Wilno – „wioska“ pełna skarbów?

Ewa Wołkanowska-Kołodziej o mieście, trochę przypominającym… Bratysławę

 WYWIAD MIESIĄCA 

Tam dzieci mimowolnie opanowują trzy języki. Tam wszyscy się znają. Tam blisko do lasu. Czyli trochę podobnie jak tu, w Bratysławie. A jednak inaczej. Jakie jest Wilno i jego mieszkańcy? Bliżej mu do Polski czy Rosji?

 

Pamiętasz, jak smakowała Twoja pierwsza nagroda dziennikarska?

Taaak! Jak tort Pavlova! Tylko że miała zero kalorii (śmiech).

 

Co to było?

To była statuetka autorstwa Marcina Rząsy, rzeźbiarza z Zakopanego. Zdobyłam wtedy pierwsze miejsce na Festiwalu Twórczości Wrażliwej za artykuł pt. „Więźniowie czwartego piętra“ (o starszych osobach, które z powodu braku windy w bloku latami nie opuszczają swoich mieszkań – przyp. red.).

 

Były emocje?

Bardzo! To był mój pierwszy wyjazd od urodzenia córki. Bez rodziny, z noclegiem w Gdańsku. Dwulatka została w domu z tatą. Pamiętam, jak w hotelu, gdzie byłam zakwaterowana, tańczyłam, ubierając się na galę. Kiedy wieczorem odbierałam statuetkę, czułam się, jakbym dostała Oscara!

Następnego dnia, idąc przez miasto, trzymałam ją w ręce, udając, że się nie zmieściła do torebki, by móc cały czas na nią patrzeć. Potem dwa lata z rzędu zdobyłam pierwszą nagrodę na tym festiwalu, aż zaproponowano mi, bym została jego jurorką. Chyba dlatego, żebym już nie wysyłała więcej swoich tekstów (śmiech).

 

Urodziłaś się i wyrastałaś w Wilnie. Jak Cię przyjęła Polska, kiedy podjęłaś studia w Warszawie?

W pewnym sensie wtedy zaczęłam swoje życie. Zamieszkałam w akademiku ze studentami z różnych zakątków Polski, a także z Litwy, Łotwy, Ukrainy, Białorusi. Wszyscy oni mówili poprawnie po polsku. Odżyłam. Miałam z kim porozmawiać. Trafiłam do środowiska, w którym można było dyskutować, razem chodzić na koncerty poezji śpiewanej.

 

A nie mówili o Tobie, że Ruska przyjechała?

Ja się z tym nie spotkałam. Wcześniejsze pokolenia, które jeździły na studia do Polski w latach 90., miały ten problem. Bo jak ze Wschodu, to Ruski. Mnie czasami nazywano Litwinką.

 

Pogardliwie?

Nie, ale kiedy jako dzieciaki, przyjeżdżaliśmy na wakacje do Polski i ktoś pytał, czy my rozumiemy po polsku, to się obrażaliśmy. No jak to? To świat nie wie, że my jesteśmy Polakami z Litwy? Strasznie się obrażaliśmy za to.

 

Na Litwie tego problemu nie miałaś. Byłaś u siebie?

Na Litwie czułam się trochę wyobcowana. U nas w domu mówiło się w miarę poprawnie po polsku; już jako dziecko używałam słów, których moi rówieśnicy nie rozumieli.

 

Jakich?

Na przykład słowo „obiektywnie“. Nikt nie wiedział, o czym mówię. Dzieciaki naśmiewały się ze mnie, że mówię zbyt poprawnie po polsku, ale kiepsko po litewsku. Co ciekawe, od nauczycieli też dostawałam po głowie, bo się wymądrzałam. Próbowałam więc udawać, że jestem głupsza niż jestem, żeby mnie zaakceptowali.

 

Celowo robiłaś błędy?

Tak. W tym wileńskim polskim charakterystyczne jest zaciąganie, wtręty z rosyjskiego. Żeby być jak moi rówieśnicy, żeby skrócić dystans, używałam czasami: dawaj, idim zamiast idziemy, ale brzmiało to żałośnie (śmiech).

 

A chłopakom się podobałaś?

Jak mogłam znaleźć chłopaka, kiedy zasuwałam warszawską polszczyzną i byłam brana za zbyt porządną i mądrą? Czasami ciotki mówiły mi, że chyba mam zbyt wysokie wymagania. Namawiały mnie, żebym poudawała trochę głupszą, żeby znaleźć męża.

 

Znalazłaś Polaka.

Tak. Takiego prawdziwego Polaka z Polski. (śmiech)

 

To inna kategoria Polaka?

Tak. Tu czasami między sobą Polacy mówią o tych, co z Polski przyjechali: O, Polaki przyjechali.

