Szkoła pachnąca miłością

 ROZMOWY Z NINĄ 

Na pewno jesteście ciekawi, gdzie chodzę do szkoły, kto się mną podczas dnia zajmuje i czy moi rodzice są zdani sami na siebie w kwestii opieki nade mną. No i jak taka opieka nade mną właściwie wygląda.

 

Szkoła od 10.30

Codziennie zawozi mnie do mojej „szkoły” mama, czasami tata. Mówimy, że to szkoła, choć szkołą nie jest, ale domem opieki. Ale nam bardziej podoba się nazwa „szkoła”, bo brzmi trochę lepiej, nieprawdaż? Od mojego 4. roku życia do dziś (obecnie mam 16 lat), chodzę do jednego superośrodka. Jest to Państwowy Dom Opieki Społecznej im. prof. Karola Matulaya dla dzieci i dorosłych, który znajduje się w bratysławskiej dzielnicy Dúbravka.

Przyjeżdżam tam przeważnie na 10.30. Ktoś mógłby zapytać: dopiero? Ale my dojeżdżamy tam z Dunajskiej Lužnej, a nasze ranki są inne niż w klasycznych rodzinach – są czasami bardzo trudne, bo ataki epileptyczne i nieprzespane noce komplikują nam organizację, ale robimy, co się da.

 

Genialnie specjalna

W ośrodku zostaję do 15.30, potem przyjeżdża po mnie mama i drugą część dnia spędzam w domu. To właściwie tak samo, jak u innych zdrowych dzieci, może z tą małą różnicą, że codziennie robię ok. 120 km. Moja mama mówi, że gdybym była ekstremalnie utalentowana i chodziłabym do szkoły dla genialnych dzieci, to przecież też woziłaby mnie tak daleko do specjalnej szkoły. Czego rodzice nie zrobią dla swojego specjalnego potomka! Genialnie specjalnego potomka!

Sześcioosobowe „klasy“

Ale wróćmy jeszcze na chwilkę do mojej szkoły. W naszej grupie, w której są sami autyści, jest nas tylko sześcioro. Niektórzy – tak jak ja – cierpią również na epilepsję. To całkiem spora grupa podopiecznych, jeśli wyobrazić sobie, ile odpowiedzialności i pracy z nami mają nasze panie nauczycielki. Bo przecież my – dzieci genialne – potrzebujemy nieustannej opieki i uwagi. No i te nasze ciocie (tak je nazwę) – specjalne pedagożki – zajmują się nami przez kilka godzin.

Ich praca wygląda tak, iż kochają bezwarunkowo! Mają łaskawe serca i potrafią się poświęcić dla innych. Nie brzydzą się nawet wymienić nam śmierdzące i często obsikane albo z kupą spodnie na czyste. Z wielką miłością potrafią trzymać w objęciach, kiedy pojawi się atak, wytrą łzy, śliny i gile z nosa. One po prostu są.

 

Kopniak dla nauczycielki?

Ale wiecie, nie zawsze jest to takie idyllicznie piękne. Często odpłatą za ich pracę są bolesne kopniaki, rany po naszych zębach lub paznokciach, czasami zadane celowo, czasami przypadkowo. Niekiedy zadaję sobie pytanie, jak to jest możliwe, że wciąż do nas wracają. A one wracają. Codziennie przychodzą i są z nami. Były tam wczoraj, są tu dziś i będą też jutro. Mama je nazywa kobietami bohaterkami, które pracują rękoma, ale jeszcze bardziej sercem.

Nie mam ich zdjęć, nie wszystkie z nich mają konta na Facebooku czy Instagramie. Ja noszę ich twarze wyryte głęboko w sercu i znam każdą jedną z nich po zapachu. Kiedyś im to powiem osobiście, jak bardzo je kocham i jestem za nie wdzięczna niebiosom. Być może to będzie w innej czasoprzestrzeni. Mama mówi, że miłość pachnie najpiękniej, więc na pewno je rozpoznam, ponieważ one pachną miłością.

Nina

MP 9/2021