Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta
KINO OKO
Czerwony dywan w tym roku był skromniejszy. Aktorzy wyraźnie mniej błyszczeli w światłach reflektorów, choć przyjechali znani: Sonia Bohasiewicz, Weronika Książkiewicz, Małgorzata Foremniak, Dorota Stalińska, Sławomira Łozińska, Maciek Stuhr, Jan Frycz, Piotr Głowacki, Jacek Braciak, Adam Woronowicz, Dawid Ogrodnik, Robert Więckiewicz, Jacek Poniedziałek, Sebastian Fabijański. Pojawili się też młodzi zdolni, których nazwiska warto zapamiętać: Tomasz Ziętek, Adrianna Chlebnicka, Jacek Beler, Michał Sikorski.
W trzech konkursach pokazano łącznie 41 filmów. W konkursie głównym o Złote Lwy ubiegało się 16 filmów, wybranych z 40 zgłoszonych do konkursu, które oceniało jury z przewodniczący Andrzejem Barańskim – klasykiem polskiego kina, ubiegłorocznym laureatem Platynowych Lwów za całokształt twórczości. Osobne składy jurorów oceniały 21 filmów krótkometrażowych i 5 filmów mikrobudżetowych.
Wydarzeń towarzyszących festiwalowi – debat, spotkań, promocji książek, otwarcia wystaw – było ponad dwadzieścia. Jubileusz 75-lecia pracy artystycznej obchodziła uroczyście Barbara Karfftówna, która debiutowała w Gdyni w roku 1946. Z tej okazji pokazano film biograficzny „Krafftówna w krainie czarów” – piękny, liryczny obraz ze szczerymi wyznaniami aktorki, zrealizowany przez Remigiusza Grzelę, Macieja Kowalewskiego i Piotra Konstantinowa.
W Gdyni prezentowano też cykle filmowe: Polonica, Filmy z Gdyni, Polska klasyka, Gdynia dzieciom. Platynowe Lwy wręczono Agnieszce Holland, której twórczość gdyński festiwal od lat przyjmuje z uznaniem.
Poziom tegorocznego festiwalu był dobry, o czym świadczy choćby to, że z konkursu głównego mogę Państwu zarekomendować co najmniej dziesięć filmów wartych obejrzenia. Na 46. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych czekano z niecierpliwością, szczególnie po pandemicznych doświadczeniach ubiegłego roku i festiwalu online. Był więc w tym roku najazd widzów na Gdynię filmową mimo obostrzeń epidemicznych – do dyspozycji oglądających było tylko 75 procent miejsc na widowni w trzech obiektach festiwalowych.
W polskim kinie nastąpiła pokoleniowa zmiana warty. I to wyraźnie potwierdził tegoroczny festiwal. Najwięcej było filmów reżyserów, prezentujących swój drugi film i debiutantów. Mistrzowskie kino twórców starszego pokolenia prezentowano na specjalnych pokazach. Centrum jak zwykle mieściło się w Teatrze Muzycznym w Gdyni.
Spore zamieszanie zrobił jeszcze przed festiwalem film Wojtka Smarzowskiego „Wesele 2”, który dystrybutor wycofał z konkursu głównego jeszcze przed kwalifikacjami. Natomiast dużym zainteresowaniem widzów cieszył się polski kandydat do Oskara, czyli film o zabójstwie Grzegorza Przemyka w 1983 roku, zatytułowany „Żeby nie było śladów”, w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego ze świetną rolą Tomasza Ziętka.
To był film od początku typowany do Złotych Lwów, bowiem dramatyczny i dobrze sfilmowany pokazuje bardzo wnikliwie mechanizmy działania władzy, uruchamiającej swój cały aparat przemocy przeciwko kilku osobom. Scenariusz Kai Krawczyk-Wnuk powstał na podstawie świetnego reportażu Cezarego Łazarewicza. Wśród pretendentów do najwyższych nagród znalazł się też „Hiacynt” – mój faworyt. Film Piotra Domalewskiego, w którego obsadzie znalazł się również Tomasz Ziętek.
Ten film nawiązuje do słynnej akcji polskiej służby bezpieczeństwa w latach 80., kiedy to w Polsce „katalogowano” homoseksualistów. Wydarzenia historyczne posłużyły reżyserowi do opowiedzenia historii o młodym milicjancie z zasadami, który wpadł na trop seryjnego mordercy gejów, a potem sam się uwikłał. Film „Hiacynt” zdecydowanie warto obejrzeć.
