Co nowego na granicach?

 ANKIETA 

Inny świat? Ograniczenia? Niemożność powrotu na Słowację? Zapytaliśmy naszych rodaków, jak sobie radzą ze zmianami wprowadzonymi na Słowacji z uwagi na zagrożenie koronawirusem, czyli zakazem wstępu na terytorium Słowacji przez granicę z Austrii, Czech, Ukrainy i Węgier dla osób nieposiadających słowackiego obywatelstwa lub pozwolenia na pobyt (stałego lub tymczasowego). Pytania zadaliśmy Beacie Wojnarowskiej, która właśnie wróciła z urlopu w Egipcie, Beacie Snapko, która wróciła ze Szwecji, Beatrice Kołatkovej po powrocie z Azor, Katarzynie Rzentarzewskiej, która codziennie dojeżdża do pracy w Wiedniu, Dorocie Cibińskiej – mieszkającej w Rajce a pracującej w Bratysławie oraz Bognie Zając z Pieszczan, która obecnie jest na urlopie na Cyprze.

 

Beata Wojnarowska

mieszka w Plaveckým Štvrtku, wróciła z urlopu w Egipcie

Zanim wyjechaliśmy z mężem 29 lutego na dwutygodniowy urlop do Egiptu, uważnie sprawdzaliśmy, jak się ma sytuacja dotycząca zagrożenia epidemiologicznego. Na Słowacji nie było wtedy jeszcze żadnego przypadku. Z kolei w Egipcie – jeden, w Kairze, czyli daleko od Marsa Alam, dokąd się udawaliśmy na wypoczynek.

Potem, będąc już tam na miejscu, obserwowaliśmy co dzieje się w Europie i coraz bardziej nas to przerażało. Zdziwiło nas też to, że jeszcze tydzień temu, czyli po pojawieniu się pierwszych przypadków zachorowania na koronawirusa w Polsce,  w naszym hotelu pojawiło się mnóstwo gości, głównie rodzin z dziećmi z Polski właśnie.

Obsługa hotelu była bardzo opiekuńcza, zorganizowano specjalne spotkanie dotyczące zagrożenia koronawirusem a potem co chwilę pytali nas, jak się czujemy, czy nam czegoś nie trzeba. Na każdym rogu w całym resporcie były umieszczone środki do dezynfekcji rąk.

Gorzej się zrobiło, kiedy okazało się, że wirus w Egipcie zaczął szaleć i odkryto, że jego epicentrum znajduje się w Luksorze, skąd pochodzi spora część pracowników hotelu. Z dnia na dzień wycofano ich z obsługi w naszych resorcie. Niestety, podczas naszego urlopu cały czas odbierałam wiadomości z biur podróży w Polsce, z którymi współpracuję obsługując polskich turystów na Słowacji, organizując im pobyty i atrakcje na zbliającą się wiosnę i lato.

Były to wiadomości dotyczące odwoływania pobytów, które już były zamówione, za większość z nich pobrałam zaliczki, by zapłacić hotele. Nie wiem, co będzie dalej z moim biurem podróży, które budowałam przez 30 lat, bo dziś wszystko sypie się jak domek z kart.

Kiedy w sobotę 14 marca kończył się nasz pobyt i zawieziono nas na lotnisko, zobaczyliśmy tam tłumy turystów, głównie z Polski, którzy usiłowali dostać się do samolotów lecących do Europy. To był ostatni dzień, kiedy do Polski można było dotrzeć połączeniami lotniczymi.

W samolocie lecącym do Wiednia tylko my z mężem i jeszcze jedna pani byliśmy wyposażeni w maseczki, które sobie zakupiliśmy na wszelki wypadek jeszcze przed wylotem na urlop. Pasażerowie patrzyli na nas podejrzanie, być może bali się, że jesteśmy chorzy, skoro podróżujemy w maskach. Ba, nawet niektórzy, kiedy przechodziłam między siedzeniami w samolocie w kierunku do toalety, odsuwali się, zasałaniali szalami, pewnie z obawy, że ich czymś zarażę.

Po wylądowaniu na Schwechacie, zobaczyliśmy opustoszałe korytarze na lotnisku, nigdzie żywej duszy! Do tego puste kawiarnie a w hali przylotów garstka ludzi czekających na pasażerów, chyba jedynego lotu, który w tym czasie tam lądował. Po wyjściu z lotniska też nietypowy widok: puste ulice i puste stanowiska, gdzie zawsze zatrzymywały się autobusy jeżdżące do Bratysławy a które po wstrzymaniu międzynarodowego transportu osobowego na Słowacji, nie kursują już na linii Wiedeń – Bratysława.

