Prawdziwy fundament

 ELEMENTARZ POLSKO-SŁOWACKIEJ RORZINY 

Chyba każdy się czegoś boi, wchodząc w nową relację. W końcu związek to ciężka praca, czasem nawet prawdziwa orka na ugorze. A związek międzynarodowy? Do zwykłych trudności dochodzą jeszcze te, związane z łączeniem kultur, porozumiewaniem się, godzeniem nieraz bardzo odmiennych światów. Jak stawić temu czoła?

Przez pełnych 12 miesięcy dyskutowaliśmy na tych łamach o przeróżnych aspektach polsko-słowackiej rodziny. Stworzyliśmy pomalutku swoisty elementarz, który objął takie zagadnienia, jak rozdarcie między dwoma krajami, dylematy emigracji, rozterki językowe i wychowanie dwujęzyczne dzieci, łączenie tradycji i kultur, uprzedzenia, stereotypy oraz takie małe wielkie drobiazgi codzienności, jak różne pismo odręczne czy kuchnie.

Przed rodziną dwunarodową stoi mnóstwo wyzwań; wspólna droga Polki i Słowaka (Słowaczki i Polaka) nie zawsze jest usłana różami. Poza tym za naszymi plecami nie zieje pustka, ale stoi nasza rodzina, przyjaciele, bliżsi i dalsi znajomi. Oni też wnoszą do naszej relacji pewne przekonania, mają mniejszy lub większy wpływ na nasze postrzeganie świata i podejmowane decyzje.

Czasem łatwo się w tym całym zamieszaniu pogubić, stracić z oczu właściwy kierunek, skręcić po drodze w jedną z wielu ślepych uliczek. Zresztą szukanie wspólnych rozwiązań, tego, co nas pociągnie do przodu, rozwinie, odbywa się często metodą prób i błędów. Nie ma tu też jednego dobrego scenariusza, jedynej właściwej ścieżki.

Wchodzimy w końcu w relację z całym bagażem doświadczeń i bogactwem naszego istnienia. Na to wszystko nakłada się jeszcze nasze zaplecze kulturowe – wszystkie zakodowane wzorce, motywy, symbole i mity. To zderzenie dwóch rzeczywistości po prostu nie może się odbyć bez tarć, bez momentów zawahania i stawania przed kolejnymi znakami zapytania.

A jednak pogodzenie naszych światów nie jest niemożliwe. A jednak z połączenia polskich i słowackich korzeni mogą zrodzić się niesamowicie słodkie owoce.

Musi w tym zatem być coś więcej, musi istnieć składnik, który potrafi związać w całość nawet rzeczy, wydające się z pozoru absolutnie nie do pogodzenia.

Nie chodzi tu o magię, motyle w brzuchu, powierzchowną ekscytację czy wszędobylski przypadek. Tu musi zaistnieć głębia, jakiś podskórny obieg. Musimy zacząć od podstaw, zejść na sam dół relacji, przekuć się do fundamentu. A tam po prostu musi być miłość. Bez niej nic nie postawimy, nie dojdziemy do żadnego trwałego porozumienia, nie podejmiemy żadnej decyzji, która wiodłaby ku scalaniu naszego polsko-słowackiego świata zamiast ciągnięciu nas w dół.

Bez miłości to całe zmaganie się ze wszystkimi wątpliwościami, szarpanie z rozterkami i kolejnymi dylematami po prostu nie miałoby sensu. Miłość to kompas, który musi nam wskazywać właściwą drogę, niezależnie od tego, w którym kierunku chcemy popłynąć. To w niej najłatwiej znaleźć odpowiedzi, jak przetrwać burze i pokonać mielizny. Żadne inne spoiwo w międzynarodowej relacji nigdy nie będzie tak trwałe.

Zatem gdy ponownie staniemy na rozdrożu, zagubieni i niepewni, jak odpowiedzieć na kolejne wyzwanie wyrastające przed naszym polsko-słowackim związkiem, przypomnijmy sobie właśnie to, co ten związek naprawdę napędza i dzięki czemu budowanie go wciąż ma sens pomimo rosnących trudności. Ale uwaga! W tym miejscu nie możemy mieć żadnych wątpliwości. Prawdziwy fundament może być tylko jeden. To musi być miłość.

Natalia Konicz-Hamada

Zdjęcie: Archiwum rodzinne

MP 12/2020