W poszukiwaniu źródła

 ELEMENTARZ POLSKO-SŁOWACKIEJ RORZINY 

Jeszcze niedawno pisałam o rozdarciu między dwoma krajami i niełatwej sztuce łączenia tradycji dwóch kultur, obecnych w życiu związku dwunarodowego, tymczasem świat, który znamy, uległ gwałtownym zmianom, granice państw zostały z hukiem zamknięte, a nasza polsko-słowacka rzeczywistość, przynajmniej na moment, skurczyła się do rozmiarów własnych czterech kątów. Jak się w tym wszystkim odnaleźć?

Każdy mieszany związek ma dwa filary – w naszym przypadku polski i słowacki. Żeby budowla się za bardzo nie chwiała, konstrukcja musi być maksymalnie stabilna, a ciężar równomiernie rozłożony. Służy temu wzajemne poznawanie swoich ojczyzn, języków, zwyczajów, pogłębianie relacji z rodziną partnera, otwartość przy wyborze stosownej edukacji dla wspólnych dzieci, obcowanie ze sztuką obydwu narodów, smakowanie w ich kulturach, związanych z nimi przeróżnych kontekstach i wreszcie bycie – realne, fizyczne przebywanie – w obu rzeczywistościach, nasiąkanie nimi od środka.

Co jednak zrobić, gdy tej ostatniej możliwości zabraknie? Tej wiosny sytuacja w Europie, wywołana przez pandemię, prawie całkowicie wykluczyła podróże między Słowacją a Polską. Więzy z ojczyzną mogą się też czasami zwyczajnie rozluźnić ze względu na długi czas spędzony poza jej granicami, śmierć bliskich, których mogliśmy tam odwiedzać, czy nawet pracę, uniemożliwiającą częste wyjazdy. I co wtedy? Jak zadbać o polski filar rodziny?

W momencie, gdy piszę te słowa, granica polsko-słowacka jest zamknięta. Mam jednak nadzieję, że gdy do Waszych rąk trafi majowy numer „Monitora Polonijnego”, sytuacja zacznie się normować, a ograniczenia w ruchu pomiędzy obu krajami odrobinę zelżą. Nie zmienia to jednak faktu, że w marcu tego roku wszyscy obudziliśmy się nagle w warunkach zupełnie dla siebie nieznanych i niektóre rozwiązania, dotychczas stosowane w rodzinach, straciły rację bytu.

Do tej pory ważną częścią poznawania przez moje dwunarodowe dzieci kultury mamy i kultury taty były podróże po obu państwach. Gdy cały nasz świat skurczył się do czterech ścian naszego domu umiejscowionego na Słowacji, musieliśmy poszukać innych sposobów, by polskość się w nas nie rozmywała, nie ulegała zatarciu.

Ćwiczenie to okazało się niesamowicie rozwijające i pozwoliło nam lepiej odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Mocno doceniłam rolę, jaką w pielęgnowaniu polskości odgrywa polska szkoła (w warunkach pandemii pracująca zdalnie), do której uczęszcza moja najstarsza córka, oraz otaczanie się polskimi książkami i płytami. Widzę, jak olbrzymią wartość ma fakt, że język polski jest w naszym domu żywy nie tylko podczas telefonicznych rozmów z dziadkami.

Dostrzegam znaczenie obcowania dzieci z twórczością polskich poetów, pisarzy, artystów, kompozytorów. Gdy brakuje nam Polski w wymiarze fizycznym, przydają się inne punkty zaczepienia, swoiste sposoby na obecność Polski w wymiarze niematerialnym. Dzięki temu ta nasza polska energia nie ulega wytraceniu, przeciwnie – nieustannie nas kształtuje i dopełnia energię płynącą ze słowackich korzeni naszej rodziny mimo realnego odcięcia od polskiej ojczyzny, co z naszej dwunarodowej perspektywy jest niezwykle istotne.

Czerpiąc polskość z tylu źródeł, łatwiej radzić sobie z oddaleniem od kraju, niezależnie od przyczyn takiego stanu rzeczy. Czy te działania są w rodzinie mieszanej niezbędne? Być może nie, ale wszystkim jej członkom mogą przynieść wyłącznie korzyści, dzięki którym stajemy się bogatsi jako ludzie.

Natalia Konicz-Hamada

zdjęcie: autorka

MP 5/2020