CO U NICH SŁYCHAĆ?
Bratysława stała się ich pierwszym miastem, które połączyło ich światy. Tu przyszli na świat ich dwaj synowie – Antoś i Tomasz – a niebawem urodzi się trzeci. Magda i Piotr Michnowie czują, że tu jest ich dom, a dla ich dzieci z racji tego, że nigdzie indziej nie mieszkały, także ojczyzna!
Pokolenie Unii Europejskiej
„Antoś już teraz śpiewa Slovensko je moja vlasť, kiedy wraca z przedszkola“ – mówi Piotr, a Magda dodaje, że od września chłopiec idzie do szkoły i język słowacki stanie się jego pierwszym językiem. Jednak o tożsamość narodową dzieciaków się nie martwią, ponieważ w domu rozmawiają po polsku, a szacunek czy do Polaków, czy do Słowaków to dla nich oczywista sprawa.
Michnowie w żadnym przypadku się nie uskarżają, wręcz przeciwnie – wydają się zadowoleni, a ich głowy nie zaprząta tęsknota za ojczyzną. „My jesteśmy z pokolenia, które bardzo się cieszyło z wejścia Polski do Unii Europejskiej i całe nasze dorosłe życie jest z nią związane“ – mówi Magda. Piotr zaś wspomina, że to właśnie referendum w sprawie wejścia Polski do unii było jego pierwszym głosowaniem.
Dodaje też, że od razu zaczął korzystać z możliwości unijnych, studiując przez pół roku w Danii w ramach programu Erasmus. „Ja też miałam poczucie, że się przed nami otwiera świat!“ – ocenia Magdalena, choć podkreśla, że zdążyli poznać inną rzeczywistość, tę sprzed wejścia do unii. „My sobie nie wyobrażaliśmy żadnego innego scenariusza. Gdyby Polska poczyniła kroki zmierzające do wyjścia z unii, zaczęlibyśmy się ubiegać o słowackie obywatelstwo“ – mówi stanowczo Piotr.
Lekcja abstrakcyjnych pojęć
On jeszcze pamięta, jak abstrakcyjne dla niego było pojęcie „granica“, kiedy wraz z ojcem, będąc na wycieczce w Pieninach, wybrali się na szczyt jednej z gór. „Tato mi pokazał, że tam, kawałek dalej jest granica, a za nią inne państwo, które nazywa się Czechosłowacja, ale mieszkają w nim Słowacy“ – wspomina i dodaje, że to była dla niego lekcja abstrakcji, ponieważ wcześniej nigdy nie był na żadnej granicy ani nie miał pojęcia o innych państwach czy narodach.
Pamięta też bilbord reklamujący słowackie Tatry z napisem: „Tak blisko, a tak alpejsko!“. Jako ósmoklasista w ramach wycieczki szkolnej odwiedził Koszyce i Preszów, a w 2012 roku czekała go przeprowadzka do stolicy Słowacji.
Ale UFO!
Przyjechał tu z grupą kolegów, którzy, podobnie jak on, otrzymali w Bratysławie dobrą pracę w dziale IT. „Jak ubiegałem się o tę pracę, sprawdziłem, że ta Bratysława leży blisko Wiednia, a od Krakowa, skąd pochodzę, dzieli ją jakieś pięć godzin jazdy samochodem“ – wspomina Piotr i dodaje, że z tym miastem w tle ma jeszcze jedno wspomnienie.
Kiedyś, wracając przez Wiedeń z wyjazdu służbowego, w samolocie LOT-u przeglądał magazyn, w którym opisywano nowy kierunek lotów polskiego przewoźnika – Bratysławę. Miasto prezentowało się intrygująco, a na zdjęciu widniał most z kawiarnią UFO. „Jakież było moje zdziwienie, kiedy chwilę po starcie wyjrzałem przez okno i zobaczyłem… bratysławskie UFO!“ – uśmiecha się Piotr.
Gangsterskie motywy w tle
Swoją decyzję o przeprowadzce na Słowację konsultował z Magdaleną. Już wtedy byli parą. Poznali się w pracy. Najpierw znali się tylko z rozmów telefonicznych i korespondencji mailowej. Pracowali w tej samej firmie, ale każdy w innym mieście: Magda w Katowicach, Piotr w Krakowie.
Co ciekawe, choć oboje pracują w sektorze IT, to tylko Piotr jest z wykształcenia informatykiem, zaś Magda politologiem. Po jakimś czasie poznali się w parku Śląskim w Chorzowie, na jednym ze spotkań integracyjnych, które co jakiś czas organizował pracodawca. „Potem odbył się w Krakowie bal z gangsterskim motywem i wtedy się do siebie zbliżyliśmy“ – wspomina moja rozmówczyni.
