O przyjaźniach, które zburzyły granice i zbudowały cenne relacje

Rozmowa z Renatą Strakovą – prezes Klubu Polskiego w Trenczynie, organizatorką cyklicznego wydarzenia kulturalnego „Przyjaźń bez granic“, które w tym roku odbyło się po raz 20!

 

Za Wami 20. edycja wydarzenia pod hasłem „Przyjaźń bez granic“.  Jak zrodził się pomysł na nie?

Po raz pierwszy zorganizowaliśmy „Przyjaźń bez granic“ z okazji Dnia Polonii, który obchodzony jest 2 maja. Było to krótko po tym, jak nasz oddział został przyjęty w 2002 roku do Klubu Polskiego. Nazwę imprezy wybraliśmy taką właśnie, by promować to, co łączy nas z sąsiednimi krajami, mimo że wtedy dzieliły nas jeszcze granice. Wiadomo, tym wspólnym mianownikiem, który łączy, jest kultura.

Masz jakieś przykłady tego, że ta impreza połączyła artystów z różnych krajów?

Tak, oczywiście! Zespoły, które zapraszaliśmy z Polski, były zainteresowane współpracą z zespołami z Trenczyna czy okolicy, które także brały udział w naszym wydarzeniu. W ten sposób jeden z polskich zespołów, grający starą renesansową muzykę, nawiązał współpracę z trenczyńskim zespołem muzyki dawnej. A to tylko jeden z wielu przykładów.

 

Którą edycję „Przyjaźni” wspominasz najlepiej?  

Oczywiście pierwszą. Tak na dobrą sprawę organizowałam ją sama. Impreza trwała trzy dni, wymagała odpowiedzialności. W programie były występy zespołów ludowych, dziecięcych, prezentujące kulturę w różnych formach. Wtedy właśnie zawiązało się sporo przyjaźni.

Sentymentem darzę też edycję, kiedy to nawiązaliśmy współpracę z Muzeum Etnograficznym w Warszawie, dzięki czemu mogliśmy zorganizować w Trenczynie wystawę strojów ludowych z całej Polski. Wiadomo – z racji bliskości granic i minimalizacji kosztów – łatwiej pokazywać to, co pochodzi z południa Polski, dlatego tamta edycja była szczególna, bowiem uwzględniała wszystkie regiony Polski.

No i oczywiście świetne były wszystkie te edycje naszej imprezy, podczas których występowały dzieci albo kiedy wspólnie tańczyliśmy poloneza czy kiedy prezentowaliśmy twórczość Polaków mieszkających na Słowacji.

 

20 lat to czas, kiedy z dziecka staje się dorosły człowiek. Ile dzieci wyrosło na Waszej imprezie?

Na pierwszych naszych spotkaniach pojawili się młodzi państwo Petrašovie z malutką Katką. Dziś Katka ma 20 lat i studiuje biologię w Bratysławie. Dumni jesteśmy także z Patryka, który – gdy nasz Klub powstawał – miał 3 albo 4 latka. Wspominam go, bo to nasz podopieczny.

Jego mama Polka zmarła dwa lata po powstaniu naszego Klubu. Jego tato przychodził z nim na nasze spotkania nadal. Niestety, krótko potem i on zmarł, więc wzięliśmy chłopca pod swoje skrzydła, staraliśmy się pomagać w załatwianiu spraw finansowych w Polsce czy w konsulacie. Patryk do dziś jest członkiem Klubu. W tym roku na tę jubileuszową imprezę przyjechał razem ze swoją dziewczyną. Bardzo nas to cieszy.

Wasz Klub jest jak rodzina. Jak Wam się to udało?

Muszę powiedzieć, że nasze relacje przerodziły się w bardzo silne więzi, wręcz rodzinne. Spotykaliśmy się nie tylko w Klubie, ale też na naszych jubileuszach życiowych, na przykład na 70. urodzinach naszej Heni Banovskiej. To było rok po tym, jak powstał nasz oddział Klubu, a Henia zaprosiła nas wszystkich do siebie do domu!

Rozbrzmiewały wtedy hity z dawnych czasów. Wzruszająca była też jej osiemdziesiątka, na którą zjechała jej rodzina z Polski, ale nas wszystkich też zaprosiła. Zawsze twierdziła, że jesteśmy jej rodziną tu, na Słowacji. Nigdy nie zapomnę też tego, jak jeden z naszych klubowiczów, kiedy kupiłam sobie działkę, zbudował mi na niej domek, zrobił podpory pod drzewa i krzewy.

A trzeba dodać, że ów pan chodził wtedy o kulach! Wszystko to odbyło się w ramach przyjacielskiej, a raczej rodzinnej pomocy, bo rzeczywiście stworzyliśmy rodzinę i wiemy, że możemy na siebie liczyć.  Mało tego, podczas spotkań przedświątecznych ustaliliśmy, że co roku będziemy obdarowywać się nawzajem upominkami w ramach ustalonej wcześniej kwoty. Po prostu losujemy, kto komu zrobi paczkę.

Pamiętam też Waszą imprezę klubową, podczas której świętowaliśmy Twoje urodziny!
Też ją wspominam z olbrzymim sentymentem. Świętowaliśmy wtedy moje 50. urodziny, było nas bardzo dużo i bawiliśmy się świetnie! Nam zawsze w tych zabawach pomaga gitara i wspólne śpiewanie. Teraz niedawno obchodziłam 60. urodziny, też w gronie klubowiczów, którzy wymyślili dla mnie jeden z punktów zabawy – nietypową sesję fotograficzną wśród kwiatów na stole. Obecna była też Henia, która mimo że ledwo już chodziła, z okazji moich urodzin zatańczyła!

