Koncert z ławeczką w tle

 CZUŁYM UCHEM 

Nie jestem krakusem. Tego faktu nie da się podważyć. Można go naginać, co czasem robię dla kaprysu. Fakt jednak pozostaje faktem – nie jestem krakusem. I nie zmieni tego szczery sentyment do Krakowa, kilka lat spędzonych na Pędzichowie czy pomieszkiwanie na Brackiej. Ewa Demarczyk była krakuską, Andrzej Zaucha był krakusem, jest nim również Andrzej Sikorowski.

Czy jednak urodzony w Warszawie, a zmarły w Krakowie Piotr Skrzynecki był krakusem, czy nim nie był? Bo z kolei urodzony w Krakowie, a przez przypadek zmarły w Warszawie Zbigniew Wodecki krakusem był na pewno. Jeżeli za główne kryterium weźmiemy miejsce urodzenia, to Skrzynecki krakusem nie był, a jeżeli stał się nim przez zasiedzenie, to może jest nadzieja i dla mnie, że pewnego dnia również stanę się krakusem, takim krakusem sentymentalnym.

À propos Wodeckiego. Spacerowałem sobie ostatnio po Wawelu. Od strony Wisły to było, więc możecie sobie wyobrazić ten widok na rzekę, bulwar Poleski, Jubilat i Kopiec Kościuszki. Wy możecie, ja z powodu mgły musiałem. Szedłem tak sobie zamyślony i potykałem się o wawelski bruk, gdy nagle sznur myśli przerwał mi refrenem piosenki Zacznij od Bacha.

Skąd się wziął? Chwilę trwało, zanim zdałem sobie sprawę, że się nie przesłyszałem, że to rzeczywisty dźwięk, słaby, ale jednak. Udałem się za nim. Doszedłem do barierki, spojrzałem w dół na bulwar – Czerwieński tym razem – i zobaczyłem ławeczkę, a przy niej grupkę ludzi słuchających słynnej trąbki. Zacznij od Bacha, potem Z Tobą Chcę Oglądać Świat – same kawałki Wodeckiego. Długo tam stałem.

Zbigniew Wodecki jakkolwiek wielkim artystą był – to jest fakt niepodważalny – nie ma przepastnej dyskografii. Jego największe przeboje były wydawane jako single. Debiutancki album firmowany jego imieniem i nazwiskiem wydany został w 1976 r., ale nie o nim będzie mowa, ale o ostatnim albumie, wydanym za życia artysty, który jednak jest de facto tym debiutanckim. Jak to możliwe, spytacie?

Gdy muzycy zespołu Mitch and Mitch, jednego z najoryginalniejszych bandów w Polsce, usłyszeli debiutancki album Zbigniewa Wodeckiego, katowali go przez lata – nie Wodeckiego, ale album, o którym on sam już zapomniał. W końcu pojawił się pomysł współpracy i ponownej rejestracji zawartości płyty w formie koncertu, który ostatecznie został zarejestrowany 30 kwietnia 2014 roku w Studiu Koncertowym Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego z udziałem 43-osobowej orkiestry, natomiast sama płyta z nagranym materiałem ukazała się 15 maja 2015 r.

Nosiła tytuł 1976: A Space Odyssey i z miejsca stała się wydarzeniem muzycznym roku. Uzyskała też status platynowej płyty, co oznacza, że sprzedano ponad 30 tys. jej egzemplarzy! O samym nagraniu nie będę się rozpisywał. Trudno jest uchwycić żywiołowość, luz i poczucie humoru Mitchów oraz chemię, która pojawiła się między nimi a Zbigniewem Wodeckim. Szkoda tylko, że tych koncertów nie mogło być więcej.[1]

A ze wspomnianą ławeczką wiąże się jeszcze inna historia. Dawno, bardzo dawno temu, siedzieli na niej chłopak i dziewczyna. Był wieczór, było zimno, trochę dżdżysto, jakaś połowa listopada. Spostrzegawczy przechodzień widział od razu, że na ławeczce dzieje się coś ważnego, coś się rodzi, coś zaczyna. Trwały pertraktacje, miłosne rokowania.

Negocjacjom nie było końca. Dziś już nie wiem, kto kogo łamał. Ona jego czy on ją. Nie pamiętam też, kto kogo ostatecznie złamał. On ją czy ona jego? A może złamał ich ziąb? W końcu wstali z tej ławeczki, która dzisiaj gra piosenki Wodeckiego, wstali i odeszli, ale nie ona i on – odeszli oni.

Łukasz Cupał

MP 1/2023