OKIENKO JĘZYKOWE
Chyba się zestarzałam. Mimo że jestem polonistką i językoznawczynią z wieloletnim doświadczeniem, staram się obserwować nasz język ojczysty i zachodzące w nim zmiany, to – przyznaję – niekiedy nie nadążam i nie rozumiem tej współczesnej polszczyzny. Zwłaszcza gdy posługują się nią ludzie dużo młodsi ode mnie w sytuacjach nieoficjalnych. Oczywiście, młodzi zawsze mieli i nadal mają jakiś swój slang, który stanowi o ich przynależności do danej grupy wiekowej.
Swój język jako młodzi mieli nasi rodzice, dziadkowie, mają go też nasze dzieci i wnuki. Ale w czasach obecnych cechą charakterystyczną tej odmiany polszczyzny jest jej szybka zmienność. Coś, co jeszcze wczoraj było trendi/jezzi, dziś już jest passé. Przykładem może być Młodzieżowe Słowo Roku 2022 – essa, o którym pisałam w lutowym numerze naszego pisma (MP 2/2023).
Młodzi włączają do swojego systemu leksykalnego słownictwo tworzone na bazie portali internetowych, serwisów społecznościowych, komunikatorów, piosenek, różnych subkultur. Są pod tym względem bardzo kreatywni, a efekty ich językowych kreacji często przechodzą do innych językowych odmian środowiskowych i języka potocznego.
Szczególnie podatni na wspomniane zmiany w języku są osoby zatrudnione w wielkich korporacjach, w których komunikacja odbywa się po angielski. Kiedyś stereotypowy Polak angielskiego nie znał, dziś jest to drugi (a niekiedy i pierwszy) język polskiej młodzieży, która posługuje się nim bez żadnych zahamowań, często na co dzień.
Częściej jednak w komunikacji wykorzystuje swoistą mieszankę polsko-angielską – najczęściej są to angielskie pożyczki, odmieniane według polskich paradygmatów fleksyjnych, np. dednąć – dead ‘martwy’, pałerowy – power ‘siła’, apdejtować się – update ‘poprawiać, ulepszać’, ajsy – eays ‘oczy’, pikczersy – pictures ‘obrazki’, lub polskie leksemy (często skracane) upodobnione do angielskich, np. dzięx ‘dziękuję’, spox ‘spokojnie’.
Angielskie wpływy widać wszędzie. Nie, nie jestem im przeciwna, bo i nawet gdyby, to i tak nie miałoby to znaczenia. Mało tego, rozumiem, że jest to pewna cena za globalizację językową, bowiem od dawna wiadomo, że angielski to swoiste esperanto, pomagające porozumieć się ludziom na całym świecie. Ale stawianie go ponad język ojczysty to duża przesada.
Dokonując doboru słów, często preferujemy te pochodzenia angielskiego. Wczoraj np. przeczytałam w jakimś wpisie internetowy, iż „…uczeń zrobił duży progres…” (zamiast postęp), z kolei w artykule popularnego dziennika znalazłam zdanie: „Z każdym mamy inne flow: z jednym można porozmawiać na każdy temat, drugi ma doskonałe poczucie humoru…” (zamiast nić porozumienia, przyjemność obcowania).
Dopóki to język młodych, to nie mam uwag. Ba, nawet podziwiam inteligencję, spostrzegawczość, humor, zdolności obserwacyjne twórców owych wymysłów językowych, ale… oni szybko dorastają, zasilając szeregi przedsiębiorców, prawników, lekarzy, bankowców czy nauczycieli i często nie potrafią się wyzbyć starych przyzwyczajeń.
A jak trafią do korporacji, to szybko ulegają jej specyficznemu językowi, który służy do codziennej komunikacji. Dotyczy to też polonistów, którzy – wg znalezionego w Internecie mema – „uczą się języka polskiego w podstawówce, szkole średniej, potem idą na polonistykę – w sumie daje to jakieś 17 lat nauki – a potem muszą na ASAP-ie spotkać się z Executive Menagerem na conference callu, pójść na briefieng z CEO, naszkicować projekt na whiteboardzie, podesłać draft eventu przed następnym brainstormingiem i gdzieś in between znaleźć breake’a na lunch z friendem”.
I nad tym boleję, ale… wierzę, że polszczyzna poradzi sobie i z tym problemami. Robi to przecież nieustannie od swojego zarania.
Maria Magdalena Nowakowska