PIĘKNA TRYDZIESTOLATKA
Oddajemy w Państwa ręce kolejne wspomnienia, związane z jubileuszem Słowacji. Tym razem głos oddajemy naszemu grafikowi – jednemu z założycieli słowackiego dziennika SME.
„Stanley idziesz z nami?” – zapytał mnie jesienią 1992 r. Alex Fulmek, zastępca redaktora naczelnego gazety „Smena”, gdzie wtedy pracowałem. Ponieważ mam dobrą intuicję i na większość propozycji reaguję pozytywnie, zgodziłem się bez wahania. Jako jeden z pierwszych przeszedłem na „drugą stronę”.
Wtedy oczywiście nie miałem pojęcia, co nas czeka i że ta grupka entuzjastów (było nas 49) zbuduje coś wielkiego. Dziś SME jest kolosem. Trzydziestolecie Słowacji nierozłącznie kojarzy mi się z trzydziestoleciem SME. Widok wypełnionego po brzegi Słowackiego Teatru Narodowego robi wrażenie.
Siedemnastego stycznia tego roku zebrali się tu ci, którzy w jakiś sposób związani byli z dziennikiem SME. Jest też prezydentka Słowacji Zuzana Čaputová, są inni politycy, dyplomaci, ludzie ze świata kultury i mediów. Są też uroczyste przemówienia, chociaż bez patosu.
Na scenie szef wydawnictwa Alexej Fulmek spontanicznie i z humorem wspomina tych 30 lat. Później spotykam moich byłych kolegów – „smeczkarów“. Jest to samo flow, jak wiele lat temu – porozumienie bez słów, no i wspomnienia tamtych dni.
Od Smeny, przez Prácę, Nový Čas do SME
Pierwszą rzeczą, którą zrobiliśmy po wyjściu ze Smeny, było spotkanie redakcyjne w kawiarni na pl. Šafárika. Tam uzgodniliśmy, jakie teksty powstaną, a z kolegą, drugim grafikiem, przygotowaliśmy projekt czterostronicowej wkładki, która potem została włożona jako dodatek do dziennika „Nový Čas”.
Przygotowaliśmy go w dziale graficznym dziennika „Práca”. Dodatek ten był prekursorem SME.Taka solidarność panowała wówczas wśród dziennikarzy! Następnie, 15 stycznia 1993 r., ukazało się pierwsze wydanie gazety „SME”. Tego wieczoru wszyscy członkowie redakcji udali się podekscytowani do drukarni.
Pożegnania
Kilka dni później namówiłem moją mamę, żeby dołączyła do zespołu redakcyjnego. Była znakomitym redaktorem językowym. Potem często widywałem, jak prowadzi dyskusję na temat ortografii, stylistyki czy błędów rzeczowych z różnymi redaktorami gazety.
Często na jej „dywaniku“ bywał redaktor naczelny SME Karol Ježík, z którym toczyli emocjonujące dyskusje na temat języka słowackiego. Czasami, gdy odwiedzałem mamę w jej mieszkaniu, znajdowałem SME z naniesionymi na czerwono poprawkami – wszystko po to, by następnego dnia na zebraniu redakcyjnym omówić błędy w tekstach, popełnione podczas jej nieobecności.
Czuwała nad poziomem i strzegła poprawności językowej nawet wtedy, gdy nie pracowała. Było to jej ostatnie miejsce pracy, a dla redakcji była pierwszym pracownikiem, który odszedł na zawsze. W 1997 r. w bratysławskim krematorium w pięknym przemówieniu żegnał ją wzruszony do łez Karol Ježík. Rok później żegnaliśmy jego.
Między młotem a kowadłem
W pierwszych miesiącach działalności czuliśmy się, jakbyśmy byli między młotem a kowadłem. Z jednej strony negatywna presja środowisk rządowych, co powodowało, że czułem się trochę jak konspirator. Nie do końca wiedziałem, co się wydarzy, a trzeba powiedzieć, że w tym czasie wszędzie działy się dziwne rzeczy.