Do filmów zwracających uwagę na tym festiwalu warto zaliczyć te, oparte na autentycznych wydarzeniach społecznych. Należą do nich „Sonata” Bartosza Blaschke, opowiadająca o losach niesłyszącego Grzegorza Płonki z Murzasichle, który mimo ograniczeń skończył szkołę muzyczną i wygrał konkurs pianistyczny, oraz autobiograficzna opowieść Konrada Aksinowicza „Powrót do tamtych lat”, o ojcu alkoholiku i tragedii rodzinnej widzianej oczyma dorastającego nastolatka, którego zagrał Teodor Koziar. W tym filmie świetna rola Maćka Stuhra jako ojca alkoholika, mitomana, zadręczajacego siebie i rodzinę.
Poruszające na 46. festiwalu były filmy o aktualnych czasach i wydarzeniach. „Inni ludzie” – rapowany musical według powieści Doroty Masłowskiej pod tym samym tytułem, to film z doskonałymi pomysłami muzycznymi Marka Aureliusza Teodoruka, czyli AURO, o przerażającej pustce blokowiska i rodzinnego domu, o braku miłości, o niedostosowaniu się do świata pozornie uporządkowanego. Główna rola Jacka Belera na pewno warta zapamiętania.
Również poruszająca jest „Lokatorka” w reżyserii Michała Orłowskiego, film o bezwzględnej prywatyzacji kamienic w Warszawie i o tajemniczej śmierci Janiny Markowskiej. Film oparty na wydarzeniach z lat 80.
Także „Moje wspaniałe życie” ze świetną Agatą Buzek w roli głównej jest warte obejrzenia. To historia nauczycielki, która prowadzi podwójne życie, bo nie umie i nie chce podporządkować się narzuconym rygorom.
Poruszający jest też film Łukasza Ronduda i Łukasza Gutta „Wszystkie nasze strachy” – odważny, mocny i dobrze zagrany, o problemach walki z homofobią. Na pewno warto ten film zauważyć.
W kanonie historycznym mieściły się dwa filmy, ale tylko jeden polecam – to historia żydowskiego działacza politycznego Zygielbojma, który w Londynie w 1943 roku w proteście na obojętność świata wobec Holokaustu popełnił samobójstwo. W tym filmie bardzo ciekawą kreację stworzył Wojciech Mecwaldowski, któremu partneruje piękna Karolina Gruszka.
Filmów rozrywkowych na tym festiwalu nie było zbyt wiele. „Bo we mnie jest seks” Katarzyny Klimkiewicz to opowieść o Kalinie Jędrusik i klimatach Warszawy lat 60. Film z zabawnymi i pikantnymi szczegółami, a w roli Kaliny Jędrusik urodziwa Maria Dębska.
Bardzo rozrywkowy natomiast jest „Najmro”, czyli opowieść o wielkim oszuście PRL Zbigniewie Najmgrodzkim, który rabował Pewexy, kradł samochody i 29 razy uciekał milicji. Świetna i zabawna rola Dawida Ogrodnika, a reżyser Mateusz Rakowicz stworzył kino, które się dobrze ogląda. Polecam.
Gorzej tym razem wypadł film Kingi Dębskiej „Zupa nic” – też opowieść o czasach PRL-u, absurdalnych sytuacjach i tęsknotach za domowym spokojem.
Z filmów pokazywanych w konkursie głównym uwagę zwraca też kino artystyczne, które raczej nie będzie miało szerokiej widowni, ale od strony formalnej jest ciekawym eksperymentem i wydarzeniem. Prezentują je dwa filmy: „Przejście” w reżyserii Doroty Lamparskiej, czyli przyglądanie się sobie po śmierci, i film „Mosquito State” Filipa Jana Rymszy, reżysera od lat mieszkającego w Stanach Zjednoczonych, którego opowieść o osaczeniu bogatego człowieka przez obsesje niczym przez atakujące komary jest artystyczną przypowieścią.
W konkursie filmów krótkometrażowych były same hity. Naprawdę mamy świetne dokumenty, warto je oglądać – spis tytułów można znaleźć na stronie internetowej festiwalu. W kinie mikrobudżetowym były też niespodzianki. Dobrze ocenione zostały filmy „Piosenka o miłości” w reżyserii Tomasza Habowskiego czy „Po miłość” Andrzeja Mańkowskiego.
Na 46. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych zjechało do Gdyni ponad 700 przedstawicieli branży filmowej, akredytowało się ponad 250 dziennikarzy polskich i zagranicznych oraz ponad 300 obserwatorów i gości festiwalu z Polski i ze świata, m.in. USA, Kanady, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Czech, Węgier, Holandii, Szwecji, Finlandii i Litwy. I choć są to liczby znaczące, gdyński festiwal odczuwał skutki pandemii; było mniej kolorowo, mniej hucznie, bez wielkich bankietów i spotkań w nocnych klubach, bez blichtru i taniego snobizmu, który zazwyczaj towarzyszy polskim festiwalom.
Alina Kietrys, Gdynia