Katowicie – Kraków – Bratysława
„My tak naprawdę szukaliśmy miejsca dla siebie, takiego, które byłoby tym naszym“ – opisują okres swojego związku na odległość, kiedy to podróżowali na trasie Katowice – Kraków. Tym miejscem okazała się Bratysława. Kiedy Piotr podjął tu pracę, Magda postanowiła poszukać tu miejsca dla siebie. Udało jej się zatrudnić w tej samej firmie co Piotr.
Dopiero wtedy przeprowadziła się do Bratysławy, którą pierwszy raz odwiedziła kilka lat wcześniej z koleżankami podczas dwudniowej wycieczki. „Wybrałyśmy się na wycieczkę Polskim Busem, który miał promocyjne ceny za kilka złotych. Mieszkałyśmy wtedy w hostelu koło Pałacu Prezydenckiego, zwiedzałyśmy miasto, a nawet wylądowałyśmy na fajnej imprezie w lokalu nad Dunajem“ – wspomina Magda.
Aplauz japońskich turystów
Zanim Magda dołączyła do Piotra, zaręczyli się. Potem na odległość organizowali swój ślub w Polsce. „Co ciekawe, my zrealizowaliśmy naszą sesję ślubną w Bratysławie i Wiedniu“ – zdradza Magda, a jej mąż dodaje, że po weselu zaprosili do Bratysławy koleżankę fotografkę, ubrali się w stroje ślubne i tak powstały ich pamiątkowe zdjęcia na Starym Moście, jeszcze przed jego rekonstrukcją, koło zamku i w uliczkach pod nim, ale i na Rynku. „Pamiętam, jak fotografowali nas japońscy turyści i bili brawo, życząc nam szczęścia“ – śmieje się Magda.
Urokliwy Ružinov
„Tyle się wtedy działo! A potem, w 2014 roku kupiliśmy to mieszkanie na kredyt!“ – mówi i wyjaśnia, że po obejrzeniu trzech lokali od razu wiedzieli, w którym chcą zamieszać. Nie mogą się nachwalić, jak uroczą dzielnicą jest Ružinov, jak wszędzie stąd jest blisko i jak dobra jest tu infrastruktura. „Stąd możemy chodzić na spacery nad kilka jezior, stawów czy do parków, być na łonie natury zaraz po wyjściu z domu, ale także pójść do pracy pieszo“ – zachwala Magda.
Nie bez znaczenia jest też fakt, że nie ma tu takiego smogu jak w Krakowie czy Katowicach. Miło wspomina wycieczki rowerowe czy na łyżworolkach wzdłuż Dunaju. I choć zaraz po urodzeniu pierwszego dziecka narzekała na uszkodzone chodniki i krawężniki, przy drugim dziecku spacery z wózkiem stały się łatwiejsze, ponieważ owe niedostatki już naprawiono.
Trudny etap życia
Takie były ich początki. Para młodych ludzi „na swoim“. „Wtedy moja praca była bardzo dobrze płatna, dużo lepiej niż w Polsce. Obecnie zarobki są porównywalne“ – ocenia Piotrek. Nie zamierzają wracać do Polski, choć mój rozmówca przyznaje, że na początku roku przez chwilę rozważał i tę możliwość.
Wszystko przez to, że wtedy właśnie wkroczyli w bardzo trudny etap życia. I to nie tylko za sprawą pandemii, która na długie miesiące odcięła ich od bliskich w Polsce. „Tak naprawdę jesteście pierwszymi znajomymi, którzy nas odwiedzają po długim lockdownie“ – zdradzają. Z wizytą u nich przebywa właśnie Magdy mama, z którą się nie widzieli od czasu wybuchu epidemii.
Lekkie ukłucie w sercu?
„Było to trudne, bo nie mogliśmy się spotykać, ale prawdę mówiąc, gdybyśmy mieszkali w Polsce, też byśmy nie mogli odwiedzać rodziców, dopóki ci nie zostali zaszczepieni“ – ocenia zdroworozsądkowo Magdalena i dodaje, że dziećmi też by nie mogli obciążać dziadków z uwagi na ich wiek. Piotr jednak przyznaje, że czasami poczuł lekkie ukłucie w sercu, kiedy nie mogli być z bliskimi z Polski.
Pandemia i konieczność izolacji przyniosły też pierwsze samodzielne święta, a potem kolejne i kolejne. „Dwa razy spędziliśmy Wielkanoc oraz jedno Boże Narodzenie tylko w swoim gronie i żeby sobie sprawić radość, pierwszy raz w życiu kupiliśmy żywą choinkę“ – mówi Magda.