Ale wiedziałem, że jestem na właściwym miejscu, po właściwej stronie! Z drugiej strony entuzjazm i wsparcie ze strony czytelników. Często się zdarzało, że ludzie w dowód wdzięczności i nadziei na lepsze jutro przynosili nam do redakcji ciastka lub owoce. Takie to były czasy!
Jak rodzina
Wspierało nas też wiele podmiotów gospodarczych. W tamtych czasach bardzo popularne było określenie „bartel”, więc podczas podróży służbowych korzystaliśmy z samochodów z wypożyczalni. W taki sposób załatwiałem redakcyjny wyjazd na narty do Jasnej czy wycieczki dla dzieci minibusem.
A wszystko to za reklamę w naszej gazecie.Powstanie SME, wymuszone przez Mečiara po przejęciu przez niego kontroli nad dziennikiem „Smena”, w którym wszyscy pracowaliśmy wcześniej, scaliło nas. Byliśmy jak wielka rodzina. Zwłaszcza, gdy redakcja przeniosła się na ul. Mýtną, gdzie do dyspozycji mieliśmy przytulne podwórko, na którym latem odbywały się redakcyjne zebrania, a nierzadko także różne imprezy.
Rodzinne wybryki
Karol Ježík co roku na swoje urodziny gotował dla wszystkich gulasz, mimo że był wegetarianinem. Dla siebie gotował oddzielnie, w małym garnuszku – wegetariański. Naprzeciwko była knajpka, do której wyskakiwaliśmy podczas krótkich przerw między wydaniami i jeszcze bardziej zacieśnialiśmy więzi.
Pracowaliśmy w kiepskich warunkach, ale stanowiliśmy bardzo grupę kreatywnych, inteligentnych i pełnych pasji ludzi.Spotykały nas też różne przygody. Do tych zabawnych należy ta, kiedy to któregoś dnia jeden z kolegów przyszedł do pracy ze swoimi małymi synkami – rozrabiakami.
Jeden z nich dostał się do pomieszczeń redakcji i jakimś cudem udało mu się wyłączyć redakcyjny serwer. Spowodowało to ogromny chaos. Praca stanęła i trzeba było wezwać firmę, która wszystko naprawiła. Tego dnia SME ukazało się nieco później niż zwykle.
Minus pięćset
Zawsze wspaniale nam się współpracowało z reporterem Jurem Mravcem. Może dlatego, że mamy to samo poczucie humoru, estetyki i mamy podobny gust muzyczny. Czasami to nasze, może trochę ekscentryczne spojrzenie na rzeczywistość, nie znajdowało zrozumienia w oczach redaktora naczelnego, który tak widziany przez nas świat próbował dopasować do wcześniej ustalonych ram redakcyjnych.
Wiedzieliśmy, że jeśli sobie z Jurem pofolgujemy, puścimy wodze fantazji, spotka nas kara – finansowa w wysokości 500 koron. Czasami tak bardzo bawiła nas ta nasza fantazyjna wizja, że od razu ustalaliśmy, że danego dnia pracujemy za minus pięćset. Ku zdziwieniu redaktora naczelnego, który następnego dnia brał do ręki SME, wyglądające (znowu) nie tak.
Pionierskie czasy a dziś
Hasło „dziennik SME“ otwierało wówczas wiele serc. Udało mi się nawet zorganizować własne wesele za dobrą cenę, dzięki przychylności właściciela restauracji, który dowiedziawszy się, że jestem redaktorem SME, od razu wyraził wsparcie dla naszej pracy redakcyjnej i zaoferował zniżki.
Były to czasy pionierskie w pozytywnym i negatywnym tego słowa znaczeniu. Tak to wyglądało na początku słowackiej państwowości. To była trochę taka wolna amerykanka. W ciągu trzydziestu lat na Słowacji wiele się zmieniło, choć nadal czujemy, że jesteśmy dojrzewającą demokracją. Życzę nam więc, aby zapanowała tu przyzwoitość i tolerancja. By ta nasza Słowacja piękniała z dnia na dzień w swoim rozwoju.
Stano Stehlik