Ciężkie życie, taki los…

 BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI 

Joanna Kuciel-Frydryszak to autorka, na którą zwróciłam uwagę już jakiś czas temu. Wnikliwie i bez upiększeń porusza w swoich książkach tematy społeczne, skupiając się na życiu kobiet ostatniego stulecia. Jej najnowsza publikacja – „Chłopki.

Opowieść o naszych babkach” – brawurowo zawojowała scenę literacką tego lata, podbijając serca czytelniczek i czytelników szczerością opisu oraz powściągliwością relacji, choć tematyka tej opowieści jest niełatwa, oj nie. Autorka postanowiła bowiem prześledzić i spisać historie mieszkanek wsi, które żyły na ziemiach polskich przed wiekiem.

Chłopki – kobiety wsi od wczesnego ranka do późnej nocy pracujące, by przeżyć i stworzyć chociaż podstawowe warunki do życia rodziny. Przyzwyczajone do pracy ponad siły od wczesnych dziecięcych lat. Wydawane za mąż jako dodatek do posagu, rodzące kolejne dzieci i próbujące pogodzić niekończące się wymagania najbliższego otoczenia.

Te kobiety to nasze przodkinie, babki, prababki, gdyż według danych statystycznych w dwudziestoleciu międzywojennym na wsi mieszkało ponad trzy czwarte ludności Polski, a chłopi stanowili najliczniejszą warstwę społeczną. Nawet robotnicy, żyjący wówczas w miastach, mieli w większości chłopskie pochodzenie.

W odzyskanym na nowo kraju miliony ludzi funkcjonowało w skrajnej biedzie, wręcz nędzy. Wiejskie gospodarstwa były małe i niewydajne, a jeszcze dodatkowo dzielono je między członków rodziny, gdy młodzi po ślubie chcieli „iść na swoje”. W tych warunkach nie sposób było godnie żyć, a tym bardziej myśleć o rozwoju czy zapewnieniu sobie wypoczynku i rozrywki. Losy wiejskich kobiet na ogół były tragiczne, a jedynie przypadek decydował o poprawie ich sytuacji.

Autorka „Chłopek” z wielką uważnością prowadzi swoją opowieść. Do drobiazgowej narracji dołącza listy, relacje i inne świadectwa konkretnych postaci.  Poznajemy ich historię opowiadaną głosem córek, wnuczek i są to bardzo wzruszające momenty. Dowiadujemy się, jaki wymiar miała bieda wiejskiej codzienności. Kiedy małe dzieci wysyłano do pracy, odbywało się to kosztem edukacji.

Młode dziewczęta często marzyły, by zostać nauczycielkami, lecz fantazje o życiu innym niż harówka wokół domu, kończyły się w momencie, gdy wydawano je korzystnie za mąż. Korzystnie dla rodziny oczywiście. A później radziły sobie, jak umiały, nierzadko ocierając się o zabobony i przyzwyczajenia. Rodziły dzieci, z których wiele umierało, i pracowały, pracowały, pracowały…

Lektura „Chłopek” wiele wnosi do wiedzy na temat dwudziestolecia wojennego w Polsce. Pokazuje, jaką siłą jest edukacja, nie tylko w zakresie szkolnym, ale też medycznym i organizacyjnym. Bardzo duże wrażenie zrobiły na mnie opisy aktywistek, które uczyły wiejskie kobiety sztuki gotowania, porządkowania oraz uprawy warzyw i utrzymania estetyki wokół domu – i jak świetną robotę wykonały. Po raz kolejny można dojść do wniosku, że w naszej kulturze zaradna kobieta jest siłą napędową niejednego przedsięwzięcia, począwszy od domowego ogniska.

Po przeczytaniu tej książki przyszło mi do głowy pytanie: Jakie jest nasze „dziedzictwo”, ta spuścizna, którą otrzymaliśmy wraz z doświadczeniami przodków? Czy kult pracy, rozumiany jako codzienna harówka, nie sprawił, że niejako w genach mamy zapisany przymus nieustającej domowej aktywności i robienia czegoś, by inni byli zadowoleni? To taka tradycja, mógłby się ktoś oburzyć, ale czy aby na pewno musimy ją kultywować? Prawo do wypoczynku, podziału obowiązków i zwykłego cieszenia się życiem – to taki niezbędnik współczesnej kobiety, miejskiej lub wiejskiej, bez znaczenia – byle nie zapracowanej do granic możliwości.

Agata Bednarczyk

MP 10/2023