CZUŁYM UCHEM
Debiutancka płyta Meli Koteluk „Spadochron” ukazała się w maju ubiegłego roku. Zachwalali mi ją znajomi, recenzje w mediach były bardzo obiecujące, jakiś fragment usłyszałam w radiowej „Trójce” – zapowiadało się dobrze, więc album kupiłam.
Planowałam posłuchać go i napisać dla Państwa recenzję już dawno temu, ale zawsze pojawiało się jakieś wydawnictwo, które zajmowało mnie bardziej, i „Spadochron” przez kilka miesięcy leżał zakurzony na półce. Przypomniałam sobie o nim niedawno, przesłuchałam i nie żałuję, bo to dobra, ciekawa płyta, przy której czas płynie całkiem miło.
Stylistycznie to muzyka pop, ale nie czynię z tego zarzutu, bo to pop dopracowany, uszlachetniony, wzbogacony inspiracjami z innych gatunków – daleki od mainstreamu. Teksty są napisane lekkim piórem, bez zadęcia i artystowskich pretensji; zabawa słowem na przyzwoitym poziomie na pewno słuchacza nie znudzi. Zdecydowanie warto posłuchać, szczególnie tytułowego „Spadochronu” i „Melodii ulotnej”. Powtórzę z całą mocą – to album, który jest więcej niż przyzwoity i z pewnością wybijający się ponad polską muzyczną przeciętność.
A teraz czas na łyżkę dziegciu. Zastanawiam się, kiedy polscy muzyczni debiutanci (zwłaszcza debiutantki!) wyzwolą się spod wpływu twórczości Katarzyny Nosowskiej. Monika Brodka na płycie „Granda”, Gaba Kulka i kilka innych wokalistek po drodze, a teraz Mela Koteluk.
Rozumiem, że Nosowska wielką piosenkarką i tekściarką jest (choć, moim zdaniem, ostatnio jej forma zniżkuje, o czym pisałam przed miesiącem, recenzując najnowszą płytę Heya), ale – na litość – nie jest to wystarczający powód, by inne polskie wokalistki musiały brzmieć jota w jotę jak ona.
Tym bardziej, że Nosowska ma za sobą około dwudziestu lat poszukiwań stylu, nagrywania płyt i pisania tekstów i to, co w jej wykonaniu brzmi dobrze, niekoniecznie sprawdza się u muzycznego debiutanta, któremu możemy więcej wybaczyć, któremu dajemy kredyt zaufania, ale od którego oczekujemy choć odrobiny świeżości i nowych pomysłów. U Meli Koteluk trochę tego brakuje. Sposób interpretowania utworów, część tekstów i aranżacji są wyraźnie zapożyczone z dokonań Nosowskiej; zdecydowanie usprawiedliwione będzie tu użycie słowa „naśladownictwo”.
Mela Koteluk wydaje się być bardzo interesującą osobowością, o niebanalnej i ponadprzeciętnej wrażliwości artystycznej oraz ogromnym potencjale. Ma przyjemną, ciepłą barwę głosu, której słucha się naprawdę dobrze. Szkoda, że na „Spadochronie” zabrakło jej odwagi do podzielenia się ze słuchaczami własną wizją i pomysłami; że asekurancko weszła w wydeptane już ścieżki. Trzymam kciuki, by jej następne dzieło było już w pełni autorskie.
Katarzyna Pieniądz