Za nami pierwsze oficjalne spotkanie Słowaków, Czechów i ich polskich przyjaciół, które odbyło się 16 grudnia w Sopocie. Podobne spotkania, w których uczestniczą zwłaszcza przedstawiciele nowej emigracji i ich znajomi, od ponad roku są organizowane w Krakowie, gdzie mieszka największa słowacka społeczność.
Ich inicjatorem jest Miloslav Slávik, Słowak mieszkający od kilku lat w Krakowie, który prowadzi blog „Život v Poľsku” i aktywizuje żyjących tam Słowaków. Można powiedzieć, że integracja nowej słowackiej emigracji jest lustrzanym odbiciem działań prowadzonych przez Klub Polski na Słowacji. Warto zatem przyjrzeć się zarówno tym spotkaniom, jak i samej społeczności.
O tym, że grupy Słowaków mieszkają w Krakowie i Warszawie, wiadomo nie od dziś. Ale Trójmiasto? Można by pomyśleć, że są to jedynie pojedyncze osoby, a jeśli już, to może kilku słowackich marynarzy, którzy studiowali nawigację w Gdyni.
Marynarzy akurat na spotkaniu nie było, studentów nawigacji również nie (aczkolwiek kilka osób ze Słowacji uczy się w Gdyni morskiej profesji). Było za to ok. 30 osób, głównie w wieku 30-50 lat, przeważnie ze Słowacji, w mniejszej liczbie z Czech. Część z nich mieszka w Trójmieście już po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat, byli i tacy, którzy przeprowadzili się do Gdańska dwa, trzy lata temu.
Jaki jest charakter nowej emigracji? Dlaczego przyjechali do Polski? Mniej więcej dlatego, dlaczego Polacy przeprowadzają się do Bratysławy – głównie to praca w międzynarodowych korporacjach (tych w Gdańsku nie brakuje), zwłaszcza na pozycjach, w których wymagany jest język słowacki.
Ale nie tylko, bo sporo osób podjęło w Gdańsku pracę niezwiązaną z językiem słowackim, zwłaszcza w branży IT. Podobnie jak wśród Polaków na Słowacji i tutaj standardem są mieszane małżeństwa. Dlaczego zatem Trójmiasto, a nie Kraków, Warszawa czy Wrocław?
Niemal każdy chwali sobie stolicę Pomorza jako wymarzone miejsce do życia: z jednej strony morze, z drugiej las, dużo zieleni – jest gdzie spacerować. I czyste powietrze – w Polsce niestety towar deficytowy. Ale są też minusy – niemal każdy narzeka na to, że jest daleko na Słowację i w góry, zupełnie inaczej niż z Krakowa czy Wrocławia.
Problemem trójmiejskich Słowaków są też fatalne połączenia transportem publicznym na Słowację, a zwłaszcza absurdalny fakt, że na Słowację nadal trzeba jechać tranzytem przez Czechy – bezpośrednich połączeń kolejowych bowiem nie ma, a te lotnicze zlikwidowano (Gdańsk-Poprad i Gdańsk-Wiedeń, wspominane na spotkaniu z nostalgią).
Samo spotkanie odbyło się w przedświątecznej atmosferze w niesamowitym miejscu – drewnianej kolibie góralskiej tuż obok plaży nadmorskiej w Sopocie – Kamiennym Potoku. Trudno o bardziej słowacki akcent, przypominający rodzinne strony, choć oczywiście nie wszyscy pochodzą z tej górskiej części Słowacji – wśród Słowaków w Trójmieście są też osoby z naddunajskiego południa.
Restauracja Koliba już na trwałe wrosła w krajobraz Sopotu i nikogo nie dziwi drewniana góralska chałupa tuż nad brzegiem morza. Górali ciągnie nad Bałtyk, a mieszkańców Wybrzeża w Tatry. Jest nawet taka anegdota, że Kaszubi to górale, którzy spóźnili się w Gdyni na statek do Ameryki. I tak już tu zostali, podobnie jak trójmiejscy Słowacy.
Gości zaszczycił swoją obecnością konsul honorowy Republiki Słowackiej w Sopocie Jerzy Leśniak. Było dobre jedzenie i picie, prezenty od Świętego Mikołaja i quiz o Słowacji i Czechach, który rozruszał towarzystwo i pomógł w integracji. Uczestników było w sam raz – frekwencja dopisała, a równocześnie każdy z każdym mógł się zapoznać, porozmawiać. Spotkanie w Sopocie miało zdecydowanie bardziej kameralny charakter niż analogiczne wydarzenie, które dwa dni wcześniej odbyło się w Krakowie i w którym uczestniczyło około stu osób.
Jakub Łoginow