Nas odebrał z lotniska mój syn, który liczył się z tym, że wraz z nami będzie musiał się poddać dwutygodniowej kwarantannie. Jeszcze będąc w Egipcie, chcąc nas do tej kwarantanny dobrze przygotować, wysłałam do Bartosza listę zakupów, by zaopatrzył naszą trzyosobową rodzinę na dwa tygodnie.

Będąc w Egipcie dostaliśmy sporo SMS-ów informujących nas o tym, co dzieje się na Słowacji, że od 13 marca na Słowację mogą wjechać tylko mieszkańcy tego kraju oraz obcokrajowcy, którzy tu mają stały lub tymczasowy pobyt. Turyści z innych krajów żadnych informacji nie dostawali. My musieliśmy przygotować mojego męża – Polaka, który na Słowacji ma pobyt stały, by mógł wrócić do domu (ja mam podwójne obywatelstwo). Chodzi o to, że lecąc do Egiptu nie brał ze sobą żadnego dowodu, tylko polski paszport. Dowód słowacki przywiózł mu więc do Wiednia mój syn.

Co ciekawe, nikt syna przy wjeździe do Austrii nie zatrzymywał, nie kontrolował, mimo że pojechał po nas samochodem, który ma polskie tablice rejestracyjne. Inaczej było, gdy wracaliśmy na Słowację. Widzieliśmy, że zawracano samochody na czeskich tablicach rejestracyjnych. My pokazaliśmy słowackie dokumenty, więc wpuszczono nas, ale zatrzymywano nas dwukrotnie, informując o konieczności poddania się kwarantannie. Właściwie przeczytano nam dokładnie treści rozporządzeń, które już znaliśmy z przesyłek SMS.

Nikt nam nie mierzył temperatury, ani w Wiedniu, ani na Słowacji. Powiedziano nam, że w poniedziałek musimy zadzwonić do lekarza pierwszego kontaktu, który podejmie odpowiednie kroki w celu zgłoszenia naszych danych do ubezpieczalni, że jesteśmy na kwarantannie i by traktowano nas jak byśmy byli na zwolnieniu lekarskim. To oznacza, że

mogą przyjść kontrole do domu w celu sprawdzenia, czy poddaliśmy się kwarantannie. Zdziwiłam się, że te kontrole przyszły tak szybko, ponieważ zaraz po naszym powrocie, w niedzielny poranek ktoś ubrany w odblaskową kamizelkę, zadzwonił do bramy naszego domu. W pośpiechu wychyliłam się i krzyknęłam do tej osoby, że zaraz wszyscy się pokażemy. Okazało się, że to nasz sąsiad, którego zdziwiła moja reakcja.

 

Beata Witczak-Šnapko

z Novej Dubnicy, wróciła z urlopu ze Szwecji

Wybraliśmy się z mężem 5 marca na urlop. Najpierw samochodem do Polski, dwa dni później samolotem z Warszawy do Szwecji. Relaks na nartach w Åre był bardzo udany, ale, niestety, sytuacja związana z koronawirusem, pokrzyżowała nasze plany i z uwagi na odwołanie lotów do Polski, mierzyliśmy się z problemem, jak wrócić do domu.

Nawet nie mogliśmy tam liczyć na pomoc konsularną, bo podobno konsul jest chory na koronawirusa.  Na szczęście kursowały jeszcze promy i 16 marca wsiedliśmy na taki rejs do Gdyni. W kwestionariuszu, w którym należało wpisać miejsce, gdzie odbędziemy kwarantannę, wpisaliśmy nasz słowacki adres. W Warszawie odebraliśmy nasz samochód i po całym dniu podróżowania przez Polskę dotarliśmy na jedno z dwóch czynnych przejść granicznych polsko – słowackich: Chyżne/ Trstena. Tu nie było żadnej kolejki, żadnego samochodu, oprócz naszego a panowie pogranicznicy z maskami na twarzach o nic nas nie pytali, nie kontrolowali żadnych dokumentów. Do domu dotarliśmy szczęśliwie po północy, teraz czeka nas 14 – dniowa kwarantanna, chyba że uda nam się zrobić testy na obecność koronawirusa? Gdyby się okazało, że jesteśmy zdrowi, chętnie wrócimy do pracy.

 

Katarzyna Rzentarzewska

pracuje dla banku Erste w Wiedniu

Od wtorku 10 marca pracuję z domu. Home office to w naszej firmie nic nadzwyczajnego, ale chyba po raz pierwszy trwać będzie dłużej niż zwykle. Na razie minimalnie do 20 marca, ale, kto wie, może i dłużej? Wszystko zależeć będzie od sytuacji. Home office mają wszyscy nasi pracownicy, nie tylko ci dojeżdżający z Bratysławy do Wiednia.