 

Jacy są ci Polacy z Litwy? Prawdziwi czy nieprawdziwi?

Oni mają o wiele lepiej niż Polacy w Polsce.

 

O! Dlaczego?

Nie wszyscy o tym wiedzą, że mają lepiej. Chodzi o to, że na starcie dostają coś gratisowo. Ja urodziłam się w 1983 roku, kiedy tu jeszcze był Związek Radziecki. Nigdy się rosyjskiego nie uczyłam, ale dzięki temu, że oglądałam rosyjskie bajki, opanowałam go i mogę się dogadać w Rosji, na Ukrainie i Białorusi.

 

To podobnie jak dzieci na Słowacji, które oglądają czeskie bajki i dzięki temu opanowują mimochodem język czeski.

Tu wiele dzieciaków dostaje jeszcze gratisowo litewski. Są więc rodziny, które posługują się świetnie rosyjskim, litewskim i polskim. A w piaskownicy, gdzie spotykają się dzieci rosyjskie, polskie i litewskie, obowiązuje zasada, że wszystkie rozmawiają po rosyjsku. I to jakoś działa.

 

Trzy w jednym to już coś!

Tak! A razem z językiem ten miejscowy Polak ma realny dostęp do kolejnej kultury. On czuje żarty rosyjskie, łapie te litewskie, choć tych jest niedużo, bo to poważny naród. No i oczywiście jest związany z kulturą polską, ale na swój sposób. To taka mieszanka.

 

Jak byś ją opisała?

Tutaj Polacy są bardziej jak Litwini. Jak Skandynawowie, trochę spokojniejsi i dlatego w Polakach z Polski denerwuje ich hałaśliwość, nadmierna gestykulacja i ekspresja. Wiele osób ma w sobie litewską powagę i mięciutką polską poetykę.

 

Litewskich Polaków definiuje tęsknota za Polską?

Moim zdaniem tęsknoty w nich nie ma. Może są jakieś pojedyncze osoby, bardziej wiekowe. Oni tęsknią za Związkiem Radzieckim, za swoją młodością, za piosenkami z tamtych czasów. To są ich sentymenty. Nie Polska. Polska tu była tak dawno temu, że oni za nią nie tęsknią.

 

Zaskoczyło mnie to, kiedy litewscy Polacy mówili mi, że bardziej żyją rosyjską kulturą i rosyjską telewizją, że Polska ze swoimi ofertami przegrywa. Wygląda na to, że na rosyjskiej propagandzie wyrastały nie tylko poprzednie pokolenia, ale i obecne. Z drugiej strony Rosjanie mordowali, niszczyli to, co zastali na tych terenach. Jak ich więc postrzegają tutejsi Polacy? 

Trzeba zaznaczyć bardzo ważną rzecz, że przed II wojną światową znaczną część Wilna stanowili Polacy. Tu się mówiło po polsku, myślało po polsku. Po II wojnie światowej cała wileńska inteligencja zniknęła: wywieziono ją, wyjechała, bo wyjechać musiała. Na przykład kadra Uniwersytetu Batorego, czyli dzisiejszego Uniwersytetu Wileńskiego, przeniosła się do Torunia.

Tu zostali chłopi. Inteligencja zaczęła się odradzać w latach 90., kiedy to ich dzieci i wnuki zaczęli podejmować studia. Na Litwie najgorzej wykształceni są Romowie, a potem Polacy. Mam wrażenie, że Polacy w dalszym ciągu nie otrząsnęli się po tym zniknięciu części ich społeczeństwa. Jest grupka osób, która zaczyna tworzyć tu inteligencję. Mamy na przykład panią minister sprawiedliwości, która jest Polką. Ewelina Dobrowolska kończyła moją szkołę. Żeby do czegoś takiego doszło, trzeba było 70 lat.

 

A co z tą Rosją?

No właśnie, w południowo-wschodniej Litwie jest rejon solecznicki (zamieszkuje go 31 223 Polaków, co stanowi 80% jego ludności – przyp. red.), który wyrósł na rosyjskich programach telewizyjnych. Tu znajduje większość swoich wyborców partia Akcja Wyborcza Polaków na Litwie – Związek Chrześcijańskich Rodzin, która reprezentuje Polaków na Litwie. Jest to grupa nacjonalistyczna, bardzo prorosyjska i mająca olbrzymią moc i dlatego dla większości Litwinów Polak to taki, który jest bardziej lojalny wobec Rosjan niż wobec Litwinów. I to jest przykre i problematyczne.

 

Na Słowacji intensywnie działają rosyjskie trolle, powstało sporo specjalnych portali, które udają te informacyjne. Rozumiem, że na Litwie trolle mają mniej roboty? 

