają i trudne momenty.

Dlaczego?

Podczas spotkania ze studentami na Uniwersytecie Jagiellońskim, które było otwarte dla publiczności, komentowałem wyniki wyborów parlamentarnych na Słowacji, nie szczędząc krytyki pod adresem Ficy. W pewnym momencie ze spotkania wyszła para polsko-słowacka. Zestresowałem się, że to odpowiedź na moje krytyczne słowa o nowym premierze. Na szczęście po spotkaniu podeszli do mnie ci Słowacy, którzy na sali zostali, pogratulowali mi i przekazali, że ci, którzy wyszli, też byli zadowoleni, tylko mieli jakieś inne obowiązki. Wtedy spadł mi kamień z serca.

 

Łatwiej jest Ci zadawać pytania, czy na nie odpowiadać?

Wiadomo, że zadawać!

 

Po tych dwóch książkach nastanie moda na Słowację?

Szczerze? Jestem sceptyczny. Czy po „Złotych piachach” Sylwii Siedleckiej i książce „Bułgaria. Złoto i rakija” Magdaleny Genow zrobiła się w Polsce moda na Bułgarię? Nie sądzę. A przecież Bułgarzy mają Georgija Gospodinowa, być może przyszłego laureata literackiego Nobla.

 

Boisz się teraz o Słowację?

Słowacy w przeszłości wielokrotnie pokazali, że cenią wolność i wartości demokratyczne. I tym razem dadzą sobie radę. Naturalnie śledzę sytuację polityczną w Bratysławie i nie napawa ona dziś optymizmem. Jednak mam wrażenie, że my, dziennikarze, często mamy skłonność do dramatyzowania i przesady.

 

Obserwujesz z polskiej perspektywy walkę między Wschodem a Zachodem na Słowacji, jak myślisz, co zwycięży?

Wydaje mi się, że ani Słowacja nie była tak „progresywna”, jak się wydawała wielu po wygranej Zuzany Čaputovej, ani nie jest taka „wschodnia”, jak się jawi niektórym teraz po zwycięstwie Roberta Ficy.

Małgorzata Wojcieszyńska

Zdjęcia: materiał promocyjny Wydawnictwa Poznańskiego

MP 2/2024