Niepewność i strach
Na początku roku nad głowami Michnów zawisła niepewność. Najpierw Magda po wizycie u ginekologa przyszła do domu z radosną nowiną, że spodziewają się trzeciego dziecka, a dzień później okazało się, że oboje zarazili się koronawirusem. „Drżeliśmy, co będzie, jeśli Magda dostanie temperatury i jak to wpłynie na potomka“ – opisuje Piotr.
Na szczęście Magda miała lekki przebieg choroby, ale za to Piotr leżał z bardzo wysoką gorączką przez dziewięć dni! „Żeby przeżyć w ciszy harmider, który robią żywiołowi synowie, wkładałem zatyczki do uszu, a Magda musiała panować nad całym domostwem“ – opisuje mój rozmówca. Dopytuję, czy wiedzą, gdzie się zarazili, ale żadne z nich nie potrafi udzielić jasnej odpowiedzi. „Byliśmy cały czas w izolacji, wychodziliśmy jedynie do sklepu na zakupy, więc albo tam się zaraziliśmy, albo chorobę przyniósł z przedszkola starszy syn“ – zastanawiają się na głos.
Z eksperta junior
Po chorobie Piotr udał się do lekarza po potwierdzenie o przebytej chorobie. „Cieszyłem się, że przeżyłem i że nie będę musiał chodzić przez trzy miesiące na testy, które wtedy było na Słowacji wymagane“ – wspomina. I wtedy dowiedział się, że dział, w którym pracował, zostanie zamknięty i przeniesiony do Indii i na Kostarykę. Wtedy zaczął się ogromny stres. „Myśleliśmy, że zwolnią Magdę, ale zwolnili mnie i to od razu, w pierwszej turze w marcu“ – opisuje.
Na szczęście po dwóch tygodniach poszukiwań znalazł pracę w innej międzynarodowej firmie. To jego piąta korporacja. Trochę to wymaga od niego pokory, bowiem w poprzedniej firmie zajmował bardzo wysoką pozycję, tu zaczyna od nowa. „Przeczuwałem, że tak może się stać, bo technologia, którą się zajmowałem, to muzeum, czułem, że trzeba będzie wskoczyć do innego pociągu i w ten sposób z eksperta stałem się juniorem, który się uczy nowości“ – opisuje.
Z uśmiechem więc kwitujemy, że jego etap w pracy nie bardzo odbiega od tego życiowego: i tu, i tu wraca do pieluch – w życiu rodzinnym dosłownie, ponieważ trzeci syn ma się urodzić w sierpniu.
Uroki korporacji
Zarówno Magda, jak i jej mąż są zadowoleni z pracy w korporacjach, widzą w niej sporo plusów. „Firma pozwala mi łączyć pracę z wychowaniem dzieci“ – mówi Magda. Czasy pandemii pokazały nowe możliwości, a taką jest codzienna praca z domu. Michnowie odprowadzają dzieci do żłobka i przedszkola, a potem każde z nich zajmuje swoje stanowisko pracy: Magda w salonie, Piotr w sypialni. „Nie ma czasu na pogaduszki, teraz nasza praca jest chyba jeszcze bardziej efektywna“ – oceniają oboje i dodają, że minusem jest izolacja od kolegów z pracy. Ale za to mają dobre relacje sąsiedzkie.
U siebie
Poznali też polsko-słowacką parę mieszkającą po sąsiedzku. Utrzymują relacje z innymi polskimi rodzinami w Bratysławie. I chwalą życzliwość Słowaków, z którą się spotykają na co dzień. „Wcześniej się dziwili, co my tu robimy, dlaczego tu przyjechaliśmy do pracy, ale teraz, jak nasze dzieci tu chodzą do przedszkola, tu zapuszczamy korzenie, już w to nie wnikają“ – opisuje Piotr.
Kiedy pytam, jak na ich emigrację zareagowali polscy przyjaciele i rodzina, dowiaduję się, że niektórzy z nich nadal są przekonani, że Michnowie mieszkają w Czechach. Emigracja w rodzinie Piotra nie jest czymś obcym, część rodziny wyjeżdżała bowiem za pracą do Ameryki. „Cieszę się, że nie musiałem wyjeżdżać na saksy, by zarabiać gdzieś przy łopacie i przywozić pieniądze do Polski za cenę rozłąki z rodziną, i że pracuję w swoim zawodzie, rozwijam się i jestem tu, gdzie jestem, po prostu u siebie“ – dodaje na koniec Piotr.
Małgorzata Wojcieszyńska
zdjęcia: Stano Stehlik, archiwum rodziny Michnów