Każdy z nas wie co ma robić, dostosowaliśmy kluczowe pliki, jesteśmy podłączeni do sieci i serwerów zdalnie. Co jakiś czas mamy konferencje on-line i raz w tygodniu łączymy się z analitykami z regionu. Dla nas praca z domu to nic nowego, nowością jest jedynie to, że wykonujemy ją wszyscy naraz, pracując każdy w swoim domu. Kiedy wrócimy fizycznie do pracy? Nikt nie jest dziś w stanie na to pytanie odpowiedzieć, ale według mnie, nie wcześniej niż po świętach Wielkiej Nocy.

 

Bogna Zając

z Pieszczan, obecnie przebywa na urlopie na Cyprze

Bogna Zając wyruszyła 6 marca z Pieszczan na urlop ze swoim partnerem i córeczkami. Wtedy jeszcze ani na Słowacji, ani na Cyprze nie było przypadków zachorowania na koronawirusa. „W drodze na lotnisko usłyszeliśmy w radio informację o pierwszym przypadku zachorowania na Słowacji“ – wspomina Bogna.

Cztery dni po przylocie na Cypr również i tam pojawił się pierwszy przypadek koronawirusa. „Obserwowaliśmy w mediach, jak ustawiają się kolejki w sklepach i pustoszeją półki” – opisuje i uspakaja, że w miejscowości Peja, w której spędzają urlop, nie mają kłopotów z zaopatrzeniem. „Śledzimy na odległość, co dzieje się na Słowacji oraz w Polsce, i najbardziej się martwimy o zdrowie naszych rodziców“ – wyznaje.

Na Cyprze planowali spędzić trzy tygodnie, ale ponieważ ich bilety lotnicze na 27 marca zostały anulowane, zastanawiają się, jak wrócić do domu. „Polski rząd organizował przelot Polaków z Cypru do Warszawy, który kosztował 960 złotych na osobę, ale na pokład mogłabym wejść tylko ja i córeczki. Ich ojciec – Słowak – nie, ponieważ nie mamy ślubu“ – opisuje Bogna, która znalazła możliwość kupienia innych biletów lotniczych na 11 kwietnia, ale i ten lot już został odwołany. Kolejne bilety zakupili na początek maja. W obecnej sytuacji wątpi, czy ten lot się odbędzie.

Nie pozostaje im nic innego, jak czekać. Jej partner pracuje w trybie home office i dla niego to bez różnicy, czy robi to z domu w Pieszczanach, czy z Cypru. Bogna prowadzi swoją działalność gospodarczą i zaopatruje znajome na Słowacji w materiały do szycia, które sprowadza z Polski. Przed wyjazdem zrealizowała wszystkie zamówienia, teraz zaangażowała się w załatwianie materiałów na odległość, by jej koleżanki miały z czego szyć maseczki ochronne na twarz. „Po powrocie na Słowację czeka nas pewnie dwutygodniowa kwarantanna, ale dla nas to nic strasznego: przez pół zimy przesiedziałam z córeczkami w domu, bo były na zmianę chore, więc dam radę wytrzymać kolejne dwa tygodnie“ – ocenia i dodaje, że zapasy makaronu ma w domu.

Kto wie, jak bardzo przedłuży się ich urlop? „Już się pogodziłam z tym, że nie pojedziemy na Wielkanoc do Polski, tak jak planowaliśmy, ale kto wie, kiedy wrócimy do domu“ – zastanawia się na głos. Poza tym na Cyprze wprowadzono też różne ograniczenia, w tym zakaz wychodzenia z domu. Wyjść można jedynie po odesłaniu SMS i otrzymaniu wiadomości zwrotnej zezwalającej na takie wyjście. I choć Bogna spędza czas z rodziną w pięknym otoczeniu, to jednak z tęsknoty za bliskimi ciągnie ją do domu.

W obecnej sytuacji, kiedy granice znów zostały przywrócone, okazuje się, że takie powroty, spotkania są bardziej skomplikowane niż nam się wydawało.

 

Dorota Cibińska,

pracuje w Bratysławie, mieszka w Rajce na Węgrzech

Kilka lat temu wyprowadziliśmy się z mężem z Bratysławy do węgierskiej Rajki, tuż za granicą słowacko – węgierską. Centrum naszego życia i interesów pozostaje Bratysława, oboje tu pracujemy. W piątek 13 marca wprowadzono na Słowacji stan wyjątkowy a my z mężem, jak każdego dnia, jechaliśmy samochodem do pracy. Na granicy czekały nas kontrole. Ja mam meldunek na Słowacji, ale mąż nie i miał problem z przekroczeniem granicy.