 

Wspomniałaś Wasze wspólne śpiewanie. Trzeba dodać, że z Twoim akompaniamentem na gitarze i że posiadacie własne śpiewniki. Ile macie piosenek w repertuarze?

Śpiewniki kompletowaliśmy kilka lat. Każdy z nas był w to zaangażowany i zbierał ulubione piosenki. Znalazły się wśród nich piosenki biesiadne, harcerskie, popularne szlagiery, jak np. te ze repertuaru Maryli Rodowicz czy inne, z czasów, gdy mieszkaliśmy w Polsce. Nasz śpiewnik ma ponad 200 pozycji, ale najczęściej śpiewamy około 115 utworów . Wystarczy więc wybrać numer piosenki, otworzyć śpiewniki i śpiewać.

A skąd u Ciebie takie zamiłowanie do śpiewu?

Mój tatuś pięknie śpiewał i nauczył mnie wielu piosenek.

 

Wasz Klub ma na swoim koncie nagranie płytowe. Jak do tego doszło?

To był jeden ze zwariowanych pomysłów, które udało się zrealizować. Kierownik zespołu muzyki dawnej „Muzika poetika”, który podobnie jak my współpracuje z centrum Sihot, poprosił nas o pomoc. Ponieważ posiadał nuty staropolskich kolęd, chciał byśmy nauczyli członków zespołu poprawnej polskiej wymowy.

Kiedy okazało się, że to dla nich zbyt trudne, zaprosili nas do udziału w swoich nagraniach. Oprócz mnie zaśpiewały wówczas Terenia Pavlasková i Katka Matejková. Okazało się, że ten repertuar zajął całą płytę! Z tymi utworami koncertowaliśmy także na zaproszenie Klubu Polskiego w Nitrze, w tamtejszej katedrze. Do dziś ta płyta jest  naszą wizytówką – obdarowujemy nią naszych gości.

Bardzo Wam tego gratuluję! Jakie inne pomysły chcecie w najbliższym czasie zrealizować?

Mamy w planie wycieczkę do Polski, by jeszcze bardziej się zintegrować.

 

Za Wami jubileuszowa „Przyjaźń bez granic“. Jak wyglądały przygotowania do niej?

Zawsze towarzyszą temu stres i niepewność, czy wszystko się uda. Niedawno przecież przeżyliśmy sytuację, kiedy na dzień przed otwarciem wystawy jej autorka zadzwoniła, że niestety nie przyjedzie, bo ma COVID-19. Wszystko trzeba było odwoływać, a potem szukać nowych terminów i organizować całe wydarzenie od nowa. Samo życie!

Niespodzianki czasami się zdarzają. Tym razem  poszło w miarę gładko, choć główne wydarzenie poprzedziła nieprzespana noc. Nieprzespana przeze mnie i przez artystów podróżujących właśnie w nocy z Polski. Ja się budziłam kilkakrotnie, bo czekałam na wiadomość od nich, czy dojechali szczęśliwie. A oni o zapomnieli mnie o tym poinformować, chyba ze zmęczenia.

Rano, przerażona, spotkałam się z koleżanką, która mi pomagała w organizacji imprezy, i razem zastanawiałyśmy się, czy mamy jakiś wariant B, gdyby artyści nie dotarli. Na szczęście nie był on potrzebny – kiedy dojechałyśmy do pensjonatu, okazało się, że nasi goście są już na miejscu.

Jeśli nie liczyć projektu, którym jest miesięcznik „Monitor Polonijny“, Wasz Klub jako jedyny oddział Klubu Polskiego konsekwentnie realizuje swoje flagowe przedsięwzięcie systematycznie co roku. Należą się Wam wielkie gratulacje!

Dziękuję! Udaje się nam! Cieszę się, że w tym roku mogliśmy  zaprezentować twórczość Agaty Siemaszko, która w znakomity sposób prezentuje ideę „Przyjaźni bez granic“. Jej twórczość jest połączeniem polsko-słowackiej kultury, ponieważ inspiruje się pieśniami ludowymi ze Słowacji i dzięki temu jej piosenki są poniekąd polskie, poniekąd słowackie, ale też i romskie. A ponieważ mieszkała na Słowacji,  perfekcyjnie mówi po słowacku, co bardzo podobało się naszej publiczności. Wydarzenie z jej udziałem było świetnym przykładem, że kultura nie zna granic.

Czyli jest pełna satysfakcja!

Tak. I wierzę, że jest w tym coś wyjątkowego pomimo problemów, nieprzespanych nocy i pomimo tego, że Klub się starzeje. Mam też olbrzymią radość z tego, że ta jubileuszowa edycja przyciągnęła i tych, z którymi nie widzieliśmy się dłużej, jak na przykład z panią, która kiedyś kierowała Klubem Polskim w Poważskiej Bystrzycy.

 

Masz pomysł na przyszłoroczną imprezę?

Mam! Chciałabym powtórzyć wystawę, którą zaczynaliśmy nasz cykl „Przyjaźń bez granic“, czyli zamierzam zwrócić się do Kopalni Soli w Wieliczce, by po 20 latach ponownie zaprezentowała się w naszym mieście. Zobaczymy, czy nam się to uda. Chcielibyśmy też, żeby impreza odbyła się na zamku w Trenczynie.

Małgorzata Wojcieszyńska, Trenczyn

zdjęcia: Stano Stehlik

MP 11/2022