ELEMENTARZ POLSKO-SŁOWACKIEJ RORZINY
Znacie Muminki? To jedne z bajkowych postaci, które ukształtowały moje dzieciństwo. Bohaterów tych stworzyła fińska pisarka Tove Jannson, a w mojej pamięci utrwalił ich serial, wyświetlany w telewizji we wczesnych latach 90. Gdy w 2014 roku pojechaliśmy z moim mężem na weekend do Finlandii i podczas spaceru po Helsinkach trafiliśmy na „muminkowy” sklep, byłam zachwycona! Szybko jednak się zorientowałam, że mojego męża widok Muminków ani trochę nie rusza, ponieważ… wcale ich nie zna.
W reakcji na tę informację nabrałam głęboko powietrza i ze zdumienia otworzyłam szeroko oczy. Naprawdę? Mój mąż nie zna Muminków? Przecież to niemożliwe, przecież jest ode mnie starszy tylko parę miesięcy, przecież MUSIAŁ kiedyś czytać lub oglądać przygody Muminków!
Jednak mój mąż pozostał niewzruszony. Nie, nie czytał książek Tove Jannson. Nie, nie oglądał nigdy Muminków w telewizji. Wprawdzie zgodził się łaskawie wejść do sklepu i kupić muminkową sukienkę dla naszej córki, ale odmówił uczestnictwa w moich zachwytach nad kolejnymi gadżetami.
To był przełomowy moment dla naszego małżeństwa! Od tamtej chwili wszystkie nasze rozmowy o dzieciństwie dzieliły się na „przed Muminkami” i „po Muminkach”. Wtedy też odkryłam jeszcze, że mój mąż nie zna „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren (jedna z najważniejszych książek wczesnych lat mojego życia!), nigdy nie słyszał o serialu „Dynastia” (nie był on może dla dzieci, ale czasem oglądałam go z babcią!), a jedną z nielicznych postaci, którą oboje znamy i która nas łączy, jest Miś Uszatek!
Obraz, który wyłaniał się z tych poszczególnych odkryć, stawał się coraz bardziej dramatyczny. Jeśli dodać do tego jeszcze oczywistą nieznajomość „Samych swoich” (i nieśmiertelnego wezwania: „Kargul! Podejdź no do płota!”) przez mojego męża, można już tylko siąść i płakać… Cóż, tak się kończy poślubienie obcokrajowca!
Jeśli jednak spojrzeć na to wszystko pod zupełnie innym kątem?…
Czasem rzeczywiście tęskno mi do tego porozumienia, które zapewnia wychowanie w tej samej kulturze; do tych wspólnych kodów kulturowych – zdań, melodii czy obrazów, które otwierają drzwi do ściśle określonych światów, doskonale znanych i zrozumiałych dla tych, którzy obcowali z nimi od dziecka.
Spotkanie na takiej płaszczyźnie jest proste, ponieważ nie wymaga żadnych dodatkowych wyjaśnień. Otwiera za to drogę do głębszego wzajemnego poznania, bowiem dotyka wspomnień, także tych ulotnych, często nieuchwytnych, ale stale unoszących się gdzieś w naszych myślach. W małżeństwie dwunarodowym wprawdzie zdarza się natrafiać na wspólne klucze – świat jest w końcu poprzetykany milionami niewidzialnych nici, na dodatek Polska i Słowacja leżą w tej samej części Europy – są one jednak rzadsze.
W takiej sytuacji wzajemne poznanie wymaga od nas większego wysiłku. To wzajemne polecanie sobie książek, które odcisnęły na nas trwałe piętno w dzieciństwie, wspólne oglądanie „Potopu” albo „Pelíšek” i czasem żmudne tłumaczenie zawiłości fabuły. To zgodne zaśmiewanie się z gustów muzycznych z młodości i wreszcie niekończące się próby oddania słowami feerii barw i dźwięków, która staje nam przed oczami, gdy myślimy o czasach naszego dorastania.
To zamknięcie w słowach niemożliwego, tym trudniejsze, gdy nie ma wspólnego języka; starania, które czynimy, by zbudować swoją prywatną dwunarodową płaszczyznę spotkania, mogą być niesamowicie rozwijające. Posuwają nas bowiem w głąb – nas samych i naszej wzajemnej relacji. Dzięki temu mamy szansę dojść we wzajemnym poznaniu dużo dalej. Choćby do miejsca, w którym… nawet nieznajomość Muminków przestaje być problemem.
Natalia Konicz-Hamada
Zdjęcia: archiwum domowe