Tu wystarczą telewizory, które łapią rosyjskie i białoruskie kanały telewizyjne.

 

Wróciłaś do Wilna. Po 19 latach spędzonych w Polsce. Małe jest piękne?

Chyba tak. Jak coś jest małe to jest szansa, że dookoła jest dużo przyrody, dużo lasów. Taka jest Litwa. W Warszawie spędziłam prawie 19 lat. Studenta duże miasto porywa. To było fajne, bo Warszawa nie miała granic. Dało się tu odnaleźć ludzi bliskich pod wieloma względami.

 

Ale…?

Ale po latach dziesięciu, może kilkunastu zaczęłam tęsknić za Litwą. Tak jak pisał Miłosz w „Dolinie Issy“ – im dalej się człowiek oddala od swoich korzeni, tym bardziej one ciągną go z powrotem. Może to zabrzmi jak banał, ale ja poczułam, że chcę być bliżej przyrody, bliżej wsi. Bo to jest trochę tak, że jak się z takiej Warszawy wraca do Wilna, to ma się wrażenie, że przyjechało się do miasta, gdzie się wszyscy znają. Czyli do takiej wioski.

 

Widzę w tym podobieństwo z Bratysławą.

Tu, jak warto pójść na jakieś wydarzenie, to wszyscy tam idą. W Warszawie każdego dnia są dziesiątki imprez i nie wiadomo na co się zdecydować. Tu ludzie się spotykają ze sobą. Tu obok mam las, rzekę i to jest coś do czego bardzo, bardzo tęskniłam.

Wilno czekało na Ciebie?

Po latach spędzonych w Warszawie dysonans między mną a wilniukami jest jeszcze większy. Ja to odczuwam. Kiedy idę na ryneczek na zakupy, pani ze straganu, pyta mnie jak turystkę, skąd przyjechałam. W pewnym sensie jestem turystką, w pewnym sensie swoja. Jestem inna. Nie pasuję tak do końca ani do Warszawy, ani do Wilna. Pasuję do poszczególnych ludzi. Mój mąż też jest troszeczkę inny. Na przykład nie pije alkoholu. To dziwi wszystkich wujków. Mężczyzna i nie pije alkoholu? Jak z nim rozmawiać?

 

Polacy na Litwie znają Twoją twórczość?

Znają przede wszystkim moją książkę „Wilno. Rodzinna historia smaków”, czyli reporterski przewodnik po smakach litewskich. Książka okazała się niesamowitym hitem wśród Polaków na Litwie, którzy kupowali ją masowo przed świętami i wysyłali jako prezent gwiazdkowy swoim przyjaciołom, czy krewnym w Polsce.

 

Liczyłaś na taki sukces?

Nie. Myślałam, że mogą mnie za nią skrytykować. Albo że w ogóle ich nie zainteresuje. Może ta książka pokazała im, że codzienność wileńska jest atrakcyjna, skoro trafił do niej nawet najprostszy przepis na babciną zupę na mleku?

 

A Twoje reportaże?

Środowisko osób wykształconych zna moje dłuższe prace. Teraz, z uwagi na małe dziecko, miałam przerwę w pisaniu reportaży, ale spotykam się z reakcjami na moje felietoniki, które pisałam do „Kuriera Wileńskiego“.  Szczególnie wtedy, gdy coś skrytykuję (śmiech). Nie jestem z nich specjalnie dumna, ale rozumiem, że dla czytelników „Kuriera“ to ważny głos.

 

Jak jest tu odbierany sukces, na przykład ten Twój, osiągnięty w Polsce?

Wilno jest małym stawem, Warszawa jest dużym, z wieloma rybami. Tutaj sam fakt, że zdobyłam prestiżowe nagrody, to jest coś! A to, że wykonuję pracę słabo płatną, nikogo nie obchodzi.

 

To staw z wodą stojącą?

Kiedyś tutejsi Polacy byli całością, o której się mówiło: konserwatywni, mówiący archaicznym językiem. Teraz jest ruch. To już nie jest stojąca woda. Od kilkunastu lat widać, że jednak się różnimy, że ktoś ma poglądy prawicowe, ktoś lewicowe, ktoś zrywa z kościołem, ktoś się nawraca. Ech, kilkanaście lat temu nie do pomyślenia. To jest bardzo ciekawy moment. Teraz widać, że ten staw jest bardzo różnorodny. Jeżeli ktoś chce o tym mówić, pisać, to zaczyna być o nim głośno.

Mimo że nas tu jest dużo – ok. 200 tysięcy – to jak ktoś się jakoś wyróżnia, z czymś się nie zgadza, robi coś pod prąd albo robi akcje, żeby wesprzeć jedyne litewskie hospicjum lub zbiera książki dla wileńskiej biblioteki, to wszyscy o nim wiedzą. Wszystkie rybki podpływają w tym kierunku, żeby się przyjrzeć, co się dzieje. To jest fajne, bo ten staw jest mały i duży jednocześnie. Ruchliwy.

 

Czy taka niewielka Litwa jest kopalnią tematów dla reportera?

Prowadziłam dla TVP Wilno program podróżniczy „Litwa nieoczywista“, który był numerem jeden, jeśli chodzi o oglądalność. Niektórzy powątpiewali, czy będziemy mieli co pokazać, bo mały kraj i pewnie szybko się nam skończą tematy. Małe państwa, miasta, szczególnie takie, które nie leżą nad morzem, nie mają dżungli, ani palm czy też fal do surfowania, to dla wielu nuuuda! Więc nikt tutaj nie szuka skarbów. Nikt tutaj nie kopie.

A ja myślę inaczej. I może dlatego odkrywam skarby? Na przykład niedawno byłam na północy Litwy, gdzie łopatą można wykopać muszle, które mają 250 milionów lat! Jakiś czas temu znaleziono tam szczątki dinozaura. Z takiego wyjazdu można wrócić z workiem pamiątek sprzed milionów lat! Cała Litwa jest nieoczywista.

 

Jak byś zaczęła „kopać“,  gdyby Ci ktoś powiedział, że teraz Twoim kierunkiem jest Słowacja?

Bardzo lubię portal Couchsurfing, dzięki któremu ludzie z całego świata zapraszają do siebie do domu na darmowy nocleg innych, którzy tam chcą przyjechać. Szalone są dwie strony: ci, którzy chcą nieznajomych przyjmować, i ci, którzy chcą do nich przyjechać. Spotykają się więc ludzie nietypowi.

Kiedy wybieram się za granicę bardzo często korzystam z tego portalu. Wszystkie moje najfajniejsze przygody są związane z Couchsurfingiem. Będąc gdzieś w świecie, dowiedziałam się na przykład, że mój gospodarz jest astrofizykiem. Kiedy podał mi herbatę, zapytałam, skąd ją ma. Przywiózł ją z Syberii. Po nitce do kłębka dowiedziałam się, co tam robił.

Wszystkie wykopaliska zaczynają się od wywiadu. Od rozmowy z ludźmi, którzy chodzili wokół naszego „wykopaliska“. Może już tam kopali? Może nie? Ale to oni nam coś ciekawego powiedzą.

 

Tylko czy te słowackie „wykopaliska“ w ogóle zainteresują Polaków w Polsce? No bo nie ma tu palm, fal ani dżungli. Słowacja rzadko kiedy zasługuje na uwagę polskich mediów. Jak to zmienić?  Co innego Czechy! Litwa też jest na uprzywilejowanej pozycji – nią się Polacy interesują. 

Małe sprostowanie – Polacy nie interesują się Litwą. Co innego, jeśli ktoś ma korzenie na Litwie. Wtedy odzywa się sentyment  do dawnych Kresów. Wiadomo: Wilno, Ostra Brama, cmentarz na Rossie, kościoły. Jeszcze może Kowno i Troki. I to wszystko. Myślę, że Litwa potrzebuje promocji w Polsce. Na przykład poprzez wydanie książki reporterskiej. I Litwa, i Słowacja potrzebują swoich Mariuszy Szczygłów. Dzięki takim książkom albo blogom czy vlogom z pazurem dane państwa zaczynają istnieć w świadomości innych narodów.

 

Kiedy wracasz do pracy reporterskiej?

Już jestem w trakcie zbierania materiału.

 

Co to będzie?

Na razie mogę powiedzieć bardzo ogólnie: emigranci. Nie podoba mi się, kiedy o osobach przyjeżdżających nielegalnie na granicę z Litwą mówi się bezosobowo.

 

Czyli?

Przyjechało, przechwycono, oddelegowano. Teraz czytam, rozmawiam, próbuję zrozumieć. Myślę że za miesiąc reportaż będzie gotowy.

Małgorzata Wojcieszyńska, Wilno
zdjęcia: Stano Stehlik

MP 9/2021

 

Ewa Wołkanowska-Kołodziej – urodziła się w Wilnie. Studiowała w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej na Uniwersytecie Warszawskim oraz w Polskiej Szkole Reportażu. Pracuje jako dziennikarka prasowa specjalizująca się w tematyce społecznej, publikuje w Gazecie Wyborczej, Wysokich Obcasach, Dużym Formacie. Zdobyła liczne nagrody dziennikarskie, np. na Festiwalu Twórczości Wrażliwej, Kryształowe Pióro, nagrodę im. prof. Elżbiety Tarkowskiej. Nominowana była do European Press Prize (2019), oraz do najważniejszych polskich nagród prasowych.