Wymarzone wakacje nad morzem i… cisza przed burzą

 ROZMOWY Z NINĄ 

Pamiętam, jak przed dwoma laty naszą całą pięcioosobową rodziną wybraliśmy się na wymarzone wspólne wakacje! Czekaliśmy na nie długo, bo chyba 8 lat! Dlaczego? Po prostu ze względu na mój stan zdrowia musiałam zawsze zostawać z mamą w domu, gdy w tym czasie tata z moją starszą siostrą i młodszym bratem jeździli nad morze. Bez nas. Oczywiście, że im nas brakowało, ale po prostu nie dało się inaczej! A ja nie dość, że nie czułam się najlepiej, to jeszcze jak na złość musiałam siedzieć w domu!

Ale przed dwoma laty wszystko się zmieniło. Postanowiliśmy odważnie spróbować jako rodzina! Mama mówi, że pojechaliśmy razem po to, aby stworzyć sobie wspólne wspomnienia. Fajnie, no nie? Chciałam więc uchylić Wam rąbka naszych wspomnień, tym razem z punktu widzenia mojej mamy.

 

Cisza przed burzą

Wybraliśmy się do miasta i udało nam się zrobić kilka pięknych zdjęć! Zdążyliśmy się przejść po naszych ukochanych starych ulicach miasta Rovinj, zapozować do fotek i wysłać dwoje naszych dzieci na lody. Ale nie zdążyliśmy zobaczyć zachodu słońca…  Cisza przed burzą była tak cicha, że nie zauważyliśmy jej zwiastunów. 

Ale ona przyszła. Burza w jej głowie przerwała idyllę naszej rodzinnej wycieczki do miasta. Epilepsja jest jak piorun, który strzela prosto w kable neuronów w mózgu. A potem nastaje chaos i dezorientacja. 

 

Szybko, szybko!

Mój mąż Robert niósł ją na plecach przez całe miasto. Szybko! Jeszcze szybciej, byleby już znaleźć się w samochodzie! Atak nie dawał za wygraną, wytrwale się wlókł przez okropne dwie godziny. Dzieci nie zdążyły zjeść lodów, a mój świat zatrzymał się z bólu. Prawie pękło mi serce… I wcale nie miałam ochoty być cicho i wmawiać sobie, że wszystko będzie dobrze.

Kłótnia z Robertem, moje rozczarowanie, nieczułe słowa wypowiedziane w nerwowym skurczu oraz pośpieszny powrót do domu…

 

Cisza po burzy

Nie, nie jesteśmy żadnymi superrodzicami ani supermałżeństwem. Jesteśmy zwykłymi szaleńcami, których serc dotknął sam Bóg, pozostawiając w nich pieczęć swojego JA. O nie, autyzm ani epilepsja nie są darami od Niego. Przecież Jego plan co do naszej córki był inny.

Myśli tańczyły w mojej głowie, wirowały niespokojnie… Do chwili, gdy znów przyszła cisza. Cisza po burzy.

Zasnęła. Zdążyłam jej powiedzieć, że jest mi bardzo przykro, że jej współczuję i że jest największą bohaterką na świecie. I jeszcze to, że ją kocham.

Następnego dnia obudziła się i znów była uśmiechnięta.

Nowy dzień. Nowa nadzieja? O krok bliżej do cudu uzdrowienia? Rano miała swoje małe ataki, ale z tymi sobie dajemy radę – to przecież już rutyna. 

Ten dzień był piękny. Byliśmy razem na plaży, a fale były potężne…

Nina i Ewa

MP 7-8/2021