Dopiero kiedy pokazałam dokument potwierdzający, że prowadzimy na Słowacji firmę, w której zarządcą jest mój mąż, pozwolono nam obojgu wjechać do miasta. Musieliśmy odpowiadać na pytania, co robimy, dokąd jedziemy itd. Widzieliśmy też samochód z czeskimi tablicami rejestracyjnymi, który nie został wpuszcony na Słowację i na specjalnym pasie musiał zawrócić.

W strefie przygranicznej obowiązywały specjalne ustalenia dotyczące jej mieszkańców, bo nikt nam wtedy nie kazał poddać się 14 – dniowej kwarantannie. Wszystko zmieniło się po północy 17 marca, kiedy Węgrzy zamknęli granice i wpuszczają tu tylko obywateli swojego kraju a to oznacza, że jeśli wyjadę do Bratysławy to nie wrócę już do domu.

Słowacki premier Pellegrini zareagował na sytuację wielu Słowaków mieszkających w przygranicznej węgierskiej Rajce słowami, że to cena za tanie mieszkania! Jesteśmy więc wraz z naszymi słowackimi sąsiadami uwięzieni na Węgrzech, jeśli nie chcemy stracić dachu nad głową! Na szczęście podobno sytuacja ma się zmienić od czwartku i słowaccy mieszkańcy strefy przygranicznej (w promieniu 30 km) będą mogli tu wjechać.

Cała ta sytuacja mnie przeraża, ponieważ prowadzę sklep z ubraniami w Bratysławie, które sprowadzam głównie z Polski a teraz podróże za granicę będą utrudnione. Jasne, że tego sklepu nie mogę otworzyć, ponieważ obecnie na Słowacji mogą działać tylko sklepy spożywcze, apteki, kioski, czy stacje benzynowe. Mogłabym się podratować sprzedażą wysyłkową, ale towar jest w Bratysławie a ja w Rajce! Próbuję jeszcze znaleźć jakieś rozwiązanie awaryjne i być może jutro przekażę na granicy słowackiemu znajomemu klucz od mojego sklepu, by ktoś zaprzyjaźniony w Bratysławie mógł obsługiwać sprzedaż wysyłkową.

Po tych wszystkich wydarzeniach poważnie obawiam się, że będziemy zupełnie bez dochodów. Mój mąż, który jest trenerem, został teraz bez pracy, ponieważ wszystkie siłownie zostały zamknięte.

 

Beatrice Kołatková

z Trenczyna, poleciała na urlop na Azory, na wyspę Sao Miguel

Wraz synem, jego narzeczoną i jej mamą polecieliśmy na urlop 11 marca. Lecieliśmy z Wiednia, przez Lizbonę, gdzie mieliśmy cztery godziny na przesiadkę. Wracać mieliśmy w najbliższą środę 18 marca, ale odwołano nasz lot i przebukowano go na wtorek. Niestety ten lot też został odwołany, znaleźliśmy więc połączenie innymi liniami lotniczymi, również na wtorek, przez Lizbonę na wiedeński Schwechat.

No, ale jak widać, nasza historia podróży jeszcze się nie kończy, bo i tym razem się nie udało, ponieważ odwołano wtorkowy lot (17 marca)  z Azorów do Lizbony, więc bilety do Wiednia przepadły. Kolejną nadzieją był piątkowy (20 marca) lot do Lizbony a potem w sobotę – do Wiednia. Samolot z Azor do stolicy Portugalii dotarł ok. 22 godziny a następny lot do Wiednia mieliśmy o 7 rano, więc nie było sensu wychodzić do miasta.

Po nocy spędzonej na lotnisku już chwilami nie wierzyliśmy, że dotrzemy do domu, ale udało się! Z wiedeńskiego lotniska do granicy dojechaliśmy taksówką. Granicę przeszliśmy pieszo a tuż za nią koledzy syna podstawili nam jego samochód, więc mogliśmy wszyscy pojechać do domu rodziców narzeczonej syna, gdzie wszyscy – w takim składzie, jak się wybraliśmy na urlop – poddaliśmy się kwarantannie. Moja rodzina w Trenczynie, czyli mąż i córka, będą sobie musieli poradzić beze mnie przez kolejne tygodnie, ale nie chcę wracać tam, żeby i ich nie narazić na kwarantannę.

Na wyspie, gdzie spędziliśmy urlop, nie było przypadków zarażenia koronawirusem, ale mieszkańcy byli bardzo ostrożni i przygotowywali się na zagrożenie epidemiologiczne. Wszystkie atrakcje turystyczne zostały zamknięte a każdy, kto teraz przybywa na wyspę, musi poddać się kwarantannie.

 red.