25-letni „Monitor Polonijny“ bohaterem wywiadu

 WYWIAD MIESIĄCA 

Ponieważ wywiad ten chcemy poświęcić jubilatowi, czyli 25-letniemu „Monitorowi Polonijnemu“, dlatego do rozmowy zaprosiłam Ryszarda Zwiewkę – ówczesnego prezesa Klubu Polskiego, czyli wydawcy, oraz Juraja Marušiaka – syna pierwszej redaktor naczelnej pisma Danuty Meyzy-Marušiakovej.

Aby wejść w atmosferę tamtych dni, przypomnijmy sobie, jak wyglądał świat w 1995 roku. W Polsce przeprowadzono denominację złotego: 10 tysięcy złotych zastąpiła jedna złotówka. Austria, Finlandia i Szwecja zostały członkami Unii Europejskiej. Swoją działalność rozpoczął portal internetowy Yahoo. W listopadzie w Polsce wybory prezydenckie wygrał Aleksander Kwaśniewski i w grudniu zastąpił w fotelu prezydenckim Lecha Wałęsę.

 

Juraj, czy jako historyk i politolog możesz nam po krótce nakreślić, jaka była Słowacja w roku 1995?

Juraj Marušiak: Słowacja była w okresie trzeciego rządu Vladimíra Mečiara, na krawędzi międzynarodowej izolacji, po tzw. nocy długich noży w 1994 roku. To okres konsolidacji władzy Mečiara i dwóch mniejszych koalicjantów: Słowackiej Partii Narodowej i Zrzeszenia Robotników Słowacji. Ten młody kraj nabierał kształtów państwa rządzonego w sposób autorytarny.

Całe szczęście, że miało to miejsce w czasach, kiedy to sąsiedzi mogli podać Słowacji pomocną dłoń i w ten sposób pomagać w przełamywaniu barier izolacji, czyli w utrzymywaniu Słowacji w kontakcie z Zachodem. W tym czasie Polska i Węgry cieszyły się dobrą opinią na Zachodzie i to te kraje właśnie otoczyły młodą republikę opieką. Jednym z najważniejszych wydarzeń na Słowacji w 1995 roku było porwanie syna prezydenta Michala Kováča.

Działo się to w ramach walki politycznej Mečiara z opozycją i byłym kolegą partyjnym Michalem Kováčem, który zasiadał w fotelu prezydenckim. Do porwania doszło we wrześniu 1995 i kiedy przywołuję w pamięci ten rok, to właśnie to wydarzenie najbardziej mi się wyłania z pamięci, choć oczywiście w społeczeństwie słowackim toczyły się również i inne gry, a konflikty nabierały na sile.

 

Rysiu, a na jakim etapie była wtedy słowacka Polonia?

Ryszard Zwiewka: W 1995 roku byliśmy już po zarejestrowaniu Klubu Polskiego (do rejestracji doszło w styczniu 1994 roku – przyp. red.) i rozpoczęliśmy przygotowania do wydawania „Monitora Polonijnego“. To, że on powstał, to efekt kilku lat wysiłków. Nie tylko naszych, Polonii, ale i pracowników Instytutu Polskiego oraz ambasady RP w RS.

Aby do procesu wydawniczego dobrze się przygotować, nawiązałem szerokie kontakty z Polakami w Czechach. Oni wydawali swój dziennik. Spotykałem się z nimi i dopytywałem, co powinniśmy zrobić, by móc wydawać własną gazetę. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, czy to będzie miesięcznik, tygodnik, czy dziennik. Doszliśmy do wniosku, że na nasze potrzeby przygotowywać będziemy miesięcznik.

Polonia była wtedy zorganizowana i pełna entuzjazmu. Jeszcze nie było tu wtedy tylu młodych, nowych mieszkańców, przyjeżdżających na Słowację w celu podjęcia pracy. To była głównie Polonia zasiedziała tutaj od wielu lat, porozrzucana po całej Słowacji. Chcieliśmy dotrzeć do jak największej liczby rodaków. Wtedy nie było łączy internetowych, a jedynym sposobem, jak do nich dotrzeć, było czasopismo.

 

Jak doszło do tego, że miesięcznik zyskał nazwę „Monitor Polonijny“?

R.Z.: Danka Marušiaková zaproponowała wydawcy, czyli szefostwu Klubu Polskiego, nazwę „Monitor Polonijny“. Innych propozycji nie było, więc się zgodziliśmy. Nam się ta nazwa dobrze kojarzyła, odzwierciedlała nasze oczekiwania: monitor – krążownik – statek rzeczny i tak dalej.

 

Juraj, pytałeś mamę, dlaczego wybrała taką nazwę?

J.M.: Tak, nazwa nawiązuje do pierwszego pisma drukowanego w XVIII wieku, założonego przez Adama Czartoryskiego i Ignacego Krasickiego przy wsparciu króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. W ten sposób mama odwoływała się do polskiej tradycji historycznej.

Zresztą nazwa „Monitor” używana jest do dziś, na przykład „Monitor Polski” to wydawnictwo dziennika ustaw, czyli bardzo ważnych dla funkcjonowania państwa dokumentów. Nazwa pisma polonijnego nawiązała więc do tradycji dziennikarstwa polskiego.

 

Jak wspominacie początki działania redakcji „Monitora“?

R.Z.: Kiedy „Monitor Polonijny“ powstał, a Danka stała się jego pierwszą redaktor naczelną, to trzeba przyznać, że redaktorzy, których zaprosiła do współpracy, bali się jej. Bo ona – jak to poznanianka – podeszła do tego wyzwania bardzo odpowiedzialnie, co odzwierciedlało się w poziomie przygotowań artykułów. Każdy artykuł musiał być opracowany najlepiej, jak się dało, bo Danka nie szczędziła słów krytyki. Oczywiście robiła to w sposób dystyngowany i szlachetny, była bardzo wyrozumiała, ale jednocześnie trzymała wysoki poziom.

Ryszard Zwiewka

 

Juraj, ty to widziałeś z innej perspektywy. Ponieważ wtedy jeszcze mieszkałeś w domu rodzinnym, mogłeś zaglądać przez ramię redaktor naczelnej, by obserwować, jak tworzy pismo. Jaka atmosfera panowała w Waszym domu?  

J.M: Widziałem to „od kuchni“, byłem świadkiem tych procesów przygotowawczych. Często rozmawialiśmy w domu o „Monitorze“. Mama wieczorami siedziała i przygotowywała projekt czasopisma, jak ma ono wyglądać, jego poszczególne strony, co powinno się znaleźć w nagłówku.

 

Jakie cele sobie stawiała?

J.M.: To czasopismo miało być mostem między Polską a Słowacją, o czym świadczy jego pierwszy nagłówek, w którym znalazły się godła obu krajów. Od początku pojawiały się w nim artykuły nie tylko w języku polskim, ale i słowackim, by mogli go czytać także potomkowie Polaków mieszkający na Słowacji, którzy niekoniecznie znają język polski.

Muszę wyraźnie podkreślić, że fakt, iż takie czasopismo przetrwało tyle lat, to sukces. Inne mniejszości, jak na przykład Rusini, Ukraińcy, Romowie, borykają się z problemami wydawniczymi. Polacy są mniejszością rozproszoną, ale są w stanie zabiegać o to, by ich pismo było wydawane. Periodyki innych mniejszości borykały się ze spadającą liczbą czytelników, więc zanikły.

Tego o „Monitorze Polonijnym“ nie można powiedzieć. Co ciekawe, na artykuły publikowane w nim powołuje się polska Wikipedia! Ostatnio czegoś tam poszukiwałem i znalazłem cytaty z niektórych artykułów właśnie z „Monitora”.

 

Czy w jakiś sposób „Monitor“ wpłynął na jakość Waszego życia, coś zmienił?  

R.Z.: To trudne pytanie. Kiedy się pojawił „Monitor“, nareszcie miałem możliwość czytania artykułów o nas, słowackiej Polonii. Dostęp do języka polskiego pisanego miałem w czytelni i bibliotece Instytutu Polskiego, do słowa mówionego poprzez Polskie Radio, które tu odbieraliśmy na falach długich.

Żyłem na co dzień z językiem polskim, natomiast brakowało mi informacji dotyczących tego, co się dzieje wśród nas, Polonusów na Słowacji. Nawiązałem kontakty z rodakami z Żyliny, Koszyc, Martina, Dubnicy nad Wagiem, poznałem niektórych z nich osobiście, tym bardziej mnie cieszyło, kiedy wreszcie mogłem sobie przeczytać, co się dzieje u nich w regionach.

Byłem i jestem pełen uznania, że tam tamtejsza liczna Polonia albo Słowacy, posiadający polskie korzenie, potrafią zorganizować tak bogate życie polonijne. Czy pojawienie się „Monitora“ zmieniło moje życie? Nie, ale poszerzyło moje horyzonty.

 

J.M.: Moim zdaniem powstanie „Monitora“ zapoczątkowało organizację życia publicznego słowackiej Polonii. Wcześniej nie istniały organizacje zrzeszające wspólnotę polską mieszkającą na Słowacji. Inaczej to wyglądało w Czechach, gdzie taka działalność była dozwolona, ale tylko na Zaolziu.

„Monitor“ stał się łącznikiem, platformą komunikacji, dzięki czemu życie środowiska polonijnego na Słowacji mogło się bardziej rozwinąć. Entuzjaści polonijni na łamach „Monitora“ widzieli innych entuzjastów i w ten sposób dowiadywali się o sobie i mogli ze sobą nawiązywać kontakty. „Monitor“ odegrał zasadniczą rolę przy kształtowaniu się mniejszości.

 

Pamiętacie, czego dotyczyły Wasze pierwsze artykuły, które Wam zleciła pani redaktor naczelna? 

R.Z.: Nie, nie pamiętam. Prawdopodobnie był to wstęp do jednego z pierwszych numerów pisma. Najbardziej mi utkwił w pamięci duży artykuł o mojej peregrynacji do Ziemi Świętej. Wyszedł on na dwóch stronach (wtedy „Monitor“ wychodził w formacie A4 – przyp. red.). Pamiętam o tym, ponieważ w opisanie tej podróży włożyłem sporo wysiłku.

 

Juraj Marušiak

J.M.: Też już nie pamiętam. Wydaje mi się, że nie od razu pisałem do „Monitora“, ale dopiero po jakimś czasie mama powierzyła mi zadanie, bym napisał o targach turystycznych w Bratysławie – miałem sprawdzić, jakie jest zainteresowanie biur podróży i Słowaków polskimi ofertami turystycznymi. Co roku, kiedy zdawałem relacje z targów, były one podobne, gdyż największe zainteresowanie budziły wyjazdy do Nowego Targu i innych przygranicznych miejscowości.

I to chyba nadal wygląda podobnie. Na mapie atrakcji są Kraków, Wadowice, dziś do nich dołączył Oświęcim. Nadal dla wielu Słowaków Kraków to graniczny cel podróży. Ale to nie jedyne artykuły, które pisałem w „Monitorze“. Mam na swoim koncie i takie o charakterze historycznym. W 1996 roku przygotowałem serię dotyczącą kurierów w czasie wojny. Pisałem też o udziale Polaków w Słowackim Powstaniu Narodowym, porównywałem powstanie warszawskie z tym słowackim.

 

R.Z: Zawsze czytałem Twoje artykuły z wielkim zainteresowaniem. Były one naprawdę świetnie przygotowane. Bardzo Ci za nie dziękuję, Juraj.

 

J.M.: Dziękuję. Te artykuły częściowo zdołałem przekształcić w artykuły naukowe. Wykorzystałem je w mojej pracy i publikowałem też w wydawnictwie naukowym.

 

Czyli „Monitor“ był impulsem do pracy naukowej!

A czy jest jakiś artykuł, który zapadł Wam w pamięci jako ten szczególny?

R.Z.: Moja odpowiedź jest jednoznaczna: w sposób fizyczny, namacalny odczuwam, że „Monitor“ jest w naszym domu obecny, ponieważ moja małżonka Gabi zawsze wypróbowuje przepisy, które pojawiają się w rubryce kulinarnej, a ja jestem konfrontowany z ich efektami. To są te artykuły, które mają na mnie ten wielki wpływ! (śmiech)

O, na przykład teraz zajadamy się barszczem, którego przepis Gabi znalazła w „Monitorze”. Poza tym oczywiście znajduję w „Monitorze“ artykuły, które mnie mniej interesują i takie, które chętnie czytam. Na przykład te, dotyczące życia naszych rodaków w klubach regionalnych, czytam zawsze.

 

Czego byście życzyli „Monitorowi“?

J.M.: Żeby utrzymał w następnych dziesięcioleciach obecny poziom. Tu przecież bardzo różni ludzie znajdują coś, co ich interesuje. A nawiązując do rubryki kulinarnej, przyznać trzeba, że kuchnia polska nie jest tak dobrze znana na Słowacji. Obecnie uczę się gotować i niektóre dania polskie opanowałem właśnie dzięki przepisom znalezionym w „Monitorze“. To ważne część życia każdego z nas. Moja żona nie jest ani Słowaczką, ani Polką, więc rubryka kulinarna w „Monitorze” jest naszym pomocnikiem.

 

R.Z.: Przez 25 lat obserwowałem „Monitor“, widziałem, jak się zmieniał. Na początku jego pojawianie się było czymś, co nas wznosiło do góry i utrzymywało nas w kondycji. Potem się do niego przyzwyczailiśmy. Teraz jest to takie naturalne, że przychodzi co miesiąc i po prostu jest w naszym domu. Czego bym życzył „Monitorowi”? Czytelników. Dużo więcej czytelników! Żeby znajdowali w nim swoje treści, swoje tematy, które ich interesują. Gosia, bardzo sobie cenię to wszystko, co wy robicie, co Ty robisz, co robiły wszystkie panie redaktor naczelne. Tak trzymać!

 

J.M.: Dziękuję za tę rozmowę. Mam nadzieję, że będzie okazja do kolejnych rozmów i do współpracy. Dziękuję kolegom i koleżankom ze słowackiej Polonii za te lata, które spędzili z moją mamą. Dla mojej mamy „Monitor“ był zawodowym drugim życiem na emeryturze. Tworzyła go najpierw jako redaktor naczelna, później jako szeregowa redaktorka aż do śmierci. Jestem Wam wdzięczny za te lata, które spędziliście razem!

 

W imieniu redakcji bardzo dziękuję za życzenia, pomoc i wkład, który był Waszym udziałem w procesie powołania do życia i współtworzenia „Monitora“.

 

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 4/2021

Wywiad w formie pisemnej różni się od tego nagranego, ponieważ był redagowany przez autorkę oraz autoryzowany przez